Joanna Opiat-Bojarska: Fejm jest sławą, którą ściągnęliśmy z piedestału, postawiliśmy na betonie
- Kryminały zazwyczaj opierają się na schematach: kłamie sprawca, reszta mówi prawdę. Ale w życiu tak nie jest. Jest tak, że każdy z nas ma swoją prawdę, subiektywną – pisarka Joanna Opiat-Bojarska opowiada o swojej najnowszej książce „Fejm”.
Co to znaczy mieć fejm, czyli jak rozumieć tytuł Pani najnowszej książki?
Kiedy zastanawiałam się nad tym, o czym napiszę kolejną książkę, to ten tytuł pojawił się jako pierwszy. W takiej właśnie, spolszczonej formie, jako „fejm”, a nie angielski „fame”, oznaczający sławę. Wiedziałam, że chcę dotknąć tematu sławy, ale w moim odczuciu rozumienie sławy, z którą mieliśmy do czynienia kiedyś bardzo, bardzo się zmieniło. Fejm jest dla mnie sławą, którą ściągnęliśmy z piedestału, postawiliśmy na betonie. Ona jest trochę przybrudzona, ubłocona i spowszedniała. Ponieważ fejm może być dziś rozumiany jako po prostu rozpoznawalność. I dotyczyć może na przykład influencerów udzielających się w social mediach, którzy mogą mieć ogromne rzesze obserwatorów, ale dla mnie ich pseudonimy, czy nazwiska nic nie mówią. Oni też mają fejm, prawda? Ale w swoim thrillerze skupiłam się na tym, żeby pokazać życie sławnego, przystojnego, rozchwytywanego…
… aktora Alexa Skorupsky’ego.
Tak jest. „Fejm” wziął się również z tego, że nie chciałam pokazywać, jak to cudownie jest być aktorem i że są same benefity z powodu wykonywania tego zawodu. Chciałam pokazać codzienność i backstage aktora, jego życie prywatne i to, że nie zawsze tak cudnie jest być na świeczniku.
To aktualny i bardzo nośny temat i dotyczy chyba większości z nas – tej, która jest aktywna w mediach społecznościowych, ma profile na Facebooku czy Instagramie. Wydaje się, że dziś każdy może być sławny – zakłada konto, udostępnia zdjęcia czy filmiki obrazujące, co i gdzie zjadł, składa życzenia świąteczne „swoim fanom”.
Chodzi o uwagę, o to, aby inni na nas patrzyli. Przy okazji premiery mojej książki „Fejm” pojawiła się wśród czytelników na social mediach akcja, w której pytali i odpowiadali sobie na pytanie: „Czy chciałbyś być sławny, czy chciałbyś mieć fejm?” Rzeczywiście część osób chce być oglądana, uważa to za spory sukces, ale spora część moich czytelników sygnalizowała, że jest świadoma tego, że są nie tylko plusy tego, ale również minusy. I niekoniecznie chcieliby tych minusów doznawać.
Nie będę zdradzać treści fabuły, ale powiem, że w książce pokazuje Pani fejm od tej trudniejszej strony. Jakie wyzwania niosło pisanie postaci głównego bohatera Alexa, czyli postaci związanej z show biznesem i jak się Pani do tego zadania przygotowywała?
