Kościół to nie galeria handlowa, czyli o niewłaściwych zachowaniach w świątyni
Biegające między nawami dzieci, mini-spódniczki, głośne rozmowy, dzwonki telefonów komórkowych i… nieświeży oddech po sobotnim grillu. Podczas niedzielnej mszy w kościele tolerowane jest to, co byłoby nie do pomyślenia w cerkwi, synagodze i meczecie. Dlatego niektórzy tracą cierpliwość.
„Kościół przypomina trochę salę koncertową. Gdy wielki artysta wykonuje właśnie jeden z utworów Chopina, słuchacze powstrzymują się od wydawania wszelkich dźwięków. Zasada absolutnej ciszy w równym stopniu obowiązuje w świątyni” - podpowiada zbiór zasad zachowania w kościele Parafii Rzymsko-Katolickiej P.W. Św. Stanisława w Dobrzechowie. Czyli czego w świątyni robić nie wolno, czego robić nie powinno się, a co robić należy.
Obszerną instrukcję można znaleźć na stronie internetowej parafii i w parafialnej gazetce, a pośród dość oczywistych zaleceń znalazły cię takie, które budzą co najmniej zdziwienie części parafian.
Żeby chorzy nie zakłócali przebiegu nabożeństwa, winni trzymać się z dala od ołtarza:
Jeżeli przychodzimy do niego bardzo zaziębieni, a więc możemy się spodziewać, że będziemy kasłać i kichać, zatrzymajmy się przy drzwiach kościoła, by hałasować jak najmniej i nie skupiać na sobie uwagi innych oraz by przy kaszlu trwającym dłużej móc opuścić świątynię jak najszybciej.
Laski i parasole w kościele winno stawiać się tak, by nie przewracały się z hukiem. Kościół to nie miejsce na życie towarzyskie, prowadzić rozmów nie wolno. Nie wolno też kłaniać się znajomym, uśmiechać się do nich, witać, bo wszystko to „jest gorszące”.
„Jeszcze bardziej gorszące są wszelkie przejawy męsko-damskich czułości” - ostrzega ksiądz.
Pary nie powinny się tulić, trzymać za ręce, w jakikolwiek sposób okazywać wzajemnie czułość. Zakaz żucia gumy czy używania telefonu nikogo zapewne nie zdziwi. Dość precyzyjnie określono, jak należy klęczeć i czym klękanie różni się od przyklęknięcia. A poza tym: „Pamiętajmy, że siadanie na piętach to nie jest klęczenie tylko... siadanie na piętach”. O stosownym do świątyni stroju też jest, jak również o tym, żeby nie oglądać się po bliźnich, jak kto jest ubrany na dzień święty.
Końcowa część instrukcji przeczy części początkowej, bo na początku „wygania” chorych wiernych pod drzwi kościoła, a na koniec przegania ich (i nie tylko ich) z tego miejsca: „W naszym kościele mamy tylko jedno uchylne okno. Dlatego w gorące dni otwieramy szeroko drzwi, aby była wymiana powietrza. Niestety, niektórzy myślą tylko o sobie. Stoją w drzwiach, aby im wiało przyjemnym wiaterkiem”.
O udziale dzieci we mszy św. nie ma nic, ale na to zwraca uwagę jedna z dobrzechowskich parafianek. - Te zalecenia są śmieszne, bo jak rodzice z małymi dziećmi mają uczestniczyć w mszy, gdy dzieci wiadomo jak się zachowują - tłumaczy. - Albo kto jest tak wspaniałomyślny, że będzie wiedział, że zaraz dostanie napadu kaszlu lub kichania i musi już w tym momencie wyjść z kościoła, bo proboszcz tak sobie życzy.
Panią Dorotę z Jarosławia zalecenia księży z Dobrzechowa dziwią, bo ona z parafii dominikanów jarosławskich ma inne doświadczenia.
- Tu zakonnikom podczas mszy chyba dzieci nie przeszkadzają, choć pod ołtarzem dzieci często zachowują się… jak to dzieci
- mówi.
