Kara za nieobyczajność może i niewielka, ale wstydu co niemiara
Podglądają kobiety, obnażają się, demolują kościoły i zachowują się jak zwierzęta. Ale to wcale nie oznacza, że są wariatami. Psychiatra mówi, że w ich rodzi-nach mogły być inne normy. Mogli też działać pod wpływem silnego impulsu.
W biały dzień wszedł nago do sklepu i kradł. Ale jego łupem nie były ubrania, lecz piwo. 33-letni suwal-czanin zabrał z lodówki trzy puszki, po czym wyszedł na ulicę. Ekspedientki były tak zszokowane, że nie wiedziały co robić - zasłaniać oczy ze wstydu, krzyczeć, alarmować właściciela sklepu, czy policję. - Nigdy nie byłyśmy w podobnej sytuacji - tłumaczą i jeszcze dziś ich twarze się rumienią. - Zdarzało się, że klienci rzucali „mięsem”, mieli rozpięte koszule albo spodnie. Ale żeby chodzić całkiem nago?! To jakiś świr!
Więcej zimnej krwi mieli przypadkowi przechodnie, którzy widząc co się dzieje odebrali golasowi dwie puszki z piwem. Trzeciej nie udało się, bo zdążył ją już otworzyć. Ktoś zawiadomił policję. Tymczasem mężczyzna, jak gdyby nic się nie stało, przeszedł kilkaset metrów dalej, do pobliskiego baru, zamówił kartacze i rozsiadł się przy drewnianym stoliku. Długo tam nie zabawił, ponieważ pojawili się funkcjonariusze, którzy zabrali golasa na komendę. Tam, w izbie zatrzymań spędził noc. Miał czas na przemyślenia i wytrzeźwienie. Badanie wykazało, że ma półtora promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
- Odpowie za kradzież i nieobyczajny wybryk - mówiła asp. sztab. Eliza Sawko, oficer prasowy suwalskiej policji w ostatnich dniach lipca, gdy zdarzenie miało miejsce.
Ale jeszcze wtedy nie znała planów 33-latka. Kilka dni później włamał się on do świątyni. Wyrwał okno, wszedł do środka, plądrował kościół i niszczył co popadnie. Księża oszacowali straty na 11 tysięcy złotych. Kolejnego dnia suwalczanin znowu pojawił się w tej samej świątyni, na wieczornym nabożeństwie. Ale nie po to, by się modlić. Na oczach zbulwersowanych wiernych próbował ukraść okazałą figurę Jezusa. Nie wykluczone, że chciał ją sprzedać. Podobno warta jest co najmniej 700 złotych.
Suwalczanin pracował dorywczo. W ostatnim czasie dbał o porządek w markecie budowlanym. Podobno jest ojcem kilkuletniego dziecka.
- Normalny gość - mówią koledzy z firmy, która go zatrudniała. - Robił, co do niego należało, a nawet więcej. Miał dryg do maszyn, chętnie je naprawiał, choć nie miał tego w obowiązkach.
Opowiadał, że w przeszłości był „nękany” przez suwalską policję. Funkcjonariusze mieli go zatrzymać w związku z jakimiś kradzieżami. A że był niewinny, wywinął się ze sprawy bez szwanku. Mało tego, otrzymał jeszcze kilka tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia od Skarbu Państwa.
Gdy media trąbiły o golasie, w mieście huczało od plotek, a pracownicy marketu podczas przerw śniadaniowych pozwalali sobie na niewybredne żarty, 33-latek milczał jak głaz. Ani się śmiał, ani dyskutował. Słuchał z kamienną miną albo kończył przerwę i brał się do pracy.
- Zachowywał się tak, jakby wcale go to nie dotyczyło - twierdzi nasz rozmówca. - Nawet przez myśl nam nie przyszło, że to był on.
Jak się dowiedzieli? Któregoś dnia do marketu przyszło dwóch, ubranych po cywilnemu „kryminalnych”. Rozejrzeli się po sklepie, a później wezwali radiowóz. Gdy 33-latkowi zakładali na ręce kajdanki, a koledzy zaczęli dopytywali, kiedy wróci do marketu odparli, że raczej nie szybko. Rzeczywiście, na wniosek prokuratury, mężczyzna został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. Wprawdzie jego adwokat próbował skarżyć tę decyzję, ale kilka dni temu Sąd Okręgowy w Suwałkach utrzymał ją w mocy.
