Katarzyna Zielińska: Ja już wiem: dziecko daje ogromną odwagę i siłę
U progu nowego rozdziału kariery rozmawiamy z Katarzyną Zielińską - gwiazdą telewizji i kina, pochodzącą ze Starego Sącza. Aktorka opowiada m.in. o tym, jak bardzo zmieniło ją macierzyństwo.
Nie żal Pani rozstawać się z „Barwami szczęścia”?
Rozstaję się z sentymentem. To było dziesięć wspaniałych lat - prawie jedna czwarta mojego dotychczasowego życia. Trzeba więc zabrać się za coś nowego. Taki jest zawód aktora.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat zagrała Pani w wielu popularnych serialach. Lubi je Pani
Zawsze to było fajne wyzwanie, ale też ciężka praca. W każdą rolę wkładałam dużo energii. Nigdy nie traktowałam seriali po macoszemu, jako dodatek do występów w kinie czy teatrze. Przecież to właśnie „Barwy szczęścia” dały mi dużą popularność.
Śpiewu uczyła się pod okiem Elżbiety Zapendowskiej
W kinie oglądamy Panią głównie w komediach romantycznych.
I nadal chciałabym grać takie role. Komedie to coś, co lubię i w czym się dobrze czuję. Mam tu na myśli nie tylko filmy kinowe, ale też spektakle komediowe, farsy czy kabarety. Ale marzy mi się film akcji, sensacyjny, kostiumowy albo kryminał. Proszę mi więc tego życzyć!
A dlaczego ciągnie Panią do śpiewania?
Muzyka zawsze mi towarzyszyła. Najpierw brałam lekcje fortepianu, potem śpiewałam pod okiem Sławy Przybylskiej, na studiach, za sprawą Leopolda Kozłowskiego, zaczęłam wykonywać muzykę żydowską w języku jidysz. Muzyka dodaje mi skrzydeł.
Wzięła Pani udział chyba we wszystkich talent show dla celebrytów. Które z nich było najciekawsze?
Z każdym wiążą się niezwykłe wspomnienia. Bo każde było inne. „Taniec z gwiazdami” wymagał ode mnie ogromnego samozaparcia i codziennych ćwiczeń. Towarzyszył mi więc męczący stres. „Taniec na lodzie” to było prawdziwe szaleństwo, ale potrzebne mi w tamtym czasie.
Tak bardzo chcemy osiągnąć tzw. małą stabilizację, że kiedy już ją mamy, brakuje odwagi, by do tego świata wpuścić dziecko
Dzięki temu, że byłam jurorką w „Bitwie na głosy”, poznałam z kolei wielu wspaniałych, młodych ludzi. A „Kocham Cię, Polsko” to co prawda nie talent show, ale też program rozrywkowy - i największa przygoda telewizyjna w moim życiu.
Udział w takich programach przekłada się potem dla aktorki na sukcesy w karierze zawodowej?
Jedni to cenią, a drudzy - nie. Te programy dają dużą popularność. To się potem przydaje w kinie czy w teatrze. Sztuki czy filmy są często obsadzane tak, aby były pełne sale. Zatrudnia się więc lubianych aktorów. Co więcej - programy te pokazują dodatkowe umiejętności aktorów. Czy któryś potrafi śpiewać, czy potrafi tańczyć, albo czy ma komediowy talent. Reżyserzy i producenci korzystają potem z takiej wiedzy.
W plotkarskich serwisach największe emocje wzbudza Pani image: fryzura, stroje, wygląd.
A nie ciąża?
To ostatnio.
Już od dawna tego nie czytam. Mam rodzinę, męża, synka, pracę, tyle spraw na głowie, że nawet jakbym chciała przeglądać te serwisy, to nie mam na to czasu.
Mąż jest biznesmenem, a mimo to ciekawi go Pani życie zawodowe?
Bardzo. I nawzajem. Dlatego całkiem nieźle sobie radzimy i fajnie sobie razem żyjemy. Wieczorami mamy o czym rozmawiać: ja pytam co u Wojtka, Wojtek pyta co u mnie, jesteśmy ciekawi swoich zawodów, ludzi, którzy nas otaczają. Często po takich rozmowach oczy się nam otwierają, częściej Wojtkowi niż mnie (śmiech).
Oczywiście, nigdy nie ma odpowiedniego czasu, żeby zdecydować się na dziecko. Najpierw jest się za młodym, po studiach człowiek chce znaleźć pracę, pojeździć po świecie, potem już jest coraz trudniej się zdecydować.
Większość młodych aktorek boi się macierzyństwa, że zahamuje ono ich kariery. Pani też miała taki moment?
Chyba nie. Oczywiście, nigdy nie ma odpowiedniego czasu, żeby zdecydować się na dziecko. Najpierw jest się za młodym, po studiach człowiek chce znaleźć pracę, pojeździć po świecie, potem już jest coraz trudniej się zdecydować. Tak bardzo chcemy osiągnąć tzw. małą stabilizację, że kiedy już ją mamy, brakuje odwagi, by do tego świata wpuścić dziecko. Ja już wiem, że ono daje ogromną siłę i odwagę.
Musiała Pani jednak po urodzeniu dziecka nieco przystopować karierę.
Nie: musiałam inaczej planować swoją pracę. Nauczyłam się być bardziej asertywna i czasem odmawiać uczestnictwa w niektórych projektach. Ale to miało swoje dobre strony, bo nauczyłam się lepiej ustalać sobie terminarz zajęć. Jestem teraz bardziej zorganizowana. Może wcześniej wychodzę też z teatru.
Macierzyństwo daje na pewno większą hardość i dystans do życia. Zawód aktora jest intensywny emocjonalnie i czasem za bardzo roztkliwiamy się nad bzdurami
Dziewczyny śmieją się ze mnie, że jestem najszybciej przebierającą się aktorką. Ale to prawda - chcę zdążyć do domu, żeby wykąpać Henia. Dużo jest już takich kobiet, które radzą sobie z godzeniem macierzyństwa i pracy. Aktorki też muszą.
To prawda, że założenie rodziny sprowadza aktorkę na ziemię i sprawia, że ma większy kontakt z rzeczywistością?
Macierzyństwo daje na pewno większą hardość i dystans do życia. Zawód aktora jest intensywny emocjonalnie i czasem za bardzo roztkliwiamy się nad bzdurami: „Dlaczego nie zostałam w tym filmie obsadzona?” albo „Dlaczego tak o mnie napisali?”. Dziecko wszystko zmienia. Wtedy myślimy: „E, nic się nie stało, spokojnie. Jestem matką, mam dla kogo żyć!”.
Wychowuje Pani swojego Henia na twardego górala?
Tak. Ma już ciupagę, kamizelkę góralską, tylko kapelusza nie chce nosić, nie lubi. Cóż - Heniu owinął mnie sobie wokół palca. Nie jestem w stanie wymusić na nim przestrzegania żadnych zasad (śmiech).
Pochodzi Pani ze Starego Sącza, czyli jest Pani Laszką. Ten region Polski kojarzy się z umiłowaniem tradycyjnych wartości. To pomagało Pani w aktorskiej karierze?
Z jednej strony te wartości się przydały, a z drugiej - przeszkadzały. Zostałam w domu tak wychowana, że zawsze jestem w pracy z ludźmi uczciwa. W każdym przypadku staję murem za drugim człowiekiem. I czuję się z tym bardzo dobrze - ale przyznam szczerze, że różnie na tym wychodziłam. Ale jeśli miałabym to powtórzyć, to też tak postąpię, bo będę miała czyste sumienie. Poza tym pełen miłości dom rodzinny dał mi przekonanie, że świat zewnętrzny też jest dobry i szczery.
A przecież nie zawsze tak jest do końca. Przekonanie się o tym było momentami bolesne. Ale nie zrezygnowałam z tego przeświadczenia, bo uważam, że każdy powinien myśleć o innych ludziach, że są dobrzy. Chociaż czasem coś wiem złego o innym człowieku, nigdy tego nie wykorzystuję. Boję się tego. Tak też staram się wychowywać Henia, że ważna jest rodzina, wspólne zasiadanie przy stole, pielęgnowanie tradycji. To jest dla mnie ważne, nie zamierzam się absolutnie zmieniać.
Przeniosła się Pani z Krakowa do Warszawy. To dzięki temu udało się szerzej zaistnieć?
Na pewno. Dzisiaj może pomyślałabym, że powinnam zamieszkać w Stanach i chodzić na castingi w Hollywood (śmiech). Wtedy jednak świat był trochę mniej otwarty. Nie myślało się o karierze za granicą. Dlatego dziś bardzo wspieram koleżanki, które się na nią odważyły - Weronikę Rosati czy Alicję Bachledę-Curuś. Miały power, są dzielne i dzisiaj są naszą wizytówką na Zachodzie. Dla mnie taką ziemią obiecaną była dziesięć lat temu Warszawa.
W Krakowie była Pani skazana tylko na teatr?
Nie mam pojęcia. Moja przyjaciółka, Marta Bizoń, świetnie sobie radzi, mieszkając w Krakowie. Gra w wielu teatrach, ma swoje recitale, jeździ po całej Polsce. Jest zdolną i energiczną aktorką. Trochę inaczej żyje niż ja, ale nie narzeka na brak pracy.
Ale w telewizji i w kinie jej nie ma.
Ależ gra też w filmach, choć najbardziej spełnia się w teatrze i na estradzie.
Pani też będzie próbować swych sił za granicą?
Biorę udział w różnych zdjęciach próbnych. I mam nadzieję, że kiedyś się uda. Choć traktuję to jako ćwiczenie aktorskie.
Jakie ma więc Pani najbliższe plany?
Teraz rozpoczynam próby w stołecznym Teatrze Komedia w spektaklu „Napad na bank”, który był grany w Londynie z wielkim sukcesem. Na pewno będzie świetny spektakl - premiera w maju. Z kolei w Teatrze Capitol dopiero się rozgrywamy z przedstawieniem „Rozstania i powroty”. A w Teatrze Muzycznym w Gliwicach często goszczę z widowiskiem „Berlin, czwarta rano”. Cały czas też nagrywam „Barwy szczęścia”, co zajmie mi jeszcze ze trzy miesiące. Jest więc co robić. Nie narzekam.