W czarnym spacerze, który przeszedł 28.10.2020 roku ulicami Białegostoku, wzięło udział ponad 18 tysięcy mieszkańców stolicy woj. białostockiego
Po wyroku TK w sprawie aborcji zapomnieliśmy o kryzysie pandemii. Tysiące ludzi wyszło na ulice. Przez Polskę przetaczają się czarne marsze kobiet i ich sojuszników. Na „wojnę” idą tłumnie mieszkańcy Białegostoku, jak i małych miast - od Siemiatycz po Sejny. Ta rewolucja nosi spódnicę. Czy się uda? Czas pokaże.
Dariusza i Małgorzatę Kuklińskich spotkamy na „czarnych spacerach“ w Augustowie. Walczą o to, by kobiety mogły decydować o swojej ciąży. Oni w 2006 roku takiego wyboru nie dostali.
- Od samego początku ciąży były komplikacje - wspomina Dariusz Kukliński. - Lekarze robili wszystko, co w ich mocy, by utrzymać ciążę. Żona praktycznie cały czas leżała w szpitalu. To, co oboje przeżyliśmy, to było coś, czego nie życzy się najgorszym wrogom.
Organizm jego żony odrzucał ciążę, jednak lekarze za wszelką cenę starali się ją utrzymać.
- Tyle że żaden lekarz nawet nie zaproponował nam szczegółowych badań, które by wykazały, dlaczego organizm żony chcę odrzucić płód - mówi Dariusz. - Żona z trudem donosiła ciążę i córka urodziła się w połowie października. Byłem tam i przywitałem upragnione dziecko. Najpierw była radość i płacz, a później wielki strach...
Małgorzata od razu bowiem zauważyła, że z dzieckiem jest coś nie tak. Lekarze uchylali się od odpowiedzi, tylko zaczęli robić ich córeczce badania.
- W przeciągu tych dwóch pierwszych miesięcy nasze dziecko przeszło więcej badań, niż ja przez całe życie. Diagnoza: Zespół Downa. Opinie lekarzy były bardzo negatywne - brak słuchu, pełna niepełnosprawność, córka nigdy nie będzie chodzić, słyszeć, mówić - opowiada Dariusz.
Kuklińscy nie byli przygotowani na taki cios. Jednak przy wsparciu rodziny i przyjaciół udało im się znaleźć najlepszy ośrodek rehabilitacyjny dla córki. To wiązało się z opuszczeniem na dłuższy czas Augustowa i wyjazdem do Milicza. Później zaczęła się walka o to, by dziecko słyszało. Potrzebny był bardzo kosztowny implant, który mogli wszczepić lekarze z Wrocławia. Kosztował tyle, co średniej klasy samochód. Kuklińscy zaciągnęli więc kredyt.
- Po siedmiu latach rehabilitacji nasza córka, w tej chwili 14-letnia, biega i słyszy. Ma wadę wymowy, choć stara się dziewczyna jak może. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że udało nam się tyle zrobić, by jak najlepiej funkcjonowała w tym okrutnym i nietolerancyjnym świecie - podkreśla Dariusz.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień