"Kiedy zdechnie Putin?", pytają mieszkańcy Charkowa. Rosjanie ostrzeliwują miasto, bo chcą złamać i upokorzyć Ukraińców [ROZMOWA]
"Kiedy spotykam ludzi w kolejkach do sklepu, mieszkańcy rozmawiają o trzech sprawach: gdzie można kupić jedzenie, gdzie trwają walki i kiedy zdechnie Putin" - mówi dr Władysław Jacenko z Towarzystwa Historycznego i Filologicznego w Charkowie.
Zajmuje się pan dokumentacją rosyjskiej napaści na Charków. Czy wychodzi pan specjalnie po to, żeby robić zdjęcia?
W Charkowie jest ogromny problem z jedzeniem. W sobotę szedłem do sklepu oddalonego o 6 kilometrów od mojego domu. W dwie strony to 12 kilometrów. Nie działa transport publiczny. Cały czas chodzę i szukam sklepów, w których jest jedzenie. Po drodze widzę zniszczenia dokonane przez pociski rakietowe i bombowe, dokonane przez Rosjan i dokumentuje je.
Każdy, kto wyjdzie ze schronu jest w niebezpieczeństwie. Nie wiadomo kiedy będzie ostrzał.
W mojej dzielnicy alarmy bombowe słychać cały czas. Przyzwyczaiłem się do syren i wybuchów. W sobotę byłem świadkiem zrzucenia bomby w dzielnicy, gdzie znajduje się kompleks sportowy Uniwersytetu Charkowskiego. Stałem wtedy w kolejce do sklepu. Usłyszałem, jak leci samolot. Zacząłem biec, żeby się schronić. Widziałem dym. Kiedy chodzę w poszukiwaniu jedzenia, zawsze narażam swoje życie. Przychodzą też sms-y od służb ratunkowych z ostrzeżeniami o ostrzałach. W taki sposób powiadamiają nas też o godzinie policyjnej.
Jak często przychodzą te wiadomości?
Co godzinę. Rosjanie bombardują cały czas tylko w różnych dzielnicach. Pamiętam ostrzał 27 lutego. Trwał nieprzerwanie przez 10 min. Nie wiadomo, ile pocisków Rosjanie zrzucili na Charków. Miasto jest ostrzeliwane przede wszystkim przez systemy rakietowe takie jak Smiercz, Grad i Tornado. Na moich zdjęciach widać jeden taki pocisk z wyrzutni Smiercz, który nie wybuchnął i przebił ścieżkę rowerową. Wiadomo, że ponad 200 cywilów zostało rannych, a ponad 100 zginęło.
W co celują Rosjanie?
Nie celują. Strzelają na oślep. To nie jest broń celna. Rosjanie strzelają, żeby niszczyć, upokorzyć, siać strach i wywołać kapitulację. Chcą, żeby ludność zaczęła się tak bać, żeby się poddała. Rosjanie w Charkowie, Kijowie, Mariupolu, Czernihowie i Sumach robią to samo, co robili w 2015 roku w Aleppo, w 1999 roku Czeczeni, a Niemcy w 1939 roku w Warszawie. Oni nie umieją walczyć w inny sposób. W drugi dzień otwartej agresji pociski spadły na stacje krwiodawstwa. Trzech lekarzy doznało obrażeń, a osoba, która przyszła oddać krew zginęła na miejscu.
Ludzie uciekają z domów?
Ludzie, którzy mogli wyjechać uciekli masowo w wciągu pierwszych trzech dni. Z Charkowa cały czas odjeżdżają pociągi, ale na dworzec trudno i drogo się dostać. Na każdym skrzyżowaniu są kontrole, rozłożone są łańcuchy z kolcami. Spod mojego domu, taksówka na dworzec, w czasie pokoju, kosztowała 150 hrywien. Teraz to 2,5 tys. hrywien. Zareagował na to urząd miasta, który poinformował, że osoby zawyżające cenę będą karane. Nie widziałem jaka jest sytuacja na dworcu, ale słyszałem, że nie ma tam, gdzie igły wcisnąć.
A ci co nie uciekli?
Część ludzi chowa się w metrze. W dzień idą do domu przygotować sobie coś do jedzenia i zabrać potrzebne rzeczy, ale większość ludzi siedzi w piwnicach swoich bloków. W bloku naprzeciwko mnie ludzie na noc wysyłają do piwnic dzieci. Rodzice śpią w domach, ale kiedy słyszą coś niepokojącego też schodzą do piwnicy. W nocy służby ratunkowe wysyłają sms-y i proszą, żeby nie zapalać światła po to, żeby rosyjskiej lotnictwo nie widziało, gdzie jest miasto i nie zrzucało bomb.
Pan mimo ostrzału jest w swoim mieszkaniu. Dlaczego nie ucieka pan do schronu?
Mieszkam z 75-letnią, chorą na cukrzycę mamą. Ona nie byłaby w stanie codziennie dojść do schronu czy schodzić do piwnicy. Mieszkamy na 7 piętrze, a od 24 lutego winda nie działa. Ja mogę pozwolić sobie na chodzenie w górę i w dół. Mama nie. Poza tym w domu jest ciepło, jest woda i lodówka, w której trzymamy insulinę.
Czy sklepy są zaopatrzone?
W pierwsze dwa dni ze sklepów zniknęły mąki, kasze, ryż, sól, cukier, wszystkie produkty suche, konserwy, mięso, ryby, owoce. W piątek stałem w kolejce, a gdy przyszła moja kolej zobaczyłem, że w sklepie są tylko soki, coca-cola, fanta, sprite i chemia. Nic nie kupiłem. Kiedy stoi się w kolejce cały czas podchodzą wojskowi i proszą, żeby wyłączyć geolokalizację, po to żeby Rosjanie nie wiedzieli, gdzie jest skupisko ludzi i nie celowali w nie. W sobotę w drodze do sklepu spotkałem mężczyznę z pełnymi siatkami i zapytałem go z jakiego sklepu wraca. Ten sklep był daleko, więc w drodze do niego zahaczyłem o jeszcze inny, bliższy sklep. Stałem w kolejce godzinę i gdy doszedłem do drzwi wyszła policja i powiedziała, że wszystko się już wyprzedało. Musiałem więc iść do tego dalszego marketu.
Udało się panu coś kupić?
Tym razem tak. Zrobiłem bardzo duże zakupy – kupiłem dwa kurczaki, a mięsa nie widziałem od 27 lutego - ziemniaki, konserwy, banany, 3 kg jabłek, paluszki krabowe, kilo udek kurczaka. Chleba nie było. Brałem wszystko co widziałem. Niektóre produkty były droższe np. ziemniaki z 11 hrywien podrożały do 27 hrywien. Po raz pierwszy od 24 lutego mogłem zapłacić za zakupy kartą. Większość sklepów przyjmuje tylko gotówkę, a bankomaty nie działają. Sklepy, które działały do wieczora teraz działają do godz. 12-13.
Jakie są nastroje wśród ludzi?
Kiedy spotykam ludzi w kolejkach do sklepu, mieszkańcy rozmawiają o trzech sprawach: gdzie można kupić jedzenie, gdzie trwają walki i kiedy zdechnie Putin.
---------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień