Koszykarze Stelmetu BC pokazali siłę
W ósmej kolejce ekstraklasy Stelmet BC zmierzył się z Polfarmeksem Kutno. Po znakomitej drugiej połowie odniósł zwycięstwo.
Przed meczem mieliśmy kłopoty. Vlad Sorin Moldoveanu, który w trakcie meczu z Barceloną musiał opuścić parkiet musi mieć przynajmniej dziesięciodniową przerwę. J. R. Reynolds ciągle przechodzi rehabilitację po urazie nogi i też nie mógł wspomóc kolegów. W tym układzie goście, którzy mają w tym sezonie duże apetyty liczyli, że uda im się sprawić sensację. Nie dali rady.
Początek należał do nas. Graliśmy swobodnie i wydawało się, że nic nam nie grozi. W 7 min po trójce Mateusza Ponitki wygrywaliśmy 12:6. Potem jednak pozwoliliśmy się gościom rozkręcić. Zaczęli trafiać z dystansu i nie bardzo potrafiliśmy im w tym przeszkodzić. Po raz pierwszy rywale prowadzili po trafieniu Marcina Malczyka 14:12 w 8 min. W samej końcówce skręcenia kostki doznał Dee Bost. Wił się z bólu, został zniesiony z parkietu i było jasne, że już go w tym meczu na parkiecie nie zobaczymy. Mimo tego wydawało się, że nie damy się zdominować. Niestety, w drugiej kwarcie daliśmy. Rywale mieli wiele swobody na obwodzie, dzielili się piłką (13 asyst przy naszych siedmiu), trafiali za trzy w odróżnieniu od nas. Trener Saso Filipovski musiał jako zmiennika Łukasza Koszarka desygnować na parkiet Marcela Ponitkę. Nic nam nie wychodziło. Goście odskoczyli i w 20 min po rzucie Jacka Jareckiego wygrywali 43:31. Nie wróżyło to nam nic dobrego w drugiej połowie.
I tak się zaczęła trzecia kwarta bo po rzucie Jarosława Zyskowskiego rywale wygrywali już 47:33. Na szczęście nasi wzięli się do roboty. Zaczęli ostro bronić, energiczniej walczyć na deskach. Jeszcze przez chwilę Polfarmeksowi udawało się dotrzymywać nam kroku. W 25 min wygrywali 50:39. Od tego momentu nastąpił znakomity czas zielonogórzan. Zdobyliśmy kolejno 17 punktów, bez trafienia rywala. To był nokaut!
Sprawa jeszcze nie była załatwiona, bo wygrywaliśmy tylko 56:52. Jednak Stelmet to był już inny zespół niż ten z pierwszej połowy. Kontrolowaliśmy grę, odskoczyliśmy na w miarę bezpieczną odległość i nic złego nam się już stać nie mogło. I tak było. Walczyliśmy na deskach, biliśmy się o każdą piłkę, świetnie broniliśmy. Rywale, przyciśnięci już tak nie trafiali i bardzo trudno było im się przebić pod naszego kosza. W 37 min po ładnej akcji bardzo dobrego wczoraj Namanji Djurisicia było o 72:64 i czekaliśmy na końcową syrenę. W ostanim niedzielnym meczu Strat Wikana Lublin przegrał z Energą Czarnymi Słupsk 72:91, wczoraj Polski Cukier Toruń wygrał z Siarką Tarnobrzeg 84:77.