Kiedy zima była prawdziwą zimą, a mróz był karą za wyuzdanie
Już prawie połowa stycznia, a poza rejonami górskimi Polacy nie widzieli jeszcze śniegu i nie poczuli mrozu. Wprawdzie podobne zimy - nie-zimy bywały już w przeszłości, ale w połączeniu z widocznymi zmianami klimatu wywołanymi przez człowieka, obecna sytuacja coraz bardziej razi swoją nietypowością.
Brak klasycznej zimy w naszej strefie geograficznej zawsze musi budzić rozczarowanie i poczucie niedosytu. Przez długie lata „prawdziwych” zim wytworzyły się nie tylko swoisty lęk i respekt przed nimi, ale także całe spektrum zwyczajów i obyczajów, których kultywowanie w bezśnieżne i bezmroźne zimy jest niemożliwe.
Pierwsza z najmroźniejszych zim XX wieku przyszła do Polski zaraz po Nowym Roku 1929 roku. 11.01.1929 r. w Żywcu, Olkuszu i Poroninie zmierzona na wysokości 2 m nad ziemią temperatura spadła poniżej minus 40 st. C . Pod koniec miesiąca mróz zelżał, ale tylko na krótko. Niż z północy przyniósł wielką śnieżycę. Sypało przez kilka dni niemal bez przerwy.
„Syberyjskie” mrozy zapanowały wówczas w całej Europie. Niemal połowę objętości gazet zajmowały wieści o pogodzie. Na Wileńszczyźnie termometry wskazały minus 49 st. C.
Kara za „wyuzdanie”
Trwał jednocześnie „wysyp” zabaw karnawałowych. „Ludzie powiadają - komentowała prasa - że te mrozy to kara za wyuzdanie i bezwstydnie krótkie sukienki”. Na sąsiednich stronach gazety informowały o zamarzaniu ludzi na śmierć na ulicach i nawet w... kościołach.
„Kwitnącą” gospodarkę socjalizmu uratowała dopiero odwilż.
Ogromne mrozy spadały na Polskę także przez całą dekadę lat 40. ub. wieku, w okresie wojny i okupacji. Wisłą sunęły wówczas nie tylko furmanki, ale i samochody... Potem wielką próbą dla sprawności systemu socjalistycznej gospodarki stał się rok 1963, rekordowy pod względem opadów śniegu. „Padła” wówczas całkowicie komunikacja, „stanęły” wielkie zakłady i ciepłownie - z braku dostaw węgla. To wówczas do miast skierowano ciągniki z PGR-ów, aby podwoziły ludzi do domów i pracy, a wojsko i robotników z wielu przedsiębiorstw skierowano przymusowo do usuwania śniegu z ulic. „Kwitnącą” gospodarkę socjalizmu uratowała dopiero odwilż.
„Zima stulecia”
Trzecia z najsławniejszych zim XX wieku, która niemal od razu doczekała się miana „zimy stulecia”, nadeszła 30 grudnia 1978 roku. Gwałtowna śnieżyca zaatakowała Wybrzeże, a potem powoli przesuwała się w głąb kraju. Ci, którzy zdecydowali się udać na sylwestra, mieli potem wielkie kłopoty z powrotem do domu. Śnieg sypał i sypał niemiłosiernie jeszcze przez cały Nowy Rok. Wiele osób porzuciło swoje samochody w zaspach, które doszły nawet do trzech i pół metra! W śniegu utknęły także... piaskarki. W dodatku przyszedł mróz. Tego dnia rano na północy kraju były minus 24 stopnie!
Wiele osób porzuciło swoje samochody w zaspach, które doszły nawet do trzech i pół metra!
Stanęła wówczas nie tylko komunikacja. Nieczynne były elektrociepłownie, większość zakładów pracy i sklepów, a także szkoły. Nie działało zaopatrzenie. Zabrakło prądu i gazu. Pękały rury wodociągowe. Z braku ogrzewania nieczynne były osiedlowe sklepy. Brakowało nawet pieczywa...
Obywatele! Wyłączcie lodówki!
W wielu regionach ogłoszono stan klęski żywiołowej. Wojewodowie zobowiązywali mieszkańców do... nieopuszczania domów „bez zbędnej potrzeby”, gromadzenia zapasów żywności i wyłączania lodówek w celu oszczędności energii („umieszczajcie żywność na balkonach”), zakazywali ruchu samochodów osobowych. Odwilż przyszła jednak stosunkowo szybko, bo już 8 stycznia, jednak za kilka dni zima zaatakowała ponownie i to znów na całego.
Z bardzo mroźnej i śnieżnej zimy stanu wojennego najbardziej zapamiętaliśmy obrazki ogrzewających się przy koksownikach żołnierzy i ZOMO-wców.
Tamta zima tak silnie odcisnęła się w pamięci, że już np. z bardzo mroźnej i śnieżnej zimy stanu wojennego najbardziej zapamiętaliśmy obrazki ogrzewających się przy koksownikach żołnierzy i ZOMO-wców. Zapomnieliśmy też o zimie 1995/1996 r., kiedy śnieg spadł 11 listopada i z małymi wyjątkami leżał do połowy marca… Nie warto też nawet wspominać o „normalnych” zimach z atakami śniegu i solidnego mrozu, których w ostatnich dekadach - wbrew powszechnemu przekonaniu - było sporo.