Suwalczanin przyjemności ma już za sobą. Teraz czekają go dwa procesy. Bo chodzenie na golasa czyli nieobyczajny wybryk i kradzież piwa to wykroczenie i jedna rozprawa. A włamanie do świątyni, uszkodzenie mienia i próba kradzieży figurki Jezusa - to przestępstwo i kolejny sąd. W tym ostatnim postępowaniu śledczy czekają jeszcze na opinię biegłego z zakresu psychiatrii.
- Najprawdopodobniej do końca września akt oskarżenia trafi do sądu - zapowiada Izabela Sadowska-Rejterada, prokurator rejonowy w Suwałkach.
Kochają się na trawnikach
Parę dni temu sejneńscy policjanci usłyszeli dochodzący z miejscowej bazyliki śpiew. A że był środek nocy, a słowa piosenki znacznie odbiegały od tych, którymi na ogół chwali się Boga, mundurowi postanowili sprawdzić co się dzieje. Gdy podeszli bliżej bazyliki, niemal na jej dachu dostrzegli trzech młodych mężczyzn. Biesiadowali na rusztowaniu, bo świątynia jest właśnie remontowana, kilkadziesiąt metrów nad ziemią.
- Policjanci poprosili mężczyzn o zejście na dół - informuje insp. Mirosław Wizgo, komendant powiatowy policji z Sejn.
Posłuchał tylko jeden. Dwaj pozostali próbowali uciekać, ale niewiele im to pomogło, bo zostali rozpoznani przez stróży porządku i tak jak ich „wspólnik” trafili na dołek. Wszyscy byli pijani, mieli około 1,6 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Przyznali się do winy, ale nie potrafili wyjaśnić motywów swojego działania. Podobnie zresztą jak ełczanin, który w tamtym tygodniu, w czasie adoracji wbiegł do jednej ze świątyń. Zatrzymał się przy rozmodlonej staruszce, a następnie z biblii, którą trzymała w ręku wyrwał kartkę i wybiegł na przykościelny plac. Wybryk nie ujdzie mu na sucho. Został zatrzymany i niebawem za swój czyn odpowie przed sądem.
Z kolei augustowscy policjanci, od tygodnia rozglądają się za gościem, który podgląda kobiety w toaletach i przebieralni na miejskiej plaży. W pierwszym przypadku mężczyzna wyciął w ściankach plastikowych toi toi dziury, przez które zagląda do środka. W drugim, po prostu kładzie się na trawie. - Otrzymaliśmy dwa sygnały w tej sprawie - przyznaje mł. insp. Arkadiusz Bobowicz, powiatowy komendant policji z Augustowa.
Pierwszy wyjazd patrolu zakończył się niepowodzeniem, bo policjanci nie zauważyli wśród plażowiczów nikogo podejrzanego. Natomiast podczas drugiej interwencji, w pobliżu przebieralni dostrzegli leżącego, starszego mężczyznę. Był pod wpływem alkoholu i chrapał. Czy wcześniej podglądał młode kobiety, trudno powiedzieć. Augustowianin szedł w zaparte, ale mundurowi przywieźli go do komendy i spasali dane. Jeśli znowu zostaną zawiadomieni o tym, że na plaży pojawił się jakiś dewiant, to w pierwszej kolejności sprawdzą, co w tym czasie robił podejrzewany.
Mieszkankę Białegostoku niedawno zbulwersował widok pary, która na trawniku przy ulicy Świerkowej uprawiała seks.
- Wracałam do domu z pracy, z drugiej zmiany - opowiada nasza Czytelniczka. - Gdy zobaczyłam ludzi leżących na skwerze, przestraszyłam się. Niby okolica spokojna, ale myślałam, że stała się im jakaś krzywda. Przyśpieszyłam więc kroku i zdębiałam. Mieli po dwadzieścia parę lat i nie bacząc na to, co dzieje się dookoła robili swoje. Zapytałam, jak im nie wstyd, ale nie zareagowali.