Najpierw przez kilka lat przygotowywałam się, będąc w świecie znanych ludzi. Byłam prowadzącą w dwóch programach telewizyjnych o tematyce kryminalnej i tam – ja, pisarka, siedząca na co dzień w swojej jaskini i wyklepująca książki na klawiaturze komputera – miałam okazję zobaczyć, jak się pracuje przed kamerami, ile dubli trzeba nakręcić, jak się wymyśla scenariusz i, że trzeba się trzymać myśli założonej przez zespół. Miałam też do czynienia z aktorami i mogłam zobaczyć, jak oni się zachowują, oczekując na nagranie danej sceny. Czyli, w momencie, kiedy mają tę twarz bardziej prywatną i wtedy, gdy wchodzą na scenę i odgrywają swoją rolę. Obserwowałam Piotra Głowackiego, gdy odtwarzał rolę mordercy w sprawie zabójstwa Zyty Michalskiej, której akta sądowe czytałam. To było dla mnie niesamowite doświadczenie. Zainspirowało mnie do tego, żeby głównym bohaterem kryminału tym razem uczynić aktora. No, bo jeśli aktor wchodzi na scenę i odgrywa postać, którą nie jest, a ja czuję wzruszenie i przerażenie, zupełnie, jakbym przyglądała się prawdziwej scenie morderstwa, to znaczy, że aktor świetnie potrafi kłamać. A zatem byłby rewelacyjnym przeciwnikiem dla detektywa, policjanta, który poszukuje prawdy. To była więc ta inspiracja.
Ale chyba nie jedyna?
W pewnym momencie zastanawiałam się, czy nie umieścić akcji książki w świecie pisarskim, który znam i do którego nie musiałabym już robić researchu. Uznałam jednak, że świat pisarski nie dla wszystkich może być interesujący. A świat życia filmowego, myślę, interesuje większość z nas. Dlatego zaczęłam poszukiwać konsultanta, aktora, który jest przystojny, bardzo rozpoznawalny i osiągnął sukces.
To ja już zdradzę – trafiła Pani na Mateusza Damięckiego.
Odezwałam się do niego. Mateusz był akurat po premierze filmu „Furioza”, który oczywiście widziałam i którym się zachwyciłam. Pomyślałam sobie, że skoro w tym filmie Mateusz Damięcki dokonał tak ogromnej przemiany, to musiał dobrze zbadać temat, jak zamienić się w chuligana, więc może zrozumie moją potrzebę wniknięcia w postać aktora. Szybko odpowiedział na moją wiadomość, umówiliśmy się na spotkanie, a potem były kolejne. Mateusz ułatwiał mi pracę, bo zdawał sobie sprawę, że chcę go obserwować w czynnościach zawodowych. Byliśmy więc razem na planie serialu, byłam również na przedstawieniu, w którym występował i to też było ważne dla mnie doświadczenie. Część tych emocji przerzuciłam do książki, kiedy to Weronika obserwuje swojego aktora na scenie i wręcz go nie rozpoznaje, tak jak ja nie rozpoznałam Mateusza, który pojawił się na deskach teatru jako zupełnie inna osobowość.
Czy to znaczy, że pierwowzorem postaci Alexa z Pani książki jest Mateusz Damięcki?
Właśnie nie. Kiedy spotkałam się z Mateuszem, to miałam już konspekt powieści, wiedziałam, co tam się wydarzy. Nawet za bardzo nie lubiłam tego mojego Alexa, takiego zbyt pewnego siebie, przystojnego aktora. Potem poznałam Mateusza i okazało się, że jest bardzo przyjaznym, otwartym, elokwentnym mężczyzną. Od razu mu powiedziałam: „Postać z mojej książki nie będzie tobą”. Im bardziej lubiłam Mateusza, tym więcej pozwalał mi uchwycić. W pewnym momencie zadałam mu intymne pytanie dotyczące aktorstwa i on na nie bardzo szczerze odpowiedział. To pozwoliło mi dostrzec, że zawód aktora jest bardzo podobny do zawodu pisarza – albo to się ma w DNA, albo nie. Bycie aktorem, podobnie jak bycie pisarzem, nie polega na tym, że wychodzi się z pracy i zaraz jest się kimś zupełnie innym. Ta wrażliwość, którą w pracy rozwijamy, towarzyszy nam i czasem ułatwia, a czasem utrudnia codzienne życie.
Druga sprawa, która po bohaterze rzuciła mi się w oczy, kiedy czytałam Pani „Fejm”, to konstrukcja książki. Jest szczególna: osiem rozdziałów, osiem historii, osiem różnych prawd. Może tak powinnam zacząć tę rozmowę z Panią – od pytania, co to jest prawda? Czy w tym przypadku też się Pani czymś zainspirowała?
Ta książka jest dla mnie nowym otwarciem, bo z nią nie było tak, jak zwykle. A zwykle najpierw miałam historię, którą chciałam opowiedzieć. W tym przypadku najpierw obejrzałam serial, który bawił się pojęciem prawdy i uświadamiał, że oceniamy coś jako prawdę lub kłamstwo na podstawie wiadomości, które do nas docierają. Otrzymując strzępki informacji możemy mieć zupełnie inny ogląd sytuacji, niż gdybyśmy mieli pełną wiedzę na dany temat. Bardzo cenię sobie prawdę, bolą mnie półprawdy, zwłaszcza jak czytam akta sądowe i mam pełen wgląd w sytuację, a potem idę do biblioteki, żeby przeczytać gazety, które o tej sprawie sądowej pisały i widzę, w których momentach dziennikarze przekraczają granicę etyczną i manipulują opinią publiczną. Kryminały zazwyczaj opierają się na schematach: kłamie sprawca, reszta mówi prawdę. Ale w życiu tak nie jest. Jest tak, że każdy z nas ma swoją prawdę, subiektywną.
A czasem też kłamiemy.
Tak, czasem kłamiemy, czasem nie dopowiadamy, czasem pozwalamy, żeby ktoś coś zinterpretował, przemilczając różne rzeczy. Pomyślałam sobie, że o tym właśnie chcę napisać. O tym, że prawda ma wiele odcieni i nie jest tak, że zawsze kłamiemy, kiedy chcemy kogoś wykorzystać. Po prostu czasem kłamiemy, żeby komuś zaoszczędzić bólu, albo po prostu coś tak emocjonalnie odczuwamy, że może przekazujemy to inaczej. Wymyśliłam, więc najpierw strukturę książki, podobnie jak w filmie, który dawno mnie zachwycił, czyli „Osiem części prawdy”, o zamachu na prezydenta USA. Zbudowałam więc strukturę, a potem zastanawiałam się, jakim bohaterem mogę opowiedzieć tę historię w taki sposób, żeby ten bohater miał kilka twarzy. Tu wykorzystałam moje doświadczenia z pracy i spostrzeżenie, że aktorzy potrafią nosić po kilka twarzy i czasem trzeba się naprawdę mocno zastanowić, która z nich jest prawdziwa.
Z filmu „Miś” Stanisława Barei pamiętam, że jest też „prawda czasu” i „prawda ekranu”.
Dokładnie! Stąd też możliwość obserwowania Mateusza Damięckiego przy pracy pozwoliła mi zobaczyć, jak wygląda pełna perspektywa, a także, jak wygląda kadr na ekranie, który kontroluje reżyser. Czy pokazywanie fragmentu rzeczywistości jest kłamstwem? Nie do końca. Ale to też pasowało do tej mojej zabawy prawdą, bo rzeczywiście w „Fejmie” bawię się tą prawdą, a dodatkowo dodaję do niej pojęcie wizerunku. Czy to, że osoby publiczne posiadają wizerunki, których się trzymają, to kłamstwo czy prawda? Czy nie mają prawa mieć innej twarzy? Czy kobieta, którą znamy jako silną, twardą, może się rozpłakać, czy nie może, bo to jej zepsuje wizerunek.
Jakie sytuacje z życia prawdziwych celebrytów zamieściła Pani w książce, bo podejrzewam, że one są?
Oczywiście, że są. Nie mogę ich wskazać w bezpośredni sposób, chociaż mogę powiedzieć, że w książce jest scena, w której Alex idzie na casting. Jedna z osób, z którą rozmawiałam opowiadała mi o pewnym znanym aktorze polskim, który przychodzi na castingi i zachowuje się w określony sposób. Kiedy usłyszałam o tym zachowaniu, pomyślałam sobie: „Tak właśnie mój Alex wchodziłby na castingi! Nie czekałby w żadnych kolejkach, zachowywałby się dokładnie tak samo”. W książce jest też parę takich sytuacji z zawodowego życia Mateusza. A zaczynam tę opowieść od premiery filmu, na którą Alex bardzo długo czekał. Często tak jest, że nam widzom i czytelnikom wydaje się, że dzień premiery książki czy filmu to eksplozja szczęścia, a prawda jest taka, że mamy swoje życia i w tym dniu różne niemiłe sytuacje mogą nam się wydarzyć i wtedy musimy zachować emocje w sobie, odłożyć je na później, uśmiechnąć się i wyjść na scenę, by okazać szacunek tym ludziom, którzy przyszli nas zobaczyć.
Ludzie przychodzą zobaczyć, ale też ocenić. Oceny, zwłaszcza te dotyczące celebrytów, bywają często niesprawiedliwe.
Wiadomo, że pochwalić jest trudniej, a hejt się niesie dużo szerzej. Ale jeśli oceniają osobę, która wykonuje zawód publiczny, to OK, takie są mechanizmy, trzeba w tym zawodzie, czy to aktora, czy pisarza, mieć wrażliwe wnętrze, żeby wszystko widzieć i potem pięknie przełożyć na swój język wyrazu, ale trzeba też mieć twarde pośladki, żeby znosić ten hejt. Zupełnie jednak nie rozumiem sytuacji, w których publiczność ocenia negatywnie życie prywatne osób publicznych. Dlaczego ktoś chce komuś przemeblowywać życie, bo wydaje mu się, że wie lepiej? Dla mnie bardzo interesujące było obserwowanie, bo nie tylko rozmawiałam z Mateuszem Damięckim, ale też analizowałam wszystkie publikacje, które na jego temat się ukazały w internecie, przejrzałam wszystkie plotkarskie programy, co piszą, jakie zdjęcia zamieszczają, aby zobaczyć, jak tej hejt głęboko sięga i co może czuć mój bohater, bo mój bohater w pewnym momencie jest podejrzewany o zabójstwo swojej dziewczyny. To już jest trudna sytuacja dla człowieka, ale Alex na dodatek jest aktorem, stara się o angaż w serialu, czy w filmie i jest problem. Jeśli opinia publiczna go skarze, uzna, że jest winny, to żaden reżyser go nie zatrudni, bo to, czy film się sprzeda, opiera się na nazwiskach występujących na afiszu. Zatem dla niego to też jest praca, przeżycie, pieniądze. Czasem więc trzeba zacisnąć zęby i z uśmiechnięta twarzą wyjść i powiedzieć coś, mimo że tak się nie myśli, po to, żeby ratować sobie zawodową przyszłość.
Wchodząc w świat show biznesu, celebrytów, poznała pani mechanizmy, które rządzą tym światem?
Szczerze powiem, że najbardziej przerażają mnie efekty działania tych mechanizmów, które dotykają pojedynczych jednostek. Pamiętam sytuację, sprzed wielu lat, kiedy byłam początkującą autorką i pojawiłam się na castingu, chodziło o prowadzenie programu telewizyjnego. Miałam stanowić parę z bardzo znanym polskim celebrytą. Podczas zdjęć próbnych mężczyzna ten był uśmiechnięty, sprawiał przesympatyczne wrażenie, słowem dusza człowiek, rewelacyjny optymista. Kiedy po zakończonych zdjęciach wsiedliśmy razem do taksówki, zdjął tę maskę i opowiedział o tym, jak jest mu trudno, bo ludziom wydaje się, że wiedzą, jaki on jest, kim jest i chcą się z nim kolegować ze względu na nazwisko, a nie na to, jakim jest człowiekiem.
Chcą w blasku gwiazdy poświecić odbitym blaskiem.
Właśnie tak: „Patrzcie, jaki jestem ważny, patrzcie, z kim się koleguję”. Tak naprawdę ten celebryta to był mężczyzna z depresją, u którego pojawiła się świadomość, że nie jest w stu procentach zgodny ze swoim wizerunkiem, no, ale taka jest jego praca, nie może się więc obrazić. Pomyślałam sobie wtedy, że to dość przerażające. Wiadomo – im bardziej będę sławna, tym więcej książek sprzedam; tym więcej książek trafi do ludzi, których te historie mogą porwać. Dbamy więc o popularność, a w pewnym momencie przekraczamy granicę i ta popularność może nas nawet wewnętrznie zabić.
Celebryci mogą wykorzystać swoją popularność w pozytywnym celu? Zaobserwowała Pani przykłady takich działań?
Oczywiście! To naprawdę niezwykłe, że są ludzie, którzy potrafią zamienić zdobytą popularność w żyłę złota, zajmują się dobroczynnością, pomaganiem innym ludziom, korzystając ze swojej marki. Taką osobą jest dla mnie Mateusz Damięcki: skakał na skakance, pomagając w ten sposób chorym dzieciom z SMA. Podziwiam, że ludziom sławnym chce się angażować prywatny czas na to, żeby komuś pomóc. Rewanżują się za dobro, które przyszło do nich.
W kontekście Pani wcześniejszych słów, że książka "Fejm" stanowi dla Pani nowe otwarcie, a wiem, że miała Pani rok przerwy w pisaniu, to co było przyczyną tej zmiany?
Kiedy jechałam w taksówce z tym celebrytą, pomyślałam, że nie chciałabym nigdy dotrzeć do tego miejsca, w którym jest ten mężczyzna. A w tamtym czasie chyba dotarłam do takiego miejsca, w którym wszystkim się wydawało, że mogę osiągać tylko i wyłącznie sukcesy, a ja się odbijałam od różnych drzwi, próbując zrealizować kolejne wyzwania, które sobie wymyśliłam. Dlatego też uznałam, że nie będę już pisać książek, bo to może zbyt dużo mnie kosztuje. Ale bardzo szybko doszłam do wniosku, że jeśli czegoś mi w życiu brakuje, to właśnie pisania. Wymyślania historii, zauważania i docierania z nimi do czytelnika, by zwrócił uwagę na ciekawe aspekty. A potem Mateusz Damięcki przysłał mi na urodziny życzenia: „Bądź twórcza”. To było dla mnie olśniewające. Aha, jestem pisarką i powinnam się skupiać na wymyślaniu historii. Nie muszę się martwić o sprzedaż, o promocję, to odpowiedzialność wydawcy. Ja jestem tylko pisarką. Piszę i tworzę. To lubię, to mi świetnie wychodzi i to zależy w 100 procentach ode mnie. Podjęłam więc decyzję, że napiszę i wydam książkę, ale ponieważ my, kobiety mamy trudniej również w branży pisarskiej i wielokrotnie spotykałam się z sytuacjami, w których moja piękna okładka kryminalna była zmieniana „na bardziej kobiecą”, bo skoro na okładce jest nazwisko kobiety, to okładka też nie może być bardzo kryminalna. Zatem wielokrotnie dotykało mnie to, że jestem kobietą, z czego płynęła sugestia, że jestem gorszą pisarką niż mężczyzna. Ostatnio byłam na festiwalu kryminału w Toruniu i jeden z panów stojących w kolejce po mój autograf, przyznał, że byłam pierwszą polską pisarką, po którą sięgnął, bo wcześniej unikał, czytał tylko mężczyzn. Ale sięgnął po moją serię „Kryształowi” i okazało się, że piszę jak facet, więc zaczął czytać również inne moje książki, a dzięki temu czyta dziś też książki innych pisarek, bo zmienił przekonanie. W pewnym momencie pomyślałam, że rzeczywiście, nie chcę już wydawać książek jako kobieta, przyjmę sobie jakiś pseudonim. Ale przyszła do mnie Nagroda Wielkiego Kalibru przyznana przez czytelników.
