Jak sobie radzić, kiedy pociechy wyfruwają z gniazda i idą na swoje... Czy powinniśmy do nich często dzwonić, składać im wizyty, zapraszać na niedzielne obiady? - zastanawiają się Czytelniczki
Iwona Nowicka z Zielonej Góry mówi, że w przypadku, kiedy dorosłe dzieci opuszczają dom rodzinny, można mówić o syndromie pustego gniazda.
- Jednak rodzice muszą sobie uświadomić, że dzieci nie wychowuje się dla siebie i przyjdzie taki dzień, kiedy one z domu się wyprowadzą. Dlatego trzeba się z tym faktem pogodzić i zmienić całe swoje dotychczasowe życie - mówi pani Iwona. I dodaje, że często obserwuje jak rodzice, którzy nie mogą się pogodzić z tym, że dzieci wyfrunęły, zapraszają je na obiadki niedzielne lub nawet kilka razy w tygodniu. A dzieci, nie chcąc odmówić, z niechęcią przychodzą lub wynajdują różne powody, by jednak z zaproszenia nie skorzystać.
Nie narzucajmy się z niedzielnymi obiadami
Takie zachowania to błąd, dzieci chcą bowiem żyć własnym życiem i trzeba im to umożliwić. W takim przypadku najlepszym rozwiązaniem są kontakty telefoniczne i to z inicjatywy dzieci, a nie mamy, która do córki czy syna dzwoni kilka razy w ciągu dnia. Wydaje się, że dobrym rozwiązaniem na zapełnienie pustki jest kupienie psa czy zmiana układu mieszkania. Tam, gdzie były dzieci można zrobić np. garderobę. Najważniejsze, by nie być nadgorliwym rodzicem - tłumaczy pani Iwona.
Dziś dzieci dzwonią do mnie często
Pani Teresa z Zielonej Góry Łężycy jest mamą Ani i Andrzeja, którzy się usamodzielnili. Oboje skończyli studia, oboje pracują. - Kiedy dzieci się wyprowadziły, otoczyła mnie pustka. Wcześniej miałam wiele obowiązków, które się w pewnej chwili skończyły. Trudno się było przyzwyczaić. Musiałam niejako ułożyć swoje życie na nowo, bo miałam więcej czasu, i wszystko wcześniej było poukładane - wspomina pani Teresa.
- Jak sobie z tym poradziłam? Poprzestałam na kontaktach telefonicznych. Ania dzwoni codziennie, Andrzej może rzadziej, ale też często. Dzięki temu uczestniczę w ich życiu. Staram się jednak, by to oni dzwonili. Nie chcę się im narzucać. Dzieci muszą się uczyć bycia samodzielnymi - przekonuje pani Teresa.
Pani Halina z Głogowa przekonuje, że po wyprowadzeniu się trójki dzieci, w domu zrobiło się pusto. - Ale sobie z tym poradziłam, jestem zdrowa i sprawna, nie skończyłam jeszcze 50 lat, mam znajomych, mogę więc aktywnie spędzać czas - wyjaśnia nasza rozmówczyni.
I dodaje. - Wiem, że pewien etap się zamknął i trzeba się z tym pogodzić. Dlatego nie płaczę, tylko żyję swoim życiem. Gdybym myślała inaczej, to pewnie miałabym spore kłopoty ze sobą.
Zaczęła gotować, choć nigdy tego nie lubiła
Wioletta Wisłocka ze Świebodzina z uwagi na religię nie obchodzi Dnia Mamy. Zaznacza natomiast, że każdy rodzic musi być gotowy na to, iż dzieci będą opuszczały rodzinny dom. Tak jak jej obie córki.
- Mam z córkami bardzo dobry kontakt, a oprócz tego posiadam wiele zainteresowań, zajęć, obowiązków, przyjaciół. To na pewno mi pomogło w tym momencie – mówi pani Wioletta.
