Jeśli mamy dobre relacje, w mózgu rządzi szczęście [rozmowa]
O tym, jak działa mózg obciążony wieloma zadaniami, dlaczego nie wyleczy nas smartfon i co do tego emocjom - opowiada dr Marzena Żylińska, autorka książki „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”.
- Nie chce mi się uczyć nowych rzeczy. Coś jest ze mną nie tak?
- Nie wierzę! Jestem pewna, że coś panią interesuje.
- Właściwie to człowiek. Dlaczego tak bardzo się zmienił na przestrzeni dziesięciu lat.
- No właśnie. Zobaczy pani artykuł w gazecie, książkę na ten temat, i zacznie pani czytać. W ten sposób przyswoi pani nową wiedzę. Nie ma ludzi bez zainteresowań, ale w naszym otoczeniu musi pojawić się coś, co nas poruszy i je wywoła. Koleżanka opowiadała mi niedawno, że jej córka nie znosi matematyki, ale uwielbia konie. Mama wpadła więc na sposób. Mówi córce: jeden koń je tyle i tyle owsa, masz siedem koni, ile musisz kupić owsa, aby wystarczyło koniom na tydzień? A jeśli tona owsa kosztuje tyle, to ile trzeba wydać przez miesiąc? Córka zaczęła wszystko liczyć mając w głowie ukochane konie. Kolega pomagał dzieciom w świetlicy środowiskowej w Łodzi. Najróżniejsze zjawiska fizyczne przerabiał „na Małysza”. Tak jak gepard został stworzony do biegania, tak nasze mózgi do uczenia się. Wszyscy mamy ciekawość poznawczą i chcemy rozumieć otaczający nas świat. Problem w tym, że szkoła tej ciekawości nie wykorzystuje.
- W szkole wszystkich nas uczy się tego samego tłumacząc, że musimy to umieć. Dlaczego?
- Tego samego i w tym samym tempie. Kiedy dwa lata temu do Polski przyjechał neuro -biolog Gerald Hüther, to zadałam mu to pytanