Co prawda stan wyjątkowy obowiązuje tylko na ścianie wschodniej, ale równie dobrze można tym terminem określić sytuację w ochronie zdrowia i oświacie. W ochronie zdrowia stan wyjątkowy jest zresztą zjawiskiem permanentnym, ale ponieważ białe miasteczko pod Kancelarią Premiera pewnie jeszcze trochę postoi, dziś chciałbym skupić się na zapaści edukacji publicznej w Polsce.
Od dawna wskazuję, że wielkimi krokami zbliża się katastrofa w oświacie. Powodów jest mnóstwo, ale jeden problem jest szczególnie palący - brak nauczycieli. Z wielu stron docierają sygnały, że kończy się wrzesień, a w szkołach nie odbywają się lekcje z powodu braku fizyków, chemików czy matematyków. Statystyki są nieubłagane - średni wiek nauczyciela zbliża się do pięćdziesiątki, a absolwenci uczelni pedagogicznych nawet jeśli trafiają do szkoły, to za chwilę z niej uciekają. Trudno się im zresztą dziwić - w obliczu niskiego bezrobocia i de facto zamrożonych od dawna pensji nauczycielskich każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie, czmycha ze szkoły do biznesu lub do prywatnej szkoły, w której nie obowiązują widełki wynagrodzeń.
Tym bardziej, że za sprawą 500+ co bardziej świadomi rodzice przenoszą swoje pociechy do placówek niepublicznych. Można założyć, że dziś już nawet co ósmy uczeń uczęszcza do niepublicznej szkoły. Ktoś musi ich tam uczyć, a to z kolei oznacza, że z systemu odpływa coraz większa liczba lepszych nauczycieli. Niestety ostatnie zmiany w nadzorze pedagogicznym, wprowadzone przez ministerstwo, prawdopodobnie jedynie ten exodus wzmocnią.
Skoro jednak wiemy, że z edukacją publiczną jest tak źle, dlaczego rząd nie podniesie istotnie nauczycielskich płac? Proste pytanie, na które jest prosta odpowiedź - bo już dziś wydajemy na nauczycielskie pensje ze 40 mld PLN z budżetu i kilkanaście miliardów z kasy samorządów. Trzeba sobie powiedzieć wprost - nie jesteśmy w stanie finansowo utrzymać systemu, w którym za sprawą sprzeciwu związków nauczycielskich nie ma możliwości różnicowania wynagrodzeń, a jednocześnie zwalniania osób, które kompletnie nie nadają się do zawodu.
Jednak już dziś moglibyśmy płacić nauczycielom dwa razy więcej, pod warunkiem, że byłoby ich 250 tysięcy mniej. „Szaleństwo, brakuje nauczycieli, a chcesz ich jeszcze zwalniać”? Obecnie na jednego nauczyciela przypada 9 uczniów. Poradziłby sobie z grupą 15 osób, ale wymagałoby to odejścia od modelu klasowo-lekcyjnego. W nowym modelu nauczyciel byłby bardziej przewodnikiem, który towarzyszy uczniom w procesie edukacji. Jasne, wymagałoby to od niego innych kompetencji, bo sam proces edukacji musiałby wyglądać zupełnie inaczej. Jestem jednak przekonany, że najlepsi nauczyciele już dziś poradziliby sobie z takim wyzwaniem, zwłaszcza gdyby dostali pensję w wysokości 10 tys. PLN.
Zgoda, to jest szaleństwo i rewolucja. Jednak im szybciej ją przeprowadzimy, tym mniejsze poniesiemy koszty. Zresztą obecny model, w którym uczniowie spędzają prawie 40 godz. w szkole, a i tak są w stanie „przerobić” jedynie połowę podstawy programowej, i kolejne 20 godz. muszą poświęcić w domu, jest szaleństwem, które będzie mieć dramatyczne skutki dla społeczeństwa. Co więcej, bez wprowadzenia radykalnych zmian (nie takich jak likwidacja gimnazjów) system publicznej edukacji za chwilę rozsypie się jak domek z kart.
Jesteśmy na to gotowi?