Jesteśmy niedotlenieni. Nie potrafimy normalnie żyć. Ale stanowimy rodzaj dobra narodowego
Jeśli literatura ma mieć jakikolwiek sens, musi reagować na bieżące wydarzenia - mówi Maciej Piotr Prus, autor książki „Przyducha”
Maciej Piotr Prus
(ur. 1958 roku). Studiował polonistykę. Był m.in. redaktorem naczelnym „Przekroju” i magazynu „Max”. Jest autorem zbioru opowiadań „Błędnik”, powieści „Kukły” i tomu „Wyznania właściciela klubu Piękny Pies”. Jego najnowsza książka „Przyducha” - kryminalno-polityczna opowieść o Krakowie, niedawno ukazała się nakładem Ha!ar
- „Przyducha” - co to właściwie jest?
- Ogólnie - sytuacja, gdy tlenu w zbiorniku wodnym jest tak mało, że żyjące w nim organizmy zaczynają ginąć. W kontekście książki - naturalny stan Krakowa.
- Co odbiera nam oddech?
- Smog, nuda, brak perspektyw… to wszystko, co składa się na „krakowski spleen”. Ludzie są tu tak niedotlenieni, że nie potrafią normalnie żyć, myśleć, pracować i dlatego całe dnie przesiadują w knajpach. A turyści przyjeżdżają ich oglądać i zachwycają się „magiczną atmosferą”. Kiedyś nawet napisałem, że reszta kraju powinna się opodatkować na rzecz Krakowa, bo przy całym naszym upośledzeniu stanowimy rodzaj dobra narodowego.
- Nie wyolbrzymiasz?
- Nie. Nawet jeśli pojawiają się tu ludzie z pomysłami i energią, to natychmiast uciekają do Warszawy, bo miasto nie potrafi od nich czerpać. Kraków kocha umarłych i zdecydowanie woli ich od kreatywnych żywych. Tak było zawsze, a od kiedy politycy zaczęli mieszać się w nasze życie, atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej.
- W Twojej książce ta władza jest bezimienna. Nie chcesz wskazywać palcem winnych?
- Polską, odkąd pamiętam, rządzą jacyś „oni”. Tajemniczy „ludzie u władzy”. Politycy coraz bardziej oddalają się od społeczeństwa, a ludzie nie identyfikują się z tymi, których sami wybrali. Nie wiadomo, kto rządzi, ale czuć, że zmierza w stronę totalitaryzmu.
- Mocne słowo. Nie za mocne?
- Kiedy państwo wchodzi we wszystkie, najbardziej prywatne sfery życia, kontroluje internet, jest w twoim domu i miejscu pracy, steruje twoim myśleniem, a taką sytuację opisuję w książce, to to jest czysty totalitaryzm.
- To czym jest Kraków z „Przyduchy” - prognozą czy ostrzeżeniem?
- Zapisem moich lęków. Stworzona przeze mnie w „Przydusze” wizja podzielonego na zamknięte strefy miasta, w którym ludzie są inwigilowani przez polityczną policję, to może dystopia, ale oparta na realnych obawach. Nie mówię, że ktoś na pewno zabierze nam wolność, ale uprzedzam, że może to zrobić.
- Literackie ostrzeżenia działają?
- Jeśli literatura ma mieć sens, jakikolwiek sens, musi reagować na bieżące wydarzenia. Ale czy te reakcje odnoszą skutek? Oby.
- Ale nie każdy artysta to robi. Nie strach wychodzić przed szereg?
- Jak powiedział kiedyś Adam Zagajewski: Mów prawdę, do tego służysz. Według mnie kultura i działalności artystyczne muszą być niezależne. Oczywiście zdaję sobie sprawę, jak trudno jest artystom i instytucjom przeżyć bez państwowych dotacji, ale uważam, że w dłuższej perspektywie takie romanse zabijają sztukę.
- Niezależna kultura to nie mit?
- To rzeczywistość, w której żyliśmy jeszcze całkiem niedawno, jakieś 10-15 lat temu. Władza nie wtrącała się wtedy w życie artystyczne, tak jak dziś ma to w zwyczaju. Nie wybierała dyrektorów, nie wpływała na przyznawanie dotacji, nie przejmowała festiwali. To, co się dzieje, jest tragiczne, przerażające.
