„Katargate”. Największy skandal korupcyjny w europarlamencie
Zaczęło się jak u Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, a później napięcie rosło. Jednak dziś, dwa miesiące po wybuchu skandalu korupcyjnego w Europarlamencie, jest ciągle więcej pytań niż odpowiedzi.
Właśnie minęły dwa miesiące od wybuchu „Katargate” - największego skandalu korupcyjnego w historii Parlamentu Europejskiego, jednego z największych w dziejach całej UE. 9 grudnia 2022 r. belgijska policja aresztowała Evę Kaili, pochodzącą z Grecji wiceprzewodniczącą PE i eurodeputowaną socjalistycznej grupy S&D, pod zarzutem przyjmowania łapówek oraz nielegalnego lobbingu. Sprawa szybko zaczęła zataczać szersze kręgi. Doszło do kolejnych zatrzymań, do Europarlamentu wpłynęły wnioski o zniesienie immunitetu dwóch europosłów. Wydawało się, że sprawa jest naprawdę szeroka, niemalże europejski odpowiednik skandalu „Watergate”.
Ale tak było na początku. Im dalej od 9 grudnia, tym bardziej temat blaknie. Sprawa ciągle znajduje się na etapie proceduralnych ustaleń wewnątrz PE - choć początkowo wydawało się, że będzie ona wstrząsem gruntownie przebudowującym tryb prac eurodeputowanych, czy wręcz generującym polityczne ruchy tektoniczne. Dlaczego ciągle tak mało wiemy o „Katargate”?
Główny rozprowadzający
Na poziomie opisów medialnych sprawa wygląda naprawdę poważnie. Europejskie gazety i portale przedstawiają skandal rozgrywający się na kilku płaszczyznach, dotyczący nie tylko Europarlamentu, ale też różnego rodzaju instytucji z nim współpracujących, central związków zawodowych czy fundacji zajmujących się prawami człowieka. One wszystkie miały stworzyć sieć powiązań, która - naoliwiona pieniędzmi z Kataru i Maroka -służyła do przeprowadzania korzystnych dla tych krajów legislacji w PE.
O sprawie zrobiło się głośno, gdy na początku grudnia europarlamentarna Komisja Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE) zajęła się kwestią liberalizacji wizowej dla Kataru. W tym posiedzeniu wzięli udział m.in. Kaili, a także dwoje innych europosłów: Tarabella oraz Alessandra Moretti. Sytuacja wzbudziła podejrzenie, gdyż cała trójka nie była członkami tej komisji. Więcej, nie miała wcześniej z nią nic wspólnego. Za tym śladem poszła brukselska prokuratura. Z efektami. Najpierw doszło do aresztowania ojca ówczesnej wiceprzewodniczącej PE, przy którym znaleziono pieniądze (łącznie w kilku miejscach służby znalazły 1,5 mln euro). Jako że istniało podejrzenie złapania sprawcy na gorącym uczynku, prokuratura przeszukała mieszkanie Kaili (w takich sytuacjach immunitet jej nie chroni). Tam również znaleziono gotówkę i na tej podstawie wydano akt aresztowania - zarówno jej, jak i jej partnera życiowego Francesco Giorgiego, który w PE pracował jako asystent deputowanych.
Sprawa nabrała rozpędu. - to był zresztą właściwie jedyny moment, kiedy ona toczyła się w tempie, którego można było się spodziewać. Pod koniec stycznia europosłowie zdecydowali o zniesieniu immunitetu Tarabelli. Według przecieków medialnych, jego nazwisko w kontekście korupcji wymienił Giorgi. Poza tym pojawiły się doniesienia, że za udzielanie pomocy „krajom trzecim niebędącym członkiem UE” (tak brzmi język oficjalnych komunikatów) otrzymał gratyfikację w wysokości 120 tys. euro. Oczywiście, europosłowie nie mogą przyjmować za tego typu działania pieniędzy, stąd wniosek o usunięcie immunitetu. Sam Tarabella twierdzi, że jest niewinny.
Razem z nim immunitetu został pozbawiony inny europoseł: Andrea Cozzolino. Jego asystentem był Giorgi, co samo w sobie wzbudziło podejrzenia śledczych. Jeszcze większe - fakt, że blisko współpracował on z Pierem Antonim Panzerim, politykiem, który był europosłem w latach 2004-2019, a po tym, gdy nie udało mu się przedłużyć mandatu w ostatnich eurowyborach, założył fundację „Fight Impunity”.
Właśnie Panzeri wyrasta na głównego gracza w tym skandalu, najważniejszego rozprowadzającego w tym układzie. Właściwie każdy jej wątek przechodzi przez niego, jakby to on w ręku trzymał wszystkie nici. To on blisko współpracował z europosłami, wokół których jest najwięcej podejrzeń. To wokół niego funkcjonowała cała siatka różnego rodzaju instytucji pozarządowych i pozaunijnych, które odgrywały swoją rolę w lobbingu na rzecz Kataru i Maroka. Panzeri został zresztą szybko aresztowany, w jego domu też znaleziono dużo gotówki. A gdy gruchnęła wieść, że zdecydował się iść na współpracę z organami ścigania, zostać kimś w rodzaju świadka koronnego, to wydawało się, że za chwilę szczegóły całej sprawy będą nam powszechnie znane - że dowiemy się, w jaki sposób marokańscy i katarscy (a może i także wysłannicy innych państw) zdołali omotać tak ważnych europarlamentarzystów. Ale póki co na razie nic takiego nie miało miejsca. Na szczegóły ciągle czekamy.
Dymiący pistolet w ręku
Dlaczego „Katargate” wytraciła swój początkowy impet? Hipotez jest kilka, poniżej krótkie omówienie najważniejszych trzech. Po pierwsze, bo jest ciągle za wcześnie. Osoby pytane o tę sprawę, jak mantrę powtarzają dwa slogany. Jeden - że sprawa jest rozwojowa. Druga - że widzimy tylko wierzchołek góry lodowej. Każdy z tych zwrotów brzmi, jak zapowiedź kolejnych mocnych doniesień. Ale też śledczy, prokuratura nie mogą pracować w rytmie wyznaczanym przez nagłówki mediów. Potrzebują czasu na przesłuchanie świadków, weryfikację informacji przez nich przedstawionych, zbadania różnych tropów. Minęły dopiero dwa miesiące, ale nikomu nie przyszło do głowy, by z aresztu wypuścić Kaili czy Panzeriego. Czyli śledztwo trwa.
Hipoteza druga: klincz polityczny. Krąg polityków, wokół których pojawiły się wszystkie podejrzenia i zatrzymania, zamknął się w obrębie jednej rodziny politycznej - socjalistów. Póki co, śledztwo w żaden sposób nawet nie zahaczyło o deputowanych innych ugrupowań. A socjaliści z S&D to w Europarlamencie potęga. Drugie największe ugrupowanie. Współsprawują w nim władzę od 1979 r., a więc od samego początku wyborów powszechnych do PE. Z wyłączeniem jednej kadencji w latach 90. za każdym razem ta frakcja jest w koalicji mającej decydujący głos w Europarlamencie. Ale teraz znalazła się w defensywie. Z jednej strony inne frakcje próbują przyprzeć ją do ściany, z drugiej S&D jest zbyt silne, by tak po prostu się poddać i przeprosić.
Przykład? Prawicowa frakcja ECR chciała specjalnego wysłuchania w sprawie komisji LIBE, wokół której zebrało się tyle niedopowiedzeń dotyczących projektu liberalizacji wizowej dla Kataru, a na której czele stoi socjalista z Hiszpanii Juan Fernando López Aguilar. Projekt jednak nie przeszedł. Podobnie stało się z propozycją, by na forum PE przedyskutować relacje między organizacjami pozarządowymi (zwłaszcza tymi finansowanymi z grantów UE) i politykami. Z prostej przyczyny - politycznej. Widać wyraźnie, że nad kwestią śledztwa w sprawie „Katargate” unoszą się pytania natury czysto partyjnej; czy ta sprawa nie zachwieje przypadkiem zbyt silnie obecną równowagą w Europarlamencie. I widać, że ta logika polityczna potrafi brać górę nad kwestiami etycznymi czy prawnymi - bo skoro nie można pozwolić, by jakaś frakcja wzmocniła się kosztem socjalistów, to nie można pozwolić, by ta sprawa nabrała impetu. Stąd klincz.
