Kara musi być! Kierowca nigdy nie ma racji
To nie będzie historia o tym, co zrobić, żeby nie zapłacić mandatu. Ale o niesprawiedliwych przepisach i automatyzmie funkcjonariuszy.
19 września 2016. Pan Piotr z Torunia kończy pracę. Do domu ma kilkadziesiąt kilometrów. Gdy wjeżdża na nowy most, czuje się jak u siebie. Wciska głębiej pedał gazu. Trasa mostowa ma dwie, szerokie jezdnie, co kusi kierowców do szybkiej jazdy. A policjantów... do częstych polowań.
Po tym jak zjeżdża z przeprawy policjant z nieoznakowanego opla insigni każe mu zjechać na pobocze. Okazuje się, że pan Piotr jechał 126 km na godz., czyli o 56 km przekroczył dozwoloną prędkość (na moście jest 70 km). Policjant pokazuje mu wideo z rejestratora. Kierowca nie zgadza się z pomiarem i nie przyjmuje mandatu. Sprawa zatem trafi do sądu.
Podczas kontroli pan Piotr traci prawo jazdy na trzy miesiące. Taki przepis - że po przekroczeniu prędkości o 50 km w terenie zabudowanym odbiera się ów dokument - wszedł w życie w maju 2015 r. za rządów PO-PSL.
Tak rozpoczyna się sprawa, która do tej pory nie doczekała się finału. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się klarowne. Ale to tylko wrażenie.
Wersja kierowcy
- Przyznaję się, że przyspieszyłem na moście, ale nie przekroczyłem limitu o 56 km. Mogłem jechać co najwyżej 110 km - relacjonuje pan Piotr.
Kierowca we wrześniu podjął walkę o odzyskanie prawa jazdy. - Poruszanie się autem to część mojej pracy - mówi. Wystąpił o nagrania z kontroli .
- We fragmencie, gdzie pojawia się wynik 126 km na godz., wyraźnie widać rosnący o 20-30 proc. obrys mojego auta w kadrze - zaznacza. - Podobnie jest w przypadku drugiego pomiaru, gdy pojawia się wynik 120 km na godz. Świadczy to o dojeżdżaniu radiowozu do pojazdu kontrolowanego.
Pan Piotr podkreśla, że policyjny prędkościomierz „Videorapid 2” nie mierzy prędkości kontrolowanego pojazdu - jakby się niektórym wydawało - ale radiowozu. - 126 km jechał policyjny opel, a nie moje auto - mówi. - Żeby pomiar był precyzyjny, musi rozpocząć się i zakończyć w takiej samej odległości od mierzonego pojazdu. Na nagraniu gołym okiem widać, że radiowóz jedzie szybciej od mojego auta. Pomiar został zrobiony z najazdu.
Pan Piotr przestudiował instrukcję Videorapida 2. A tam można przeczytać, że po każdej wymianie kół lub opon czy zmianie wagi pojazdu należy przeprowadzić ponowną legalizację urządzenia. Z dokumentów, które pan Piotr otrzymał z policji wynika, że w oplu taka legalizacja mogła stracić ważność 31 maja 2016, kiedy zostały wymienione opony na nowe letnie. Stare były zużyte. Ale wtedy ponowna legalizacja nie została wykonana. A ostatnią przeprowadzono w listopadzie 2015 i była ważna do listopada 2016.
Pan Piotr dociekał też, jak policjanci sprawdzają powietrze w kołach. - Zgodnie z instrukcją Videorapida 2 zmiana ciśnienia powietrza w kołach powoduje obniżenie dokładności pomiaru prędkości - zauważa kierowca.
To nie wszystko. Jeden z policjantów podczas kontroli - podchodząc do auta pana Piotra - nie miał na sobie wymaganej w trakcie zadań wykonywanych na drogach kamizelki odblaskowej. Kierowca złożył skargę.
Kolejna skarga dotyczyła przekroczenia prędkości przez funkcjonariusza z opla. Dwa razy. Pierwszy - przed kontrolą, gdy policyjny opel wyprzedził auto pana Piotra w miejscu, gdzie jest ograniczenie prędkości do 50 km na godz. - Wtedy opel nie był uprzywilejowany, bo nie włączył sygnałów świetlnych i dźwiękowych - mówi. - Dopiero po wykonaniu manewru wyprzedzania i pokonaniu 150 m w radiowozie włączono sygnał świetlny.
Kolejny dowód kierowcy dostarczyła... sama policja. Chodzi o nagranie z Videorapida. Widać na nim moment tuż po kontroli - gdy policyjna insignia zawraca na ul. Wschodniej i wraca na most. Tuż przed przeprawą policyjny wóz sam przekracza dozwoloną prędkość o prawie 20 km na godz. Opel nie był wozem uprzywilejowanym, bo wtedy nie poruszał się na sygnale.
W obu przypadkach pan Piotr złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia wykroczenia. Policja wszczęła dwa postępowania.
Wersja policjantów
- Postępowania nie zostały jeszcze zakończone, a zawiadamiający zostanie poinformowany o sposobie ich zakończenia - wyjaśnia Wioletta Dąbrowska, oficer prasowy komendy miejskiej policji w Toruniu.
Czy policja powinna się stosować do instrukcji obsługi Videorapida? - Tak - mówi Dąbrowska. - Ale we wspomnianym pojeździe zamontowany jest „Videorapid 2A”. Jest to inne urządzenie i inna instrukcja niż urządzenia, którego pomiar jest kwestionowany przez skarżącego.
Policjanci podkreślają, że w przypadku „Videorapid 2A” - zgodnie z instrukcją - kwestie legalizacji nie dotyczą wymiany opon, a jedynie zmiany ich rozmiaru, co w tym przypadku nie miało miejsca.
- Kwestia prawidłowości pomiaru prędkości będzie oceniana przez sąd, do którego trafił wniosek o ukaranie - zaznacza oficer prasowy toruńskich policjantów. - Ponadto w tej sprawie toczy się postępowanie skargowe, po którego zakończeniu osoba składająca skargę otrzyma odpowiedź.
Od września pan Piotr prowadził korespondencję z policją. 22 listopada dostał odpowiedź od wicekomendanta policji w Toruniu Krzysztofa Lewandowskiego. Ten twierdzi zdecydowanie, że podczas kontroli jego podwładni „podjęli prawnie i faktycznie uzasadnione czynności służbowe”.
Zastępca komendanta przyznał rację panu Piotrowi, tylko jeśli chodzi o kwestię brakującej kamizelki. „Za zaistniałą sytuację przepraszam i informuję, że wobec tego funkcjonariusza zostaną wyciągnięte konsekwencje dyscyplinarne adekwatne do stopnia zawinienia" - pisze.
1 grudnia 2016 r. dostał kolejną odpowiedź z komendy miejskiej w Toruniu. Tym razem podpisał ją komendant miejski Maciej Lewandowski.
Komendant postanowił nie rozstrzygać kwestii dotyczących prawidłowości pomiaru prędkości i legalizacji prędkościomierza. Pozostawił te kwestie bez rozpatrzenia i przekazał do Sądu Rejonowego w Toruniu, który zajmuje się wykroczeniem popełnionym przez pana Piotra. „Jednocześnie informuję, że prawomocna decyzja Sądu w rzeczonej sprawie będzie dla mnie wiążąca w aspekcie ewentualnego podjęcia kroków dyscyplinarnych wobec podległych mi policjantów” - pisze w odpowiedzi Lewandowski.
Wersja urzędu miasta
- Decyzje o zatrzymaniu prawa jazdy na trzy miesiące wydaje się po otrzymaniu informacji z organu kontroli ruchu drogowego po przekroczeniu 50 km na godz. na obszarze zabudowanym - mówi Krzysztof Kisielewski, dyrektor wydziału ewidencji i rejestracji toruńskiego magistratu.
Urzędnik podkreśla, że magistrat stara się badać każdy z przypadków. - W tej sprawie dwukrotnie przesyłaliśmy policji materiały kierowcy, w których poddawał pod wątpliwość rzetelność pomiaru za pomocą wideorejestratora - mówi Kisielewski. - Wraz z zapytaniem, jakie jest ich zdanie na ten temat.
Dwukrotnie policjanci odpowiadali urzędowi, że nie mają żadnych wątpliwości, że prędkość została przekroczona ponad 50 km na godz.
Czy urzędnicy z Torunia nie mogli zatem powołać np. biegłego?
- Kodeks postępowania administracyjnego przewiduje takie rzeczy, ale nie w tym przypadku - mówi Kisielewski. - Dlatego że prezydent nie jest upoważniony do kontrolowania działań policji. Nie może kwestionować jej ustaleń i decyzji. Kodeks umożliwia przeprowadzenie dowodów czy też przesłuchanie świadków. Ale nie może być tak, że policja dwukrotnie potwierdza nam, że kierowca przekroczył prędkość o 50 km na godz., a my nagle przesłuchujemy świadków, strony i mówimy: panie komendancie, ten kierowca nie jechał tak szybko. Tego zrobić nie możemy.
- Jak unikać automatyzmu? Są przecież różne sytuacje - zauważam.
