Konie, którym patrzyłam w oczy, dziś wiszą na rzeźnickich hakach
Targ w Skaryszewie. Niestety, tym razem nie udało się uratować wszystkich koni przeznaczonych na rzeź.
Skaryszew, niedziela wieczór
Leje deszcz. Wzdłuż dróg prowadzących na jarmark koński stoją rzędy jeszcze pustych namiotów, są już sprzedawcy kiełbasy z rożna. Są też młodzi ludzie z czerwonymi opaskami na rękach. Odpowiedzieli na apel Scarlett Szyłogalis ze „Schroniska dla Koni Tara”. Przyłączyli się do akcji „Stop Skaryszew”. Są wolontariusze innych organizacji i niezrzeszeni miłośnicy koni, którzy nie zgadzają się na ich wywózkę do Włoch i Francji na rzeź.
Skaryszew to największy i najstarszy w Polsce jarmark koński. Impreza odbywa się w pierwszy „wstępny” poniedziałek Wielkiego Postu. Sprzedaż zaczęła się w nocy. Pierwsze wozy ze zwierzętami przyjechały dzień wcześniej koło osiemnastej.
Kosmiczne ceny
Przed jarmarkiem w mediach było głośno o zbiórce pieniędzy na wykup koni przeznaczonych na rzeź.
W Skaryszewie ludzie, którzy od lat na targach ratują konie, przecierali oczy ze zdumienia. Ceny poszybowały w górę, za źrebaka trzeba było zapłacić 4-5 tysięcy złotych, za dorosłe konie handlarze żądali 8-14 tysięcy.
Mimo zakazu spożywania alkoholu wódka leje się strumieniami. Na własne oczy widzę, jak jakiś człowiek bez żenady na rozłożonym turystycznym stoliku rozlewa wódkę do plastikowych kubków.
Wrzaski, przekleństwa, kopniaki. Agresywni mężczyźni uniemożliwiają dziennikarce „Superstacji” relację „na żywo”. Wmieszana w tłum robię zdjęcia, ktoś klepie mnie po tyłku, odwracam się, za mną stoi kilku pijanych facetów, mają ubaw.
W trzech sektorach po dwa rzędy koni. Jedne stoją bez ruchu sparaliżowane strachem, zrezygnowane, inne wierzgają nogami, nerwowo potrząsają łbami, miotają się krótko przywiązane do barierki.
Ludzie, zanim dotrze transport, przez kilka godzin pilnują wykupionych koni. Co przeżyli, opisują na Facebooku, to relacja Beaty Prycel: „Próbujemy przedostać się przez targ ze zdenerwowanym siwkiem. Otacza nas tłum gwiżdżących i krzyczących handlarzy, wyrywają i biją spłoszone końskie dziecko”. „Ja ci pokażę, jak się konia prowadzi! - ogier dostaje raz i drugi czapką prosto w pysk, wpada w inne konie, przez które jest kopany, nie można go utrzymać. Biegnę po policję, ale jest tylko dwóch funkcjonariuszy, którzy wcześniej pilnowali nas i koni, odganiając zaczepiających nas handlarzy”.
I dalej kontynuuje: „Siwka udaje się uwiązać, musimy poczekać na posiłki. „Co tak krótko?! Odwiązać tego konia, on się dusi!” - krzyczy otaczający nas tłum, cmokają, tupią i śmieją się. W końcu dociera reszta policji, Siwek jest eskortowany na „parking”. Później każdy uratowany koń jest odprowadzany do transportu Tary przez kilka osób, z pomocą policji”.
Orzesznik
Jeden z ocalonych wtula pysk w ramiona kobiety, która go uratowała.
- Moja córka miała dziecięce porażenie mózgowe. Orzesznika poznałyśmy w ośrodku hipoterapeutycznym - wspomina kobieta. Mała pokochała go, a terapia dała rewelacyjne efekty. Dzięki Orzesznikowi dziewczynka chodzi.
Kiedy wróciła na zajęcia po dłuższej przerwie, Orzesznika już nie było. Zapytała, gdzie jest jej przyjaciel. Człowiek z ośrodka powiedział, że został przerobiony na kiełbasę. - Córka przeżyła szok, miała wtedy tylko cztery i pół roku. Długo nie chciała wsiąść na żadnego konia. A ja postanowiłam, że kiedyś uzbieram pieniądze i uratuję przed rzeźnią innego konia. Uskładałam dwa i pół tysiąca złotych i przyjechałam do Skaryszewa. Handlarz żądał pięciu tysięcy. Podszedł jakiś młody człowiek i dał mi tysiąc złotych, a potem zupełnie nieznajoma kobieta dołożyła drugie tyle. Dzięki nim ocaliłam konika, od dziś ma na imię Orzesznik - mówi wzruszona kobieta.
Ocalone
Tara wykupiła 34 konie, Centaurus 37, mniejsze fundacje po kilka.
Organizatorzy akcji „Stop Skaryszew” szacują, że razem z prywatnymi osobami mimo wywindowanych cen udało się ocalić około 150 koni, czyli połowę wystawionych na sprzedaż. Na jarmarku nie wszystkie konie są sprzedawane na mięso, część z nich trafia do rekreacji albo hodowli. Organizacje prozwierzęce chcą przyznania koniom statusu zwierząt towarzyszących człowiekowi, co w praktyce oznaczałoby koniec uboju. Petycja w tej sprawie jest dostępna na stronie: https://www.petycjeonline.com/petycja_przeciwko_ubojowi_i_wywozowi_polskich_koni_na_rzez
Krzysia
Od dawna sama chciałam uratować jakieś końskie życie, ale zawsze brakowało na to pieniędzy.
Pod koniec roku odebrałam prestiżową nagrodę australijskiej Fundacji Polcul im. Jerzego Bonieckiego. To pierwsza w moim życiu nagroda pieniężna, te które dostawałam wcześniej, były honorowe. Otrzymane 7 tysięcy złotych postanowiłam przeznaczyć na wykupienie konia i dokończenie filmu dokumentalnego, który realizuję z własnych oszczędności.
Zabrałam do Skaryszewa 3600 złotych przekonana, że wystarczy na wykupienie konia, opłacenie transportu. Na miejscu okazało się, że nie wystarczy nawet na wykupienie źrebaka. Patrzyłam skazańcom w oczy i tak jak wielu czułam bezsilność.
Niektóre konie były oblepione odchodami, nikt ich przed jarmarkiem nie wyczyścił „bo i tak pójdą na mięso”. Nie miały prawdziwych kantarów tylko takie zrobione ze sznurka. Coraz więcej koni stało przywiązanych do rzeźnickich wozów, ich los był przesądzony. Kilka razy podchodziłam do handlarza, który miał źrebaki na mięso. Za każdego chciał 5 tys. i ani złotówki taniej.
Wśród nich była klacz. Strasznie zmęczona, brudna, kopyta w opłakanym stanie, chuda. Stała pokornie, nie wierzgała, nie rzucała się jak inne. Pogodzona z losem. Mijały godziny i za każdym razem, kiedy wracałam, wokół niej było coraz bardziej pusto. Inne źrebaki sprzedano już na rzeź. Ona była najchudsza, a handlarz nie chciał spuścić z ceny. Matka tej klaczy poszła na mięso, bo nie można jej było już zaźrebić. Maszynka do rodzenia źrebaków zbyt wcześnie zepsuła się...
Teraz ja nie mogłam uratować jej dziecka. Musiałam wracać do Krakowa, dałam Dominikowi z Przystani Ocalenie pieniądze. - Jutro będą kucyki - pocieszył mnie, - chyba wystarczy na ocalenie jakiegoś. Dorota, Oliwia i Dominik z Przystani mieli fundusze na wykupienie dwóch koni, kiedy z nimi rozmawiałam pożyczyli pieniądze, żeby ratować następnego.
W drodze do Krakowa zatelefonowałam do Dominika: jeśli mała nie jest już sprzedana na mięso i zdołasz pożyczyć pieniądze, to ratuj ją, jak tylko przyjadę, prześlę pieniądze na konto Przystani brakującą kwotę. Pół godziny później odbieram telefon: mamy ją! - mówi Dorota. Zatrzymuję samochód, nie mogę prowadzić, ryczę jak bóbr. W Przystani zwierzęta z nowym życiem dostają nowe imię. W drodze między Krakowem a Skaryszewem daję jej imię Krzysia.
Nagroda za pomaganie zwierzętom wróciła do nich i uratowała życie, które dopiero się zaczęło. Przystań uratowała siedem klaczy, jedna z nich miała 19, druga 20 lat, dwie są źrebne.
Dominik, Dorota, Oliwia nie mieli już ani złotówki na wykupienie koni, ale byli z nimi do końca, uspokajali, patrzyli w oczy tym, których nie zdołali uratować.
Jeśli możecie pomóc w utrzymaniu Krzysi i pozostałych ocalonych ze Skaryszewa, przekażcie im kilka złotych. Przed Krzysią, jak zdrowie dopisze, dwadzieścia beztroskich lat, dlatego najcenniejsze są nawet niewielkie kwoty wpłacane systematycznie.
Komitet Pomocy dla Zwierząt, ul. Bałuckiego 7/37, 43-100 Tychy, nr konta : 91 1050 1399 1000 0022 0998 2426 z dopiskiem „Dla Ocalonych”