Krakowskie bajki z mchu i paproci
Z jednej strony jako rzekomy pionier walki ze smogiem z dumą ogłaszamy chęć zakupu antysmogowych ścian z mchu, z drugiej - w tym samym czasie bezwstydnie rżniemy drzewa przy Parku Lotników pod wysoką zabudowę. I nie tylko tam.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to tylko krakowskie kontrasty, nasza spécialité de la maison, w której logika rządzi się lokalnymi prawami, ale po głębszym namyśle można dojść do wniosku, że sprzeczność jest pozorna.
Ściana z mchu nazywa się przecież „CitiTree”, czyli „Miejskie drzewo”, krótko mówiąc idealnie trafia w potrzeby miasta i panujące w nim reguły w planowaniu przestrzennym.
Nie dość, że jest to drzewo, pod które trzeba wylać fundamenty, a to czynność, którą celebruje się u nas jak wiosenne siewy na wsi, to jeszcze zajmuje o wiele mniej miejsca niż 270 drzew, których potencjał w produkcji tlenu podobno posiada.
To jest drzewo, które odpowiada naszym żywotnym potrzebom, to jest ściana, która może połączyć sprzeczne interesy mieszkańców i deweloperów. Postuluję zmianę przepisów: zamiast tych fikcyjnych o konieczności nasadzeń w miejsce drzew wyciętych pod inwestycje, należy wprowadzić przymus sadzenia antysmogowych ścian.
Ryzyko, że będą one omijane (przepisy, nie ściany) równie szeroko jak zapisy dotyczące tworzenia przez inwestorów przestrzeni biologicznie czynnych i skończy się na okładaniu krawężników mchem zaiwanionym z Ojcowskiego Parku Narodowego jest wprawdzie spore, niemniej warto je podjąć. Może zdążymy, zanim Park Lotników zmieni się w Aviator’s Park. Osiedle Aviator’s Park.
Tymczasem inwestycja w „CitiTree” jawi się jako kolejna gra pozorów, która trochę przypomina bodaj japoński pomysł sprzedawania tlenu w słoikach; trzy hausty świeżego powietrza.
Działa ponoć do 50 metrów, krótko mówiąc, trzeba będzie robić rezerwacje, żeby znaleźć się w zasięgu jej działania (chwila prywaty: rezerwuję miejsce dla czteroosobowej rodziny, na 8 stycznia 2018 roku, na godzinę 16.15; półgodzinna sesja).
Za 25 tysięcy euro - za sztukę - kupimy gadżet, którym próbuje się zasłonić prawdziwy problem: lata zaniedbań i bezrozumną politykę przestrzenną, za zmianę której do dziś nikt nie chce się na poważnie zabrać.
Nawiasem mówiąc, mamy do wykorzystania kilometry kwadratowe łysych ekranów akustycznych, które można obłożyć mchem, paprocią, a najlepiej zasadzić pod nimi zwykły bluszcz, który też skutecznie oczyszcza powietrze (choć warto pamiętać, że nie istnieją rośliny, które usuwają pył zawieszony).
Są zainstalowane nawet ekrany dedykowane pod nasadzenia, ale od lat straszące metalowymi prętami. Po co jednak zajmować się drobnostkami. Taka ściana z mchu to dopiero robi wrażenie. Jeszcze jeden miś na miarę na naszych możliwości.