A to z kolei prowadzi do hipotezy trzeciej: że tempo postępowań w sprawie „Katargate” jest tak wolne, bo zbytnio zagraża on obecnemu status quo. Z perspektywy najważniejszych graczy w PE to trudna sytuacja - bo oni obecnego układu sił w żaden sposób zmieniać nie chcą. Działa tu prosty mechanizm: skoro coś się sprawdza od 1979 r., to po co w tym grzebać? Z drugiej strony pojawiły się bardzo poważne zarzuty. Skoro z „dymiącym pistoletem w ręku” (w sensie: z gotówką z łapówek we własnym mieszkaniu) udało się złapać wiceprzewodniczącą PE, to taką kwestię bardzo trudno zamieść pod dywan. Stąd gra na zwłokę. A może ludzie zapomną o sprawie? A może wydarzy się coś naprawdę epokowego, co sprawi, że kwestia korupcji spadnie gdzieś głęboko w dół spraw ważnych? Wcale niewykluczone, że tak wolne tempo toczenia się tej sprawy jest właśnie próbą jej zwyczajnego przeczekania. Jak w „Lamparcie” Lampedusy: „Trzeba wiele zmienić, żeby wszystko zostało po staremu”. Być może właśnie oglądamy XXI-wieczną wariację tej napisanej w 1958 r. sentencji.
Co byli europosłowie robią w PE?
Potwierdzeniem ostatniej hipotezy są dwie kwestie dyskutowane w ostatnim tygodniu. Pierwsza dotyczy specjalnego komitetu w łonie PE, który by się zajął „Katargate”. Druga - praw posiadanych przez byłych europosłów. Już wcześniej, jeszcze przed wybuchem skandalu korupcyjnego, pojawiały się propozycje stworzenia w PE specjalnego ciała etycznego, które zajmowałoby się monitoringiem i ewentualną oceną działań na styku polityków i lobbystów. Do tej pory zamiary powołania takiego komitetu były skutecznie blokowane. Teraz - z oczywistych powodów - powróciły one z dużą siłą, ale znów brakuje ostatecznych decyzji, choć przecież od pierwszych informacji o aferze minęły już dwa miesiące. Mimo oczywistych nadużyć widać wyraźnie, że obawa przed pojawieniem się nowej miotły z dużymi kompetencjami w PE jest duża.
I druga kwestia: stosunek do byłych europosłów. Wszystko wskazuje na to, że centrum „Katargate” był Panzeri i jego fundacja „Fight Impunity”. To on miał dobre relacje z innymi fundacjami łączonymi z tym skandalem - choćby z organizacją No Peace Without Justice, której szef Niccolò Figà-Talamanca był jednym z pierwszych zatrzymanych w sprawie (wyszedł z aresztu tydzień temu). To on utrzymywał kontakty z centralami związkowymi, które nagle zaczęły twierdzić, że Katar skutecznie dba o prawa pracownicze (w sytuacji, gdy dużo mówiło się o przypadkach zgonów na budowach stadionów, potrzebnych na piłkarski Mundial, tego typu opinie były dla Katarczyków na wagę złota), to on wreszcie krążył między posłami w PE. A mógł krążyć, bo miał nieskrępowany dostęp do kuluarów - byli deputowani Europarlamentu mieli właściwie takie same prawa w kwestii kart wejściowych do budynków jak aktualni europosłowie.