- Oj, pamiętam ten dzień, kiedy drugie dziecko wyjeżdżało na studia. Przy pierwszym jeszcze się trzymałam, ale gdy moja druga pociecha pakowała rzeczy zupełnie się rozkleiłam. W momencie, gdy zatrzasnęły się drzwi, było tylko gorzej. A później zrozumiałam, że taka jest kolej rzeczy – mówi Danuta Mikołajczak także ze Świebodzina. – Zaczęłam gotować, choć nigdy tego nie lubiłam, ale zawsze chciałam obdarować moich studentów paczką żywnościową. Teraz, gdy dzieciaki pracują zawodowe, mają swoje życie, odkrywam nowe pasje. Od jakiegoś czasu jest to ogród. Myślę, że znalezienie zajęcia, odkrywanie pasji, to właśnie jest to, co pomaga poradzić sobie z tęsknotą – podkreśla pani Danuta.
Jak pożegnać, gdy dzieci jest ich kilkadziesiąt
Dla wielu matek pożegnania z dziećmi są trudne, to co dopiero powiedzieć o kobiecie, która musi z czymś takim uporać się wiele razy. Mowa o pani Katarzynie Jarocińskiej-Kawce, mieszkającej w Chlebowie (gmina Maszewo), która od ponad 10 lat prowadzi pogotowie rodzinne. - Trafiają do mnie dzieci z bagażem doświadczeń bądź innych przeżyć. Czasami maluszki prosto ze szpitala lub w krytycznej sytuacji - opowiada pani Katarzyna.
Niektóre dzieci pozostają na bardzo długo. Wtedy najtrudniejsze są pożegnania. - Jest taki czas, kiedy pojawiają się rodzice, którzy chcą założyć rodzinę - mówi Jarocińska-Kawka. - Przywiązuję się do tych dzieci, opiekuję się nimi, dlatego czas rozstania jest taki trudny. Niektóre dzieci są z nami nawet dwa lata. Zaczynają mówić „mamo”...
Krystyna Herzog z Nowo-solskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku: - My z uniwersytetu nie wiemy co to jest puste gniazdo. Nie mamy kiedy się zamartwiać, bo wyszliśmy z domów i mamy tyle zajęć, że po prostu nie mamy czasu. Mam dorosłe dzieci i wnuki i nic takiego nie odczuwam. To puste gniazdo siedzi tylko i wyłącznie w ludzkiej psychice. A starsi ludzie sami sobie to robią, bo boją się wyjść z domów. Siądą tylko w oknie, patrzą i mówią, że ,,ja nie wiem, nie chcę...“. Pani Krystyna dodaje: Uniwersytet uczy ludzi. Jak dostaliśmy z mężem pierwszy komputer, to nie umieliśmy go nawet wyłączyć. W tej chwili mąż biegle, bez żadnych problemów z niego korzysta.
Wnuki lekarstwem na pustkę po dzieciach
Halina i Waldemar Krzywiccy ze Świebodzina, których spotkaliśmy na zielonogórskim deptaku, powiedzieli nam, że kiedy w domu były dzieci, to biegali za wszystkim. - Była praca, bieganie za pieniędzmi, by wystarczyło na studia, na codzienne potrzeby. Jednak, kiedy dzieci dom opuściły zmieniło się niemal wszystko - tłumaczyła pani Halina.
Pan Waldemar dodał: - Nie będę ukrywał, że w domu zapanowała pustka. Ale także zaczęliśmy żyć od nowa, a pomogła nam w tym chociażby działka. I czekaliśmy na wnuki. Które obecnie wypełniają nam pustkę po dzieciach.
Katarzyna Chudy z Żar też podkreśla, że kiedy córka Paulina wyprowadziła się z domu, bardzo za nią tęskniła. -Wtedy pomogły telefony i przyjazdy co kilka tygodni. Dziś córka mieszka daleko, w innym mieście, ale już tak za nią nie tęsknię - dodaje.