Koniec marzeń Falubazu o złocie
PGE Ekstraliga. Zielonogórzanie nie zdołali odrobić strat z Leszna i pozostaje im walka o brąz...
Pierwszy mecz półfinałowy w Lesznie przeszedł już do historii i nie było sensu zastanawiać się co zielonogórzanie mogli zrobić tam, aby zdobyć więcej punktów. Trzeba było nastawić się na szybkie odrabianie strat w rewanżu. Dziesięć punktów… Sporo w tygodniu dyskutowało się o tej różnicy, ze starcia na stadionie im. Alfreda Smoczyka. Mówiło się, że może to i mało, ale jednocześnie także dużo. Mało kto chciał się do tego odnieść jednoznacznie, bo na tym poziomie naprawdę ciężko jest to oszacować. Na pewno wydawało się, że w nieco lepszej sytuacji przed starciem na własnym torze są... gorzowianie, którzy rywalizując w drugiej półfinałowej parze zdobyli kilka dni temu we Wrocławiu 43 punkty. Zawsze to kilka „oczek” mniej do odrobienia…
Przed meczem w Zielonej Górze padało i trzeba było jeszcze popracować nad torem. Polewaczka oraz ciągnik jeździły po nawierzchni i ubijały ją. Dla miejscowych mogło to oznaczać jedno: tak zwany „brak atutu własnego toru”...
Zaczęło się od remisu. Spod taśmy wystrzelił Jarosław Hampel i pewnie pomknął po trzy punkty. Na starcie nieco zaspał Jacob Thorssell i później ciężko było mu wyprzedzić leszczyńskich zawodników na dystansie. II bieg, czyli ten z udziałem młodzieżowców rozgrywano aż trzy razy. Za pierwszym podejściem nie wszyscy równo wystartowali. Następnie, na pierwszym łuku upadł Mateusz Tonder, ale sędzia nikogo nie wykluczył. Junior Falubazu był później cichym bohaterem, bowiem przyjechał na metę jako pierwszy, a za plecami przywiózł bardziej doświadczony duet młodzieżowców Fogo Unii. Liczyliśmy na lepszą postawę Alexa Zgardzińskiego, ale 20-latek był ostatni.
Kolejne dwie gonitwy to dwa potężne ciosy „Byków” wymierzone w stronę „Myszy”. Pewne zwycięstwa Unii mogły niejednego kibica Falubazu wprawić w osłupienie. Przecież zielonogórzanie mieli odrabiać, a tracili do rywala jeszcze więcej! Ktoś krzyknął: „Eee, tam. Już po wszystkim. Lesznie w finale…”. Sytuacja zespołu trenera Marka Cieślaka faktycznie nie była wówczas do pozazdroszczenia, jednak mecz się jeszcze nie skończył. Za nami były dopiero cztery wyścigi, więc jeszcze aż 11 następnych do rozegrania.
Falubaz odpowiedział w V biegu. Tym razem dwaj zawodnicy, którzy najszybciej dotarli do mety mieli kaski koloru niebieskiego i czerwonego. To Piotr Protasiewicz i Patryk Dudek. Do groźnego wypadku doszło chwilę później. Na tor upadki Grzegorz Zengota i Jason Doyle. Wychowanek zielonogórskiego klubu, który obecnie startuje z Bykiem na plastronie został wykluczony z powtórki. Drżeliśmy o zdrowie Australijczyka, bowiem wiadomo, że jego noga nie jest jeszcze w stu procentach zdrowa. Na szczęście wstał! Ułożyło się na remis, następnie nieznaczne zwycięstwo gospodarzy. Thorssell dwoił się i troił, ale przyjechał dopiero trzeci. Po VII gonitwie było 20:22, a więc minus 12 dla Falubazu…
Po IX wyścigu można było powiedzieć, że mecz rozpoczął się od nowa… Mieliśmy bowiem remis 27:27, więc Falubaz nadal miał „dychę” do odrobienia. Wcześniej po podwójne zwycięstwo zanotowali Thorssell z Hampelem. Jasne, że ta wygrana rozbudziła nieco apetyty zielonogórskich kibiców. Spiker Kamil Kawicki krzyknął nawet, że Falubaz wraca do gry. Następnie musieliśmy zadowolić się zaledwie remisem, chociaż to nie porażka. Wczoraj Janusz Kołodziej był naprawdę szybki i skutecznie gonił na dystansie. Właśnie w X gonitwie przekonał się o tym Dudek, którego popularny „Koldi” wyprzedził. Pozostało pięć biegów nadziei.
Remis to nie porażka, jednak Falubaz musiał wygrywać biegi i to najlepiej podwójnie. Po XII wyścigu i wcześniejszych dwóch gonitwach zakończonych podziałem punktów było 36:36. Unia miała finał na wyciągnięcie ręki. W XII biegu popis ścigania dali Kołodziej i Hampel. Kapitalnie walczyli o zwycięstwo. Wychowanek Unii Tarnów był jednak tego dnia praktycznie poza zasięgiem. Znów remis, który był praktycznie zwycięstwem ekipy z Leszna. 39:39 przed biegami nominowanymi? Nawet jakby zielonogórzanie dwa razy zwyciężyli po 5:1 to byłoby tylko 49:41, a to mało…
W żużlu zdarzały się różne rzeczy. Defekty, dotknięcia taśmy i inne dziwne sytuacje, ale tylko jakiś kataklizm mógł odebrać Unii jazdę o złoto. Fani z Leszna zaczęli śpiewać: „Finał jest nasz!”. Właściwie to rudno było temu zaprzeczyć…
Unia bardzo szybko postawiła kropkę nad „i”. Już po przedostatnim wyścigu stało się jasne, że zielonogórzan w tym sezonie nie zobaczymy w meczach o złoto. W takim wypadku czeka ich, podobnie jak w zeszłym roku jedynie walka o brąz.