Kraków. Zadał cios nożem za krzywdy matki. Ma wyrok
Partner pobił Brygidę, bo wypiła mu brzoskwiniową nalewkę. Jej syn Arkadiusz W. dźgnął go nożem. Wyrok Sądu Okręgowego w Krakowie: sześć i pół roku więzienia za próbę zabójstwa Artura S.
Okoliczności bezsporne, które nie miały wpływu na przebieg zajścia z nożem: pili od rana. Bardziej precyzyjnie: od trzech dni od rana. Było piwo, wódka, spirytus i coś, co zwyczajowo nazywali F-16.
W terminologii wojskowej to wielozadaniowy samolot wymyślony przez Amerykanów. Szybki, groźny, niezawodny. W znaczeniu używanym przez chłopaków z Nowej Huty F-16 to wszystkie wynalazki do picia, które miewały niewiele wspólnego z alkoholem, ale były niezawodne, szybkie w działaniu i groźne. Nie każdy był gotowy na taki odlot.
Pili sobie F-16
Tamtego dnia Krzysiek przyniósł trzy plastikowe kanistry z F-16. Konsumpcja odbywała się w mieszkaniu na os. Spółdzielczym. Blok odnowiony, trzypiętrowy, w pobliżu placu handlowego Tomex. Adres dobrze znany policji. Przez ostatnie pół roku mundurowi mieli tam 12 interwencji. Ta 13. była tragiczna.
Z bezspornych faktów trzeba jeszcze dodać, że gospodarzem był Artur, mężczyzna urodzony w 1970 roku, uprzywilejowany finansowo, bo pobierający wojskową emeryturę, niemałą, dodajmy.
Towarzyski, koleżeński, prowadził otwarty dom. Każdy, kto chciał się napić, walił tam, jak w dym. Mógł przyjść z zakąską, jakimś trunkiem lub z autorskim dziełem F-16.
Goście dysponujący gotówką, którzy chwilowo nie mieli przy sobie żadnego alkoholu, zwyczajowo nabywali go w pobliskim sklepie o jakże poetycko brzmiącej nazwie: Promilek. Artur przed nikim nie zamykał drzwi.
Ciąg dalszy obiektywnych informacji: u Artura mieszkała od 13 miesięcy Brygida, pani młodsza o rok, w trakcie rozwodu, matka dwójki dorosłych dzieci.
Jeden z jej synów, Arek, też nocował u Artka. 20-latek był dość impulsywny i choć pod tym adresem był gościem, to skakał do oczu gospodarzowi. Wypominał mu, że źle traktuje jego matkę. Groził pobiciem i używał pod adresem Artura mocnych słów na litery: s, k i ch. Artur odpowiadał mu tym samym.
Gdy podchmieleni brali się za łby, wkraczała Brygida i tonowała napięcie.
- Lepiej polejcie - mówiła do syna i partnera. Jeśli nie było niczego słabszego, to rozpalone emocje gasili wódką.
Wersja numer jeden
W tamto popołudnie w mieszkaniu byli Artur, Brygida, Arek, kolega gospodarza Krzysiek i jeszcze dwóch mało istotnych gości. I tu zaczyna się opowieść, w której nie ma już nic pewnego.
W pewnej chwili Krzysiek przyniósł z kuchni nóż z czarną rączką. Położył go na ławie i zachęcił Arka, by dźgnął nim gospodarza.
- Wziąłem go do ręki i zadałem szybki, lekki cios. Gdy nóż już się wysuwał z niewielkiej rany, to Krzysiek nagle doskoczył i wbił go pięścią w ciało Artura. Tak do samego końca - opowiadał Arek. To była wersja numer jeden tego tragicznego zdarzenia. Potem pojawiły się jeszcze cztery kolejne.
Powodem awantury z tragicznym finałem było to, że Brygida nieopatrznie wypiła brzoskwiniową nalewkę.
Artur kupił ją chwilę wcześniej i miał na nią straszną ochotę. Gdy się zorientował, że ukochana pozbawiła go przyjemności, dostał szału i grzmotnął Brygidę po głowie raz, drugi i trzeci.
Arek nie mógł spokojnie na to patrzeć i też nie pożałował ręki na Artura, który zrewanżował mu się kopniakiem. Potem atmosfera uległa rozluźnieniu, na co niewątpliwie wpływ miała ilość wypitego alkoholu. Nie doszło do eskalacji agresji.