- Przepisy nie dają nam zbyt dużego pola manewru - mówi Kisielewski. - Ich wada polega na tym, że niezależnie, jaki zapadnie wyrok, kierowca ponosi karę - trzy miesiące nie ma uprawnień do kierowania pojazdami.
Kto miałby wypłacić niesłusznie ukaranemu kierowcy odszkodowanie za straty poniesione w wyniku zatrzymania prawa jazdy? Urząd umywa ręce. Po co zatem do tego wszystkiego mieszać urzędy miast i starostwa?
- Urzędami wyręczono się, by wydawały decyzje o zatrzymaniu uprawnień - mówi Kisielewski. - Równie dobrze mógłby taką decyzję administracyjną wydać komendant policji. Przecież policja też prowadzi postępowania administracyjne. Ustawodawcy przyświecał jeden cel: natychmiastowe odebranie prawa jazdy, żeby kierowca od razu poczuł konsekwencje, a nie że pójdzie do sądu i tam wyrok zapadnie po wielu miesiącach.
Co się stanie, jeśli sąd stwierdzi, że kierowca nie jechał o 50 km za szybko?
- Jeszcze nie znam takiego przypadku w Toruniu - mówi Kisielewski.
A my taki znaleźliśmy. Toruński aktor Radosław Smużny zimą 2015 stracił prawo jazdy. Policjanci zatrzymali go do kontroli w Stolnie. Na Iskrze pokazali mu wynik: równe 100 km na godz. przy ograniczeniu do 50 km.
- To oznaczało, że nie przekroczyłem prędkości o 50 km na godz. w terenie zabudowanym - mówi Smużny. - Ale od funkcjonariusza usłyszałem, że to był drugi pomiar. Pierwszy był jeszcze wyższy, ale tego wyniku policjant mi już nie pokazał. Ta Iskra nie miała wyświetlacza, który by identyfikował moje auto, pokazywała wartość pomiaru. Nie zgodziłem się z pomiarem.
Stracił prawo jazdy na trzy miesiące. Zwrócił się do magistratu, aby wstrzymał się z odbieraniem uprawnień do rozpatrzenia sprawy przez sąd.
- Od urzędników usłyszałem jednak, że nikt jeszcze nie wygrał w sądzie w sprawie o przekroczenie prędkości o 50 km na terenie zabudowanym - relacjonuje Smużny. - Wyrok zapadł po roku. Takie sprawy powinny być rozpatrywane np. w trybie 24-godzinnym. Są proste. A tak poniosłem karę, choć byłem niewinny. Zastanawiam się, czy nie walczyć o odszkodowanie za straty, jakie poniosłem w tym czasie. To była zima. Nie mogłem pojechać na parę castingów. Być może przepadło mi przez to kilka kontraktów.
Co przeważyło o wygranej Smużnego przed sądem? Nieprecyzyjny pomiar? Nietrzymanie się przez instrukcji obsługi urządzenia pomiarowego?
Dokładnie tak. - Mój adwokat poprosił sąd o dopuszczenie jako dowodu opinii Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej - opowiada Smużny. - Okazało się, że w dniu tej feralnej policyjnej kontroli wilgotność powietrza wynosiła 95 proc., a ten rodzaj Iskry może tylko pracować do 70 proc.
Wersja SKO
Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Toruniu w grudniu utrzymał decyzję prezydenta: „Na podstawie oceny dowodów Kolegium doszło do przekonania, że odwołujący przekroczył dozwoloną prędkość na obszarze zabudowanym o więcej niż 50 km na godz. Dało wiarę dokumentowi urzędowemu w postaci zawiadomienia, nie zaś stanowisku odwołującego”.
Pan Piotr się nie poddaje. Co może jeszcze zrobić? Odwołać się od sądu administracyjnego. Jeszcze nikt z tych, którzy polegli przed toruńskim SKO, nie zdecydował się na taki krok. Po co to wszystko? Dla innych, którzy znajdą się w podobnej sytuacji i będą walczyć o swoje prawa. Bo w przypadku przepisów z 2015 r. wciąż brakuje orzecznictwa. Okazuje się, że było więcej takich, którzy starali się udokumentować przed toruńskim magistratem, że nie przekroczyli prędkości o 50 km na godz. w terenie zabudowanym. Żaden nie odzyskał prawa jazdy przed końcem kary.
Na 165 decyzji o zatrzymaniu prawa jazdy wydanych przez prezydenta Torunia kilkanaście trafiło do SKO. Kolegium utrzymywało je w mocy.
20 grudnia pan Piotr odzyskał prawo jazdy.