Kroniki zwykłego człowieka. Fundusz Odbudowy Ukrainy
Wojna w Ukrainie politycznie wchodzi w decydującą fazę. Jeszcze przed wakacjami powinno rozstrzygnąć się kilka niewiadomych, mających decydujący wpływ na rezultat konfliktu dla Kijowa. Powód jest prosty - skoro większość z nas nie śledzi już doniesień z frontu z godziny na godzinę, a temat wojny schodzi w naszych rozmowach na dalszy plan, to podobnie sytuacja wygląda na politycznych salonach. Wraz z opadaniem bitewnego kurzu, w naszej zachodniej percepcji oczywiście, spadnie także zainteresowanie Ukrainą.
Widać zresztą wyraźnie, że zwolennicy powrotu do stanu sprzed wojny, którzy w pierwszych tygodniach konfliktu byli niesłyszalni, są coraz głośniejsi. Jedni wzywają do natychmiastowego rozejmu, który w praktyce oznacza porażkę Ukrainy i czas dla Kremla na umocnienie władzy na zdobytych terytoriach oraz odbudowanie sił do dalszej ofensywy. Inni nawołują do przemyślenia pomocy militarnej dla Kijowa, wiedząc, że choć Ukraińcy nie będą chcieli odpuścić, to bez dostaw broni z Zachodu ewentualna kontrofensywa będzie poza ich zasięgiem. Niezależnie jednak od wykorzystywanej narracji ostatecznie chodzi o to, aby nie dopuścić do pokonania Rosji.
Zresztą nie jest wielkim przypadkiem, że głosy te ożywiły się w momencie, w którym przedstawiciele amerykańskiej administracji zaczęli wprost mówić o chęci pokonania Rosji. Miejmy jednak świadomość, że także za sprawą niemieckiej dyplomacji publicznej debata za Oceanem zaczyna przybierać coraz mniej korzystny obrót dla Ukrainy. Zarówno na zapleczu Republikanów, jak i Demokratów, pojawiają się głosy, że osłabianie Rosji nie powinno być celem Waszyngtonu. Nie można zatem wykluczyć, że prezydent Biden pod wpływem wewnętrznych nacisków zdecyduje się na choćby przyhamowanie tempa pomocy dla Kijowa.
Równie ważny jest rozwój sytuacji w UE. Choć Ursula von der Leyen zawiozła do Kijowa kwestionariusz akcesyjny, a Komisja pracuje nad przedstawieniem na czerwcowym unijnym szczycie wniosku o nadanie Ukrainie statusu kandydata, to jednocześnie przedstawiciele władz Francji i Niemiec zaczynają komunikować, że członkostwo to perspektywa 20-30 lat. Czyli w praktyce nigdy. Trzeba bowiem powiedzieć sobie wprost - ze względu na strukturalne uwarunkowania polityczne i ekonomiczne, Berlin i Paryż nigdy nie zgodzą się na wejście Ukrainy do Unii. Dlatego choć Polska powinno o to zabiegać, to tylko dlatego, aby mieć lepszą pozycję negocjacyjną w poszukiwaniu realnej alternatywy dla Kijowa, która jednocześnie wzmocni pozycję Warszawy.
Taką realną alternatywą jest powołanie unijnego Funduszu Odbudowy Ukrainy, wzorowanego na pocovidowym Funduszu Odbudowy. Choć przekonanie unijnych partnerów do takiego rozwiązania będzie szalenie trudne, to jednak w przeciwieństwie do akcesji Kijowa do UE prawdopodobieństwo powodzenia jest większe niż zero. Tyle, że warunkiem koniecznym jest szybkie zakończenie sporu z Bruksela, bo Komisja jest w tej sprawie naszym kluczowym sojusznikiem. Szybkie, bo polityczne okno dla Kijowa, a tym samym Warszawy, niedługo się zamknie.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że taką świadomość ma prezydent Andrzej Duda, co doskonale wybrzmiało w jego historycznym wystąpieniu w ukraińskiej Radzie Najwyższej. Pytanie, czy Zjednoczona Prawica też jest tego świadoma?