Koszykarze Stelmetu Enei BC Zielona Góra przegrali z AS Monaco pierwszy mecz o awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów
Zielonogórscy koszykarze przegrali pierwszy mecz o awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów Ich rywale to zdobywca Pucharu Francji i uczestnik Final Four z poprzedniego sezonu Ligi Mistrzów. Zespół który w tej edycji w fazie grupowej wygrał 13 z 14 spotkań.
Wyszliśmy na parkiet jacyś przestraszeni. W starciu z tak silnym rywalem na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaczęliśmy do trafienia Vladimira Dragicevcia i było to jedyne prowadzenie Stelmetu. Francuzi potwierdzili wszystkie dobre opinie. Grali szybki basket i dobrze bronili. Gdyby zielonogórzanie grali tak, jak zapowiadali - na maksa - to pewnie gościom nie szłoby tak łatwo. Tymczasem Monaco spokojnie sobie odjechało na18:10. Wówczas Stelmet poderwał Thomas Kelati. Przez chwilę wydawało się, że jednak możemy sobie poradzić, bo w ciągu dwóch minut ,,wyciągnęliśmy” wynik na 17:18. Później jednak rywal znów uciekł. Wydawało się, że spróbujemy powalczyć w drugiej kwarcie. Niestety, było tylko gorzej, a momentami źle. Przez długie minuty miało się wrażenie, że spotkały się zespoły z zupełnie innych poziomów. Rywale robili, co chcieli. Nie do zatrzymania był Badara Ali Traore, klasę pokazywał Amerykanin Aaron Craft, świetne momenty miał Ukrainiec Siergij Gładyr. Nasi byli bezradni. W 16 min po rzucie Geralda Robinsona goście wygrywali 41:21, minutę później po trafieniu Crafta najwyżej w meczu - 44:21. Francuzi przed samą przerwą jednak byli chyba już zbyt pewni siebie, bo zdarzyły im się też straty i niecelne rzuty. Stąd w samej końcówce ze stanu 27:49 potrafiliśmy zmniejszyć starttę do 36:49. Poprawiło to nieco humory kibiców, ale nie dało się ukryć, że nasza gra wyglądała słabo. Niecelne rzuty, bezradność w obronie, brak pomysłu, ale chyba też możliwości, żeby skutecznie przeciwstawić się Francuzom. Mieliśmy siedem asyst, oni 14. Nasza skuteczność rzutów za dwa wynosiła 40,6 proc., Monaco aż 68,8 proc.
Po zmianie stron gra zielonogórzan poprawiła się jednak. Z kolei rywale nie byli już takim monolitem, a ich przewaga aż tak wyraźna. Oczywiście cały czas prowadzili, momentami różnicą 12-16 punktów. Ale widać było, że o ile nasi będą agresywniejsi w obronie i skuteczniejsi w ataku, to jeszcze nie wszystko stracone. Świetnie dysponowany był Litwin Martynas Gecevicius i to głównie za jego sprawą mozolnie odrabialiśmy straty. Na dwie sekundy przed końcem trzeciej kwarty po osobistych Litwina zeszliśmy poniżej dziesięciu punktów starty (58:67). To ciągle dawało nadzieję na walkę o korzystny rezultat. Ciągle wydawało się, że uda nam się trafić, wybronić akcję rywala i ta bezpieczna dla niego przewaga znacznie się zmniejszy. Tak było po osobistych Jamesa Florence’a w 34 min (66:74). Po chwili było już tylko 68:74. Potem Gecevicius trafił trójkę i tylko 73:76. W wielkim tumulcie doszło do gorącej końcówki, przed Stelmetem pojawiła się ogromna szansa na zwycięstwo. Dwie minuty przed końcem po osobistym Kelatiego przegrywaliśmy tylko 74:77. Była wielka nadzieja, że mimo wcześniejszych kłopotów jednak zwyciężymy. Na 17 sekund przed końcem po rzucie Borisa Savovicia był remis 82:82. Ale ostatnia akcja należała do gości. Równo z końcową syreną trafił Gerald Robinson.
Stelmet Enea BC Zielona Góra - AS Monaco 82:84
Kwarty: 17:25, 19:26, 22:18, 24:17
Stelmet Enea BC: Dragicević 18, Savović 12 (1), Koszarek 5 (1), Zamojski 3, Florence 2 oraz: Gecevicius 23 (4), Kelati 9 (2), Murić 6, Mokros i Hrycaniuk po 2.
AS Monaco: Robinson 17 (3), Kikanović 11, Joseph 7, Gładyr 6 (1), Craft 6 oraz: Cooper 13 (3), Lacombe i Traore po 8, Rudez i Evans po 4.