Gdy wróciła do domu i opowiedziała o „zajściu” mężowi, ten zadzwonił na policję. Para była jednak szybsza od funkcjonariuszy, którzy juz nikogo na trawniku nie zastali. Kara za nieobyczajny wybryk nie ominęła natomiast suwalczan, którzy także na miejskim skwerku oddawali się cielesnym uciechom. Przechodnie wezwali policjantów, a ci „zgarnęli” sprawców do komendy. Oboje byli pijani.
Z policyjnych źródeł wiemy, że w mieście nad Czarną Hańczą mieszka kilku ekshibicjonistów. Urzędują głównie w miejskich parkach. Na widok młodych dziewcząt odsłaniają swoje wdzięki, ale nie są agresywni. Dlatego rzadko są zatrzymywani przez policję. Interwencje, jeśli są najczęściej kończą się pouczeniem. Podobnie jak te, nad jeziorami, gdy na publicznych plażach panie zdejmują staniki.
Dwa wybryki w ciągu dnia
Z policyjnych statystyk wynika, że do największej liczby nieobyczajnych wybryków dochodzi w Białymstoku. Tam mundurowi zatrzymują statystycznie dwie osoby każdego dnia. W większości przypadków za przekleństwa, załatwianie potrzeb fizjologicznych pod chmurką, czy spożywania alkoholu w miejscu publicznym. Ale np. w lutym minionego roku interweniowali też w sprawie 57-letniej kobiety, która mimo chłodu, naga biegała po ulicy Antoniuk Fabryczny. Mundurowi zatrzymali białostoczankę i odwieźli do szpitala.
W Suwałkach oraz Łomży incydentów jest znacznie mniej. W tym ostatnim mieście, w ciągu siedmiu miesięcy tego roku odnotowano 50 przypadków. Aspirant sztabowy Radosław Gumkowski, zastępca naczelnika prewencji KMP w Łomży twierdzi, że wszystkie dotyczyły załatwiania potrzeby fizjologicznej w miejscu do tego nie przeznaczonym.
Ale Bogdan Rutkowski, komendant Straży Miejskiej w Łomży przyznaje, że w mieście pojawiają się też tacy, którzy ściągają spodnie. A przykładów nie trzeba daleko szukać. Parę lat temu miasto znalazło się na pierwszych stronach ogólnopolskich gazet za sprawą golasów, którzy wbiegli na boisko podczas meczu. Przejęli inicjatywę, zabrali piłkę osłupiałym piłkarzom i po serii efektownych podań zdobyli bramkę. Być może graliby dalej, gdyby nie przegonili ich rozeźleni kibice.
Jednych śmieszy, drugich - oburza
Beata Andruczyk z Suwałk, psycholog mówi, że czasem ludzie chcą komuś zaimponować albo rozbawić publiczność i wówczas robią rzeczy niezgodne z normami społecznymi.
- Są też tacy, którzy nieobyczajne wybryki popełniają pod wpływem namiętności, emocji, lub środków psychoaktywnych, które znoszą kontrolę zachowania - dodaje psycholog.
Natomiast suwalski psychiatra Bogdan Wieczorek zastrzega, że poszukując motywów zachowań sprawców można jedynie spekulować. Bo każdy przypadek należałoby rozpatrzeć indywidualnie. Tylko wtedy można wskazać, czy w grę wchodzi choroba psychiczna, zaburzona osobowość, popęd, czy jakiś impuls.
- Zdarza się, że ludzie powielają pewne wzorce - przypomina rozmówca. - Nieraz mają wątpliwości czy są one dobre, ale nie potrafią ich zmienić. Pozostają pod wpływem środowiska, które np. uważa, że można kraść, ale nie należy dać się złapać.
Są też tacy, którzy muszą rozładować wewnętrzne ciśnienie i wtedy robią coś głupiego albo chcą wyrazić swój sprzeciw.
- Może być też powód prozaiczny czyli środki odurzające - dodaje Wieczorek. - Ludzi po zażyciu dopalaczy czasem zachowują się jak zwierzęta.
Inna sprawa to pojęcie normy społecznej. Jej granice są płynne i zależą od kultury. To co dla jednych wydaje się być śmieszne, drugich ma prawo oburzać.