Kroniki zwykłego człowieka. Balansowanie na linie
Żyjemy w świecie pojęć. Dzięki nim potrafimy nazwać to, czego doświadczamy, i jesteśmy zdolni do komunikowania tych doświadczeń innym. Dotyczy to rzeczy wzniosłych, jak i tych prozaicznych.
Nie ma się zatem co dziwić, że toczone przez nas spory dotyczą słów i sposobu, w jaki je rozumiemy. Wystarczy spytać, czym jest sprawiedliwy podział obowiązków domowych, żeby rozpętać w domu solidną burzę. Dlatego tak istotne w życiu społecznym jest uwspólnianie znaczenia słów. Pojęcia stanowią fundament, na którym zasadza się wspólnota - i ta rodzinna, i ta polityczna.
Jednym z takich fundamentów dla państwa jest pojęcie suwerenności. Słowo to, wykorzystane po raz pierwszy w XVI wieku przez Jeana Bodina, stanowi niejako istotę państwowości. Podmiot w stosunkach międzynarodowych jest pełnoprawnym państwem, jeśli posiada suwerenność, i to w wymiarze wewnętrznym, jak i zewnętrznym. Nie przez przypadek taką pełną suwerenność określa się mianem „westfalskiej” - to właśnie pokoje westfalskie z 1648 roku uznawane są za symboliczny początek nowożytnego państwa. Bez suwerenności nie ma państwa.
Problem w tym, że na naszych oczach dokonuje się wyraźna zmiana znaczenia tego pojęcia. Bez wątpienia członkostwo Polski w strukturach UE rodzi pytanie, na ile jesteśmy suwerennym państwem. Ktoś odpowie, że możliwość wyjścia ze Wspólnoty jest bezpiecznikiem stojącym na straży suwerenności, ale nie rozstrzyga to wielu praktycznych problemów, powodowanych kolejnymi decyzjami Brukseli. Nie jest to zresztą wyłącznie polski problem. Niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny od lat regularnie pochyla się nad tym zagadnieniem i wydaje się, że wypracował de facto oryginalną definicję. Jeśli jakaś decyzja UE wprowadza ograniczenie władzy (zarówno na poziomie federalnym, i landowym), ale wzmacnia międzynarodową pozycję Berlina i sprzyja realizacji interesu narodowego RFN, to nie stanowi zagrożenia dla suwerenności niemieckiego państwa. Suwerenność ma znaczenie kontekstualne. W tym kontekście warto spojrzeć na ostatnie wydarzenia w Sejmie i zadać sobie pytanie, czy próba suwerennego stanowienia prawa wzmacnia naszą pozycję międzynarodową i sprzyja realizacji polskiego interesu, czy nie. Może się bowiem okazać, że władza podejmie suwerenną decyzję, która… ograniczy naszą suwerenność. Nie mam złudzeń, że sytuacja taki rodzi frustrację - uzależnienie naszych wewnętrznych decyzji od woli Waszyngtonu, Brukseli czy Berlina stanowi gwałt na tradycyjnym rozumieniu suwerenności. Trzeba jednak otwarcie powiedzieć, że jesteśmy państwem półperyferyjnym z takim, a nie innym potencjałem gospodarczym i militarnym. To zaś wymaga od nas umiejętnego balansowania na cienkiej linie pomiędzy pragnieniem niezależności a podporządkowaniem się konieczności. Zbyt mocne wychylenie w jedną lub drugą stronę może skończyć się bolesnym potłuczeniem.