Prestiżowe wyróżnienie dla autorów i autorek kryminałów w Polsce i całe to Pani myślenie…
… popsuła. Musiałam więc to myślenie zmienić. Na tę nagrodę czekałam wiele lat, a przyszła w momencie, w którym chyba najbardziej jej potrzebowałam. Życie jest cudowne w tym, że nas tak zaskakuje. Dlatego dziś rozmawiamy o „Fejmie” napisanym przez Opiat-Bojarską.
Czym polskie kryminały mogą konkurować z zagranicznymi?
Polskie kryminały są rewelacyjne! Bardzo różnorodne. Dzieją się w Polsce i to mnie cały czas bezsprzecznie zachwyca. Śmieję się, że można sprawdzać autorów kryminałów: można pojechać do Torunia, żeby sprawdzić czy Małecki dobrze go opisał, można przyjechać do Poznania i sprawdzić czy Opiat-Bojarska czy Ćwirlej na pewno nie ściemniali, opisując lokalizację. A poza tym my, polskie pisarki i pisarze jesteśmy różni. Zachęcam czytelników do udziału w spotkaniach autorskich, bo to wyjątkowa możliwość sprawdzenia w krótkim czasie, czy ten autor lub autorka nam pasuje, czy nie. Opowiadamy różne historie, a styl narracji każdego autora jest specyficzny, unikalny.
W posłowiu „Fejmu” zwraca się Pani bezpośrednio do swoich czytelników, pytając ich, o czym ma być następna książka. Jaki jest odzew?
Kontakt z czytelnikami jest też tym, co uwielbiam w pracy pisarskiej. To czytelnicy najczęściej podrzucają mi imiona bądź nazwiska bohaterów. Sama często kończę na literze „A” stąd mam dużo imion na tę literę: Anna, Anita, Alex. Czytelnicy podrzucają mi informacje dotyczące tego, co się u nich dzieje kryminalnego, co mogłoby mnie zainteresować. W taki sposób przyszedł kiedyś do mnie wątek kanibalizmu. To czytelnicy też podrzucają mi lokalizację. Tak właśnie zakończył się „Fejm”, bo nie wiedziałam gdzie osadzić ostatnią scenę. Odezwałam się do mojego eksperta od eksplorowania opuszczonych powierzchni, z prośbą, że potrzebuję miejsca niedaleko Warszawy, po to, żeby zakończyć historię kryminalną i żeby w tym miejscu nie było żadnych świadków. Janek podrzucił mi miejsce chatki, która grała kiedyś w filmie. Pomyślałam sobie, że to wyśmienity strzał, bo jeśli kończę historię z głównym bohaterem, który jest aktorem filmowym, to stanie się to w miejscu, w którym kiedyś kręcono prawdziwy film. A zatem trochę prac „zlecam” na zewnątrz, a moi czytelnicy są fantastyczni i mi pomagają.
Na koniec zapytam, czy doświadcza Pani popularności i jak ta popularność wpływa na Pani prywatne życie?
Zakończę to klamrą – dlaczego napisałam książkę o fejmie, a nie sławie. Nie czuję się oczywiście sławna, bardziej odczuwam popularność jako ten przybrudzony fejm. Zdarza mi się być rozpoznawalną w różnych miejscach. Jeżeli jestem w sytuacji zawodowej, to nie mam z tym problemu. Ale zdarzają się i takie momenty, kiedy wracam do domu po zakupach w Biedronce i ktoś do mnie pisze: „Przepraszam, czy pani mieszka tu i tu, bo chyba przed chwilą widziałem panią w Biedronce” (śmiech).