Brygida na moment przejęła inicjatywę, wyrzuciła syna za drzwi mieszkania i przekręciła klucz w zamku. Arek tak długo się dobijał z korytarza, że po chwili matka z powrotem wpuściła go do środka.
Chłopak był przekonany, że pozbycie się go z mieszkania to była inicjatywa Artura, więc do niego skierował swoje pretensje.
W pewnym momencie sięgnął po nóż na ławie i zadał nim cios gospodarzowi.
Nie minęło kilka chwil, a w mieszkaniu zrobiło się pusto. Goście zniknęli. Tylko Brygida z krzykiem rzuciła się na ratunek partnerowi. Potem pobiegła po pomoc do sąsiadki i zatelefonowała na pogotowie.
Gdy lekarze i policja zjawili się na miejscu, ranny żył, ale mocno krwawił. Arka zatrzymano kilka godzin później na innym osiedlu.
Pytany co zaszło w mieszkaniu podał wersję numer dwa: nic nie wiem, nikogo nie dźgnąłem nożem. Krwawa plama na ubraniu świadczyła jednak o tym, że chyba ma coś wspólnego ze zranieniem Artura.
Potem wyszło na jaw, że Arek telefonował do kolegi, któremu zaprezentował wersję numer trzy: Ale jaja, znasz Artura. Wiesz, że sam sobie wbił nóż w brzuch...
Ranny przeżył, choć cios nożem o długości ostrza 13 cm uszkodził mu płuco i tętnicę piersiową. Rozpytany w szpitalu opowiadał, że nie pamięta, co się zdarzyło w mieszkaniu. Lekarze stwierdzili u niego ranę kłutą, masywny krwotok i 4 promile alkoholu we krwi. Nie kojarzył, że po ciosie sam sobie wyjął nóż z ciała...Twierdził, że z żadnym uczestnikiem imprezy nie był w konflikcie.
Arek częściowo się przyznał do próby zabójstwa, ale podawał, że tylko lekko wbił nóż w ciało Artura, a to Krzysiek dopchnął ostrze. To była już wspomniana wersja numer jeden.
Przyciśnięty do muru podczas kolejnego przesłuchania Arek podał czwartą wersję zajścia.
- Artur przypadkowo nadział mi się na nóż. Smarowałem chleb masłem, Artur przechodził, zatoczył się i ostrze wbiło mu się w ciało - opowiadał. -Nóż sam sobie wyjął z ciała. Krwawił, usiadł na sofie, było mu gorąco i słabo.
Biegli wykluczyli jednak taki mechanizm powstania rany. To nie mogło być przypadkowe nadzianie się na ostrze.
Arek odwołał wtedy swoje przyznanie się do winy. Z jego relacji wynikało, że przesłuchujący go policjanci powiedzieli mu, że jak się przyzna, to nie trafi do aresztu. Pochopnie im wtedy uwierzył.
Potem przyznał wreszcie, że zadał mocniejszy cios, ale chciał tylko postraszyć Artura, a nie go zabić. To była piąta wersja zajścia. Swoją też zaprezentował pokrzywdzony Artur.
Ku zdziwieniu sądu opowiedział, że dopiero pół roku po zajściu przypomniał sobie, jak to było. Gdy się awanturował z Brygidą, Arek robił sobie jedzenie i trzymał nóż.
- I ja się na niego sam nadziałem. Zatoczyłem się, a Arek wtedy w drugiej ręce miał talerz z kanapkami. On mi wyjął nóż z rany - opowiadał Artur. W pokoju stracił przytomność i ocknął się już w szpitalu. To odpowiadało wersji numer cztery, podanej przez oskarżonego.
- Bardzo Arka lubię, a żeśmy się czasem posprzeczali? Każdy się sprzecza. Przed tym zajściem mnie nigdy nie uderzył - dodał Artur.
Sąd Okręgowy w Krakowie za próbę zabójstwa skazał Arkadiusza W. na sześć lat i sześć miesięcy więzienia. Przyjął tym samym, że prawdziwa była piąta podana przez niego wersja zajścia, czyli że sam zadał cios partnerowi matki i godził się na jego śmierć.
W ostatnim słowie przed wyrokiem Arkadiusz przeprosił Artura S. i prosił go wybaczenie.
- Przyjmuję przeprosiny i nie mam żalu - odparł 46-latek. Ten wyrok jest prawomocny.