Czterdzieści lat temu, 30 kwietnia 1982 r., odbył się pierwszy wielotysięczny marsz przez Nową Hutę.
W czasie stanu wojennego przywódcy podziemnej „Solidarności” zdecydowali, aby w pokojowy sposób przeciwstawić się represjom i przemocy, jaką wobec społeczeństwa zastosowała Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Spacery w porze emisji propagandowego Dziennika TV, gaszenie świateł, oporniki wpięte na ubraniach, 15-minutowe strajki… Jednak najbardziej spektakularne i budujące opór społeczny były manifestacje uliczne. Czterdzieści lat temu, 30 kwietnia 1982 r., odbył się pierwszy wielotysięczny marsz przez Nową Hutę.
Jaka forma oporu?
Na tle różnicy zdań wobec strategii oporu doszło do nieporozumień między świeżo powołanymi strukturami „Solidarności” - Regionalną Komisją Wykonawczą NSZZ „Solidarność” Małopolska a hutniczym Komitetem Ocalenia „Solidarności” (KOS). Działacze struktury regionalnej wychodzili z założenia, że manifestacje uliczne niosą za sobą ryzyko siłowej pacyfikacji i przelanej krwi uczestników. Podobne było zdanie metropolity krakowskiego kard. Franciszka Macharskiego, którym wstrząsały pacyfikacje milicyjne osób wychodzących z Kościoła Mariackiego po mszach św. za Ojczyznę, jakie miały miejsce 13 dnia każdego miesiąca. Jednak działacze KOS uważali, że jedynie pokojowe manifestacje uliczne mogą pokazać siłę związku i podnieść na duchu społeczeństwo oraz zmobilizować do trwania w oporze.
Konspiratorzy z Nowej Huty zastanawiali się, jak w najbezpieczniejszy sposób doprowadzić do zgromadzenia licznej grupy osób, nie dając jednocześnie pretekstu do interwencji. Obostrzenia stanu wojennego zabraniały bowiem tworzenia zgromadzeń publicznych. Stanisław Malara, jeden z członków KOS, zdał sobie wówczas sprawę, że naturalne skupiska ludzi powstają w dwóch sytuacjach: po pierwsze, w momencie opuszczania świątyni po niedzielnej mszy św.; po drugie, w dużych zakładach (takich jak Kombinat Huta im. Lenina) w momencie tzw. łamania zmian i kończenia pracy przez dzienną zmianę, a rozpoczynania przez zmianę popołudniową. Pozostawała kwestia przekonania hutników opuszczających Kombinat, aby nie wsiadali do środków komunikacji miejskiej, tylko wspólnie przeszli określoną, zaplanowaną trasę w milczącym marszu protestu.
Początkowo hutnicy chcieli przeprowadzić taką akcję już 13 marca 1982 r., jednak nie doszło wówczas do tego, ze względu na sprzeciw przywódców RKW Małopolska i kard. Macharskiego. W Kombinacie pojawiły się jedynie 15-minutowe protesty na kilku wydziałach, do których nakłaniała struktura regionalna. Jednak przebieg protestów wewnątrz zakładów nie był widoczny dla społeczeństwa, spotykał się za to z represjami wobec uczestników, którzy byli karani przesunięciami na gorsze stanowiska, obniżeniem stawki zaszeregowania, a w ostateczności nawet zwolnieniem z pracy. Dlatego hutnicy zdecydowali, że wbrew krytyce, jaka ich spotkała i pomimo braku wsparcia ze strony regionalnych czasopism „drugiego obiegu”, w kolejnym terminie zorganizują cichy marsz protestu na trasie od bramy głównej Kombinatu do Placu Centralnego.
Nastroje bardzo dobre
Zbliżał się dzień 1 maja, czyli prestiżowe dla władz komunistycznych Święto Pracy. Hutnicy zdecydowali, że to dobry moment na podjęcie marszu protestacyjnego. Jednak z uwagi na fakt, że 1 maja był dniem świątecznym i w Kombinacie pracowała wówczas mniejsza liczba osób, zdecydowano, że akcja zostanie przeprowadzona w przeddzień majowego święta. Dwóch pracowników Walcowni Blach Karoseryjnych, Jan Żurek i Maciej Mach, za pomocą dziecięcej drukarenki sporządziło w nakładzie ok. 3-4 tys. egzemplarzy ulotkę, w której nakłaniano hutników, aby 30 kwietnia po zakończeniu pierwszej zmiany, miast wsiadać do autobusów i tramwajów, przeszli w cichym marszu protestu do Placu Centralnego. A w dzień Święta Pracy zapraszano na mszę św. w intencji Ojczyzny w „Arce Pana”. Ulotki były rozprowadzane na wszystkich wydziałach Kombinatu, zostały także rozrzucone z okna tramwaju dojeżdżającego do Centrum Administracyjnego Huty im. Lenina.
Wreszcie nadszedł 30 kwietnia. Bezpieka posiadała informacje o planowanej manifestacji, wydawała się jednak powątpiewać w jej skuteczność i wysłała do Nowej Huty stosunkowo niewielkie siły. Wcześniej ustalono z kierownictwem Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji wysłanie wozu dyspozycyjno-kontrolnego dla zabezpieczenia ciągłości ruchu, być może obawiając się ze strony hutników jakiejś dywersji, która miałaby zablokować transport publiczny. Po zakończeniu pierwszej zmiany w Kombinacie po godz. 14.00 hutnicy, zamiast wsiadać do środków komunikacji publicznej i wracać do domu, rzeczywiście zaczęli gromadzić się przed główną bramą i kilkadziesiąt minut później ruszyli imponującym pochodem w stronę Placu Centralnego. Manifestanci szli chodnikiem, bez okrzyków, w ciszy i w pełnym skupieniu. Jedynym widocznym symbolem tego „cichego marszu” w obronie „Solidarności” były masowo wznoszone dłonie z palcami złożonymi w geście zwycięstwa. Zaskoczone skalą demonstracji siły milicyjne nie interweniowały.
Według czasopism „drugiego obiegu”, które po zakończeniu demonstracji już jej nie próbowały przemilczać, hutniczy marsz liczył od 10 do 20 tys. uczestników. Nawet przewodniczący RKW Małopolska, Władysław Hardek, w liście kierowanym do Władysława Frasyniuka chwalił się licznymi i udanymi demonstracjami majowymi w Nowej Hucie i Krakowie, o marszu hutników pisząc w sposób następujący:
„Dla informacji podaję Ci, że u nas udały się doskonale imprezy:
30.[04 – A.M.] milczący marsz ~ 10 tys. pracowników Huty Lenina, Oświaty, Służby zdrowia od bramy głównej HiL do Placu Centralnego w N. Hucie. […]
Nastroje b. dobre.”
Znacznie gorsze nastroje panowały w dowództwie krakowskiej bezpieki. Podczas wieczornego zebrania w Komendzie Wojewódzkiej MO w Krakowie, naczelnik Wydziału IV ppłk Józef Biel stwierdził, że wróg osiągnął swój cel.
Dziewiętnaście marszów
Półtora miesiąca później, 16 czerwca, pół roku po pacyfikacji strajku w Kombinacie, hutnicy zorganizowali kolejny marsz na trasie od bramy głównej do Placu Centralnego. W tym dniu hutnicy prowadzili również protest, tym razem w charakterze „strajku włoskiego”. Jak wynikało z danych odnotowanych w prasie bezdebitowej produkcja w hucie spadła o 50 procent. W marszu po zakończeniu pierwszej zmiany ponownie brało udział kilkadziesiąt tysięcy pracowników, według relacji w podziemnym „Hutniku” nawet 50 tysięcy osób. Tym razem bowiem hutników wsparła liczna rzesza studentów, uczniów i mieszkańców dzielnicy, którzy przed rozpoczęciem marszu przybyli do Centrum Administracyjnego huty. Ponownie demonstracja obyła się bez milicyjnej interwencji, na co być może miała wpływ nadzwyczajna liczba demonstrantów. Pomimo zapowiedzi organizatorów marsz nie zakończył się na Placu Centralnym, gdyż rozochoceni manifestanci, skandujący tym razem hasła solidarnościowe i antyreżimowe, zdecydowali się ruszyć dalej, nawołując, aby udać się pod Krzyż Nowohucki. Tam, po odśpiewaniu pieśni „Boże coś Polskę”, tłum ruszył w kierunku kościoła „Arka Pana”. Po dotarciu do świątyni odmówiono modlitwę i dopiero wówczas uczestnicy tej pokojowej demonstracji zaczęli się rozchodzić.
Udane demonstracje nowohuckie skłoniły przywódców RKW Małopolska do przeniesienia dotychczas zamawianych w Kościele Mariackim mszy św. w intencji Ojczyzny do Nowej Huty. Jednak kolejne hutnicze marsze, jak i inne demonstracje były już przerywane atakami licznych oddziałów ZOMO, wzmacnianych armatkami wodnymi i pojazdami opancerzonymi. Demonstranci podejmowali wówczas aktywną obronę, co zazwyczaj przeradzało się w wielogodzinne walki na terenie dzielnicy. W ciągu dwóch lat w Nowej Hucie miało miejsce 19 marszów protestacyjnych. Dziesięć z nich rozpoczynało się pod bramą główną Kombinatu, sześć wyruszało po zakończonych uroczystościach spod „Arki Pana”, zaś trzy rozpoczynały się w innych miejscach dzielnicy.
Niestety, w wyniku działań ZOMO zginęły w tym okresie w Nowej Hucie cztery osoby: Andrzej Szewczyk, Bogdan Włosik, Ryszard Smagur i Janina Drabowska. Wiele osób zostało ciężko poszkodowanych na skutek postrzelenia granatami łzawiącymi, które były wystrzeliwane przez funkcjonariuszy MO wprost w ludzi, wbrew zasadom instrukcji użycia tych pocisków. Zomowcy wstrzeliwali również petardy do mieszkań celując w okna, co powodowało liczne pożary. Osoby zatrzymywane podczas demonstracji przez funkcjonariuszy ZOMO, były następnie skazywane przez kolegia ds. wykroczeń na wysokie kary grzywny. Wsparcia udzielał im powołany przez kard. Macharskiego, Arcybiskupi Komitet Pomocy, który wpłacał za skazanych orzeczone kwoty.