Fraki z muszką
Jednak nawet w najbardziej mroźne zimy ludzie nie wystrzegali się ulubionych rozrywek, wśród których królowały karnawałowe bale. Kiedy nie było telewizji i możliwości podróżowania, a kino znajdowało się w powijakach, w czasach II RP, organizowano bale publiczne, jak i prywatne. O te drugie zabiegali głównie rodzice panien na wydaniu. Na takich balach kawalerów musiał zawsze być naddatek, organizatorzy ratowali się też wynajmując fordanserów.
Panowie obowiązani byli posiadać fraki z białą koszulą i takąż muszką albo smokingi z czarną muszką i lakierki.
Bale rozpoczynały zwykle polonezy, po nich następowały mazury i walce. Obowiązywały specjalne stroje wieczorowe, zasadą było, że kobieta na każdy bal w danym roku musiała mieć nową kreację, obowiązkowo do ziemi. Panowie obowiązani byli posiadać fraki z białą koszulą i takąż muszką albo smokingi z czarną muszką i lakierki.
Zabawy urządzały najróżniejsze grupy zawodowe i społeczne, a każdy bal miał swoją nazwę i charakter.
W międzywojniu częste były bale maskowe, zwane redutami, z dodatkowym atrakcjami. Poza redutami urządzano wenty - zabawy dobroczynne oraz rauty z tańcami, a także dansingi, wieczorki teatralne, kabaretowe czy herbatki z tańcami. Zabawy urządzały najróżniejsze grupy zawodowe i społeczne, a każdy bal miał swoją nazwę i charakter. Dochód często przeznaczano na biednych. Były bale narciarskie, bale wilków morskich, bal ogrodników, bal Białego Krzyża, były też bale prasy, akademickie i wojskowe.
W świetlicy i remizie
Karnawał w latach powojennych zmienił swoje oblicze. Poza zabawami „ludowymi” obfitował w występy teatralne, recitale, deklamacje. Zabawy „wylądowały” w zakładowych salach i świetlicach, strażackich remizach, a ich organizatorami były związki zawodowe i organizacje społeczne. Nowa kultura świata pracy odcinała się od przeszłości także poprzez filozofię zabawy. „Dziś na zabawach karnawałowych zanikły upodobania do masek i romantycznych uniesień - pisała prasa. - Zastąpiły je pragnienia wyżycia się w tańcu, w dobrej wypitce, niekiedy nawet w porządnej „wybitce”.
Dziś, choć mamy mnóstwo sztucznych lodowisk, na łyżwach porusza się głównie młodzież, a kuligi organizują tylko - jeśli jest śnieg - górale.
Zmieniały się przez lata też inne rozrywki zimowe. W międzywojniu bardzo modne były kręgle, zwane „kulaniem”, koncerty i różnego rodzaju zapomniane dziś gry towarzyskie. To w ogrzewanych pomieszczeniach. W tym okresie ślizgano się także na łyżwach na stawach, jeziorach i zamarzniętych rzekach, próbowano sił na nartach. Nade wszystko kochano jednak całodzienne kuligi, organizowane z przystankiem na posiłek w podmiejskiej restauracji. Dziś, choć mamy mnóstwo sztucznych lodowisk, na łyżwach porusza się głównie młodzież, a kuligi organizują tylko - jeśli jest śnieg - górale. Jedynie grono narciarzy wydaje się stabilne, choć elitarne - przynależność do niego jest kosztowna, bo trzeba jeździć w Alpy…
Na figurówkach i panczenach
Pamięć o śnieżnych i mroźnych zimach pełnych radości i zabawy starsze pokolenia wyniosły przede wszystkim ze swojego dzieciństwa. Zjeżdżano na sankach z byle pagórka - na tych ze sklepu i własnoręcznie skleconych, ślizgano się na łyżwach, najpierw zrobionych z kawałka ostrego metalu, przykręcanego kluczykiem do specjalnie przygotowanych butów, a potem prawdziwych hokejówkach, figurówkach i panczenach, grano w hokeja - z patykami zamiast kijów.
Miasta i osiedla rywalizowały między sobą w liczbie ślizgawek. Budowano też tory saneczkowe i przygotowywano stoki narciarskie.
W latach 60., kiedy budowano pierwsze sztuczne lodowiska, nie były one w stanie pomieścić wszystkich chętnych. Kiedy tylko przyszedł mróz, wylewano lodowiska na boiskach szkolnych, na miejskich placach i w parkach. Miasta i osiedla rywalizowały między sobą w liczbie takich ślizgawek. Budowano też tory saneczkowe i przygotowywano stoki narciarskie. Kiedy już udało się rozbudować infrastrukturę, skończyły się „prawdziwe” zimy. Dlatego smutno dziś wyglądają wyciągi narciarskie w miastach i ich okolicach, nawet kiedy są sztucznie naśnieżane, a o lodowiskach na szkolnych boiskach nikt już nie pamięta. Zimowy sprzęt sportowy, którego jest wreszcie pod dostatkiem, leży na sklepowych półkach.
Smutno dziś wyglądają puste wyciągi narciarskie w miastach i ich okolicach, a o lodowiskach na szkolnych boiskach nikt już nie pamięta.
„Prawdziwe” zimy być może jeszcze kiedyś przyjdą. Jednak ich wspomnienie powinno być dla nas wszystkich bolesną lekcją wiedzy o nas samych i tym, jak traktujemy Ziemię.