- A co ta atmosfera robi z relacjami między ludźmi?
- Na szczęście ludzie cały czas chcą rozmawiać, wciąż mają sobie coś do powiedzenia. Może tylko brakuje im śmiałości. Nie pokazują, jacy są naprawdę, boją się otworzyć, traktują wszystko jak lekki żart. Nie są w stanie spojrzeć na drugiego człowieka i powiedzieć: Kocham cię.
- W „Przydusze” piszesz o konkretnych miejscach, konkretnym środowisku. Nie boisz się, że kogoś urazisz?
- Większy problem miałem z „Wyznaniami właściciela klubu Piękny Pies”, bo czytając tę książkę ludzie rozpoznawali się w opisywanych postaciach. Ale to też nie był wielki stres - ja wierzę, że ludzie może czasem nie są mili, czasem pogubieni, ale koniec końców, całkiem w porządku.
- „Zawsze to samo jest ważne: wolność i miłość” - mówi bohater „Przyduchy”. To Twoje słowa?
- Oczywiście. To nawet nie są różne rzeczy, ale dwie odmiany tej samej: wolność jest miłością, miłość wolnością. Zawsze mówiłem, że są najistotniejsze. Pamiętam, jak siedzieliśmy kiedyś w trójkę: ja, świętej pamięci Piotr Bikont i Marcin Fedisz i zastanawialiśmy się, co jest najważniejsze w życiu. Bikont powiedział, że praca, Fedisz, że pieniądze, a ja, że miłość. Nie tylko do kobiety czy mężczyzny, ale miłość do całego życia, całego świata w ogóle.
- „Bóg jednak obdarzył nas językiem, którego niewielu obcych może się nauczyć. Szeleszczącym, zgrzytającym jak torturowany metal. Tylko my, tylko nasze plemię umie się nim porozumiewać. My i jeszcze Matka Boska. Krzyczymy do innych w tym języku, ale nikt nas nie rozumie. Odpowiadają nam tylko rasiści, złodzieje, oszuści i tchórze. Oni w tym języku mówią doskonale” - to też jest fragment książki. I jakoś nie czuć w nim wiary w ludzi dobrych z natury.
- Przez lata żyłem na emigracji i obserwowałem rodaków w różnych miejscach świata i zawsze wychodziło na to, że mamy w sobie jakiś kompleks, który przez lata hodowany uzewnętrznia się w końcu w postaci najgorszych cech: rasizmu, ksenofobii, nacjonalizmu. I to nie jest jakiś permanentny stan, ale proces. Z biegiem czasu, stopniowo, wyparowuje z nas poczucie bycia człowiekiem. Nie potrafimy pomóc uchodźcom, ludziom uciekającym przed wojną - to przerażające.
- Taka nasza natura czy takie wychowanie?
- Natura.
- Naprawdę wierzysz w istnienie czegoś takiego jak „narodowy charakter”?
- Jak to ktoś kiedyś powiedział: Polacy to tacy Rosjanie, którzy udają, że są Francuzami. To, że żyjemy na styku dwóch modeli Europy sprawia, że jesteśmy niezdecydowani, rozdarci, przerażeni. I żeby ten strach oswoić, chwytamy się religii i tożsamości narodowej.
- Którą mało kto potrafi zdefiniować.
- Bo nie ma definicji. Jesteśmy mieszanką. Gdyby prześledzić genealogię „prawdziwego Polaka”, okaże się, że ma babkę ze Lwowa, ciotkę z Francji i wujka z Rosji, a prababka jest Żydówką. Nie jesteśmy narodami, tylko ludźmi, naszą ojczyzną jest ziemia, a religią miłość.
- A może ja po prostu do tego kraju i plemienia nie pasuję? Nie myślisz tak czasem?
- Właśnie o to chodzi, że ja się czuję bardziej Europejczykiem niż Polakiem. I zawsze byłem z tego dumny, że mogę powiedzieć o sobie „jestem Europejczykiem”, częścią większej zbiorowości, a nie zapyziałym polaczkiem. Niestety, nie wszyscy mogą to zrozumieć.
WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie - odcinek 22
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto