Święta Bożego Narodzenia w polskiej tradycji są celebracją rodziny. Nie trzeba być wierzącym i odwoływać się do historii Jezusa, Maryi i Józefa. Rodzinne spotkania przy wigilijnym stole pełnią u nas quasi religijną funkcję. I tak jak w przypadku przeszywających ostatnio Kościół Katolicki sporów wokół liturgicznego rytu, także ten rodzinny rytuał wigilijny budzi ogrom emocji. Barszcz! Nie, grzybowa! Ruskie! Nie, z kapustą i grzybami! Tylko karp! Nie, bez śledzia nie ma Wigilii!
Nadchodzące święta są zatem dobrą okazją, by zadać sobie pytanie o kondycję współczesnej rodziny. Można bowiem odnieść wrażenie, że żyjemy w schizofrenicznej rzeczywistości. Z jednej strony słyszymy „rodzina jest najważniejsza”, „tradycyjna rodzina”, „rodzinie Bogiem silna”, „polityka prorodzinna”. Z drugiej strony mamy jednak głosy o „rodzinie patologicznej/dysfunkcyjnej”, „rodzinie przemocowej”, „rodzinie patchworkowej” czy wreszcie po prostu o „rozbitych rodzinach”.
Oczywiście wspomniane głosy rozkładają się po politycznym spektrum - stereotypowo dla konserwatystów tradycyjna rodzina stanowi fundament społecznego życia, dla lewicy z kolei bywa narzędziem przemocy i opresji. Czy istnieje wyjście z tego konfliktu, którego ofiarą staje się sama instytucja rodziny? Nie jest przecież żadną tajemnicą, że instytucja ta doświadcza ogromnego kryzysu. Statystyki mówiące o spadającej liczbie nowo zawieranych małżeństw czy o rosnącym odsetku rozwodów są jego dowodem.
Zacznijmy jednak od krótkiej diagnozy kryzysu. W moim odczuciu można wskazać jego trzy główne źródła. Pierwszym z nich jest kapitalizm, który doprowadził do zaburzenia relacji między pracą zawodową, nastawioną na zarabianie pieniędzy, a „pracą relacyjną”, której celem jest budowa więzi. Drugim źródłem jest szeroko rozumiana rewolucja przemysłowa, która doprowadziła do rozłączenia miejsca zamieszkania i miejsca wykonywania pracy (XIX wiek), skutkowała migracjami i rozpadem więzi międzypokoleniowych (XX wiek), a w końcu doprowadziła (XXI wiek) do wewnątrzrodzinnej emigracji w świat wirtualny. Wreszcie trzecią, a według mnie najważniejszą przyczyną kryzysu, jest emancypacja kobiet i rozpad patriarchatu. W efekcie nie da się dłużej utrzymać modelu tradycyjnej rodziny, gdzie mężczyzna dominuje nad kobietą, a jednocześnie rodzice „dominują” nad dziećmi.
Czy to źle, że tradycyjna rodzina umiera? Wręcz przeciwnie. Widzę w tym szansę na przejście do modelu, w którym członkowie rodziny budują między sobą partnerskie relacje. Gdzie kobieta i mężczyzna są w pełni równi. Gdzie dzieci traktowane są jak ludzie pierwszej, a nie drugiej kategorii. Gdzie wreszcie członkowie rodziny potrafią się komunikować, i to bez przemocy. W takim modelu spotkać się może i prawica, i lewica, choć oczywiście pozostanie spór dotyczący praw rodzin/„rodzin” opartych o związki jednopłciowe/transpłciowe/ poliamoryczne/etc. Nie przypadkiem jednak wśród źródeł kryzysu rodziny nie wymieniłem ani ideologii gender, ani LGBT. Jestem bowiem przekonany, że większym wyzwaniem dla większości współczesnych rodzin jest zwykły smartfon.
Życząc Państwu spokojnych świąt w tych niespokojnych czasach, mam małą prośbę. Na te kilkadziesiąt godzin zamknijmy swoje telefony w szufladach i spróbujmy się naprawdę spotkać.