Ks. Maciej Figura, proboszcz dobrzechowskiej parafii, gotów jest bronić savoir vivre-u swojej świątyni. Zastrzega, że na rozmowę „musiałbym mieć zgodę kurii”, ale…
- Pewnie to kogoś ubodło, jak pan chce ze mną o tym mówić. Pewnie parafian ubodło. A to nie parafianie zachowują się czasem niestosownie, tylko jak ktoś przyjedzie
- zdradza nieufność.
Proboszcza z Dobrzechowa najbardziej „bodzie”, że ludzie podczas niedzielnej mszy tłoczą się w drzwiach świątyni, budynek ma jedno otwierane okno, trudno o cyrkulację powietrza, a jak jeszcze tłumek zablokuje drzwi wejściowe, w środku robi się nie do wytrzymania. Taką prośbę proboszcza trudno uznać za niezasadną, ale zakaz okazywania sobie uczuć? I na to ks. Figura ma wytłumaczenie.
- Już miałem tu takie sytuacje, że dwoje całowało się w drzwiach kościoła przed mszą, obmacywali się, a potem została panna z dzieckiem - opowiada. - Chłopak zrobił swoje, a dziewczyna i dziecko ucierpieli.
Proboszcz nie doznał jeszcze reakcji parafian na swój kościelny kodeks zachowań, a poza tym „im mniej wiem, tym jestem zdrowszy”.
Ks. Tomasz Nowak, rzecznik Kurii Diecezjalnej w Rzeszowie, nie chce szerzej komentować inicjatywy parafii w Dobrzechowie, ani poszczególnych punktów tego apelu.
- Niektóre punkty uwzględniają specyfikę parafii, między innymi budowę kościoła - zwraca uwagę. - Co do zachowania par, trzeba by zacząć od definiowania i sposobów rozumienia czułości i oznak przywiązania.
Dodaje jednak, że „powód do powstawania takich apeli może być zapowiedzią dłuższej dyskusji”.
Nie tylko Dobrzechów
Inicjatywa księży dobrzechowskich nie jest pierwszą taką. W 2016 roku swoje „instrukcje zachowania w kościele” wydała parafia św. Wojciecha Biskupa i Męczennika w Białymstoku. Tekst stał się hitem internetu.
„Nie możemy zatem pozostawać w pozycji półleżącej. Nie wolno nam zakładać nogi na nogę, bo taka postawa jest odbierana jako nieelegancka, arogancka, jak mówi młodzież, „luzacka”, lekceważąca. Nie wolno ani mężczyznom ani tym bardziej kobietom szeroko rozstawiać nóg. Jest to nie tylko nieeleganckie, prostackie, znamionujące lekceważenie innych, ale często również wulgarne. O właściwej postawie powinni pamiętać w sposób szczególny wierni, przede wszystkim kobiety, siedzący w pierwszych ławkach. To na nich są zmuszeni patrzeć księża, którzy znajdują się przy ołtarzu i są zwróceni twarzą do wiernych. Kobieta siedząca w pierwszej ławce ubrana w krótką sukienkę czy spódnicę rozstawiająca nogi czy zakładająca nogę na nogę przeszkadza swym widokiem osobom będącym przy ołtarzu w spełnianiu ich posługi i daje im też w ten sposób wyraz swojego lekceważenia i nonszalancji” - to fragment „instrukcji siedzenia” w białostockim kościele, który u odbiorców wzbudził najsilniejszą reakcję.
Nad pełnym tekstem pochylały się nawet portale o przekazie religijnym, w innym pojawiły się komentarze, że ksiądz zacznie wiernym dyktować, czy mają na mszę przychodzić w butach na obcasie czy z płaską podeszwą. I że proboszcz „traktuje ludzi, jak debili”. Mało kto zwrócił uwagę, że obszerne partie księżowskiej instrukcji były… powieleniem podręcznika savoir vivre-u. Uniwersalnego, nie odnoszącego się do zachowań w świątyni. Jego fragmenty publikowały też na swoich stronach internetowych polskie parafie w USA i Wielkiej Brytanii. Tam nie spotkały się z krytycznym oddźwiękiem wiernych.
Nie ma jednego, ogólnokościelnego, określonego przez Watykan, czy choćby Episkopat, kodeksu zachowań pod czas nabożeństwa. Są indywidualne inicjatywy proboszczów, poradniki księży w internecie, w 2011 r. ks. Aleksander Radecki z Wrocławia opisał zasady savoir-vivre’u katolika Polaka.
Zmienia się obyczajowość
Co dopuszczalne społecznie we włoskim kościele (rozmowy pomiędzy wiernymi w trakcie mszy, wychodzenie ze świątyni), to nie do pomyślenia w polskim kościele. Szczególnie tym bardziej tradycjonalistycznym na wschodzie kraju. O regułach zachowań decydują tyleż normy kulturowe społeczności lokalnej, co…
- Często uniwersalne kanony kultury osobistej - podpowiada dr Leszek Gajos, socjolog Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Rzeszowie. Choćby w odniesieniu do sposobu siadania dam czy używania telefonu pod ołtarzem. - A czasem takie zalecenia wymuszone są indywidualnymi sytuacjami. Jeden z księży opowiadał mi, jak to w pierwszym rzędzie ław kościelnych regularnie siadała starsza pani, na pamięć znająca liturgię i głośnio wyprzedzała księdza w tekście modlitwy. Naprawdę głośno, bo miała niedosłuch. Ów duchowny mówił, jak ciężko mu się prowadziło nabożeństwo w takich warunkach.
Jednak nie starsze panie z niedosłuchem są tu głównym problemem.
- Liturgia się nie zmienia, ale zmienia się obyczajowość - podpowiada dr Gajos. - Co tradycjonalistycznie nastawionych kapłanów, a i niektórych wiernych, może drażnić. Starsze pokolenie wiernych pamięta, jak to dzieci w kościele były strofowane przez rodziców, jeśli zachowywały się niestosownie. Już tak nie jest, a przecież jest to miejsce uświęcone, wymagające pewnej dyscypliny.
Można zaryzykować twierdzenie, że postępuje desakralizacja świątyni, wierni pozwalają sobie na postawy, które w takim miejscu niegdyś były nie do pomyślenia. W rzeczywistości zaczynają w kościele zachowywać się tak, jak mają zwyczaj zachowywać się w galerii handlowej.
Dr Gajos zwraca uwagę, że problem jest jeszcze głębszy. Bo to problem galopującej sekularyzacji społeczeństwa. Maleje autorytet społeczny duchownych i Kościoła.
- Dla wielu młodych osób przywiązanie do religii ma bardziej podłoże kulturowe niż mistyczne - tłumaczy. - Bywają na niedzielnej mszy, bo „tak wypada”, ale nie czują podczas nabożeństw sacrum i tak też się podczas nabożeństw zachowują. Niegdyś to religia i jej kanony były wartością nadrzędną nad wszystkim i wszystko definiowały. Dziś jest inaczej, matka nie zwróci uwagi hasającemu po kościele dziecku, bo dla niej dziecko i jego dobro jest wartością nadrzędną. Pary żyją w wolnych związkach, bo Kościół nie ma mocy, by przymusić ich do małżeństwa. Niegdyś po poradę szło się do księdza, dziś ksiądz nie jest autorytetem w środowisku dla większości spraw. I być może podobnie odbiera się napomnienia duchownych dotyczące zachowania w kościele: ksiądz nie będzie nam mówił, co wolno, a czego nam nie wolno w kościele. W zasadzie problem można sprowadzić do dyskusji o roli religii we współczesnym społeczeństwie.
Jeszcze ćwierć wieku temu powszechne oburzenie budziłoby takie zachowanie w kościele, jakie dziś spotyka się z powszechną tolerancją. Przykład takiej tolerancji można wyczytać w dobrzechowskiej instrukcji: „Czasami słychać w kościele podczas nabożeństwa sygnał komórki, niekiedy przez dłuższy czas, bo jej właściciel nie może jej odszukać. Gdy ją wyłączy, nie może powiedzieć sobie: „Zrozumieją mnie. Nic się nie stało. Byłem roztrzepany”.
Apel niektórych duchownych o to, by nie odbierać SMS-ów podczas podniesienia, nie epatować innych wiernych dekoltem podczas przyklęku, nie pokazywać palcem: „patrz, jak się Jolka ubrała”, kiedy ksiądz udziela Eucharystii, to próby obrony świątyni przed zwyczajami z galerii handlowych.