Aby uniknąć takich sytuacji w przyszłości, zaczęto rozważać wprowadzenie ograniczeń. Według pierwszej koncepcji, byli eurodeputowani mieli mieć zabrane karty wejściowe na dwa lata po wygaśnięciu ich kadencji. Później ten okres karencji skrócono do sześciu miesięcy - ale ciągle ostatecznych rozstrzygnięć nie ma. W ostatnią środę decyzja o wprowadzeniu sześciomiesięcznego zakazu została przyjęta - po burzliwych dyskusjach - na forum przywódców grup politycznych, ale do ostatecznych decyzji cały czas całkiem daleko. Widać, że siła inercji wewnątrz PE jest bardzo silna.
Obieg wewnętrzny
Czy jest szansa na jej przełamanie? Spotkanie na szczeblu przywódców grup politycznych, do którego doszło w środę, sugeruje, że jest na to szansa. Przecieki z niego pokazywały bardzo silny spór wewnątrz tego ciała - tak silny, że dwie największe frakcje (chadecy z EPP i socjaliści z S&D) przeniosły go do mediów społecznościowych, obrzucając się nawzajem na Twitterze oskarżeniami o blokowanie rozwiązań pozwalających lepiej wyjaśnić tę sprawę. EPP chciało, by bliżej przyjrzeć się różnego rodzaju organizacjom pozarządowym, z kolei S&D uważało, że należy to rozszerzyć na wszystkich lobbystów - co doprowadziło do ich kłótni. Ten spór sugeruje, że jest szansa na przyspieszenie wyjaśnień „Katargate”, gdy tylko to polityczne zakleszczenie uda się rozwikłać. Ale póki to nie ruszy do przodu, to ciągle podejrzenie, że górę nad chęcią wyjaśnienia sprawy weźmie zamiar utrzymania status quo, będzie aktualne.
Oczywiście, dyskusje o technicznych rozstrzygnięciach na szczeblu PE to tylko jeden aspekt tej sprawy. Cały czas kluczową rolę odgrywa w niej belgijska prokuratura, która prowadzi śledztwo w sprawie korupcji - a ze strony śledczych też cały czas wiemy mniej niż więcej. Ale nawet z tego, co już udało się ustalić, jedno jest wyraźne: cały mechanizm łapówkowy były zbudowany wewnątrz UE. To nie było tak, że lobbyści z Kataru i Maroka krążyli po korytarzach europejskich instytucji z walizkami pełnymi pieniędzy i szukali chętnych, którzy je od nich wezmą. Z tego, co wiemy dziś, wynika, że obiegiem pieniędzy zajmowali się ludzie bezpośrednio powiązani z PE, czy to w charakterze polityków, czy asystentów, czy lobbystów.
Natomiast do tej pory Europarlament zrobił bardzo niewiele, by te istniejące w jego wnętrzu sieci powiązań rozbić. Wydawać by się mogło, że po tak silnym skandalu będzie dążyć do aktu oczyszczenia, swoistego katharsis - tymczasem jedyne, o czym słyszymy, to jakieś spory o rozwiązania techniczne, szczegółowe. Tyle że brak jednoznacznych wyjaśnień pozwala snuć domysły idące dużo dalej niż znane fakty, na przykład dotyczące stosunku europosłów do polityki energetycznej w UE, tradycyjnie silnie powiązanej z Rosją. Na przykład w 2021 r. trzy główne frakcje europarlamentarne zablokowały dyskusję w PE o rezolucji w sprawie Nord Stream 2 i obniżenia przez ten rurociąg bezpieczeństwa energetycznego Europy. Dziś te same trzy główne frakcje toczą techniczny spór o to, w jaki sposób uregulować kwestie lobbingu w PE - i poza te technikalia wyjść nie umieją.
Dziś trudno to wszystko, co się dzieje w europejskich instytucjac h wokół „Katargate”, nazwać wojną z łapówkami, wypalaniem korupcji białym żelazem - bardziej w tym miejscu pasują porównania z zawodami w przeciąganiu liny czy piłkarską grą na czas. Jakby europosłowie zapomnieli, że odpowiadają przed własnymi wyborcami, w końcu Parlament Europejski to jedyna w pełni demokratyczna instytucja unijna. Nie ma demokracji bez przejrzystości, transparentności. Póki co jednak górę nad przejrzystością bierze siła inercji i chęć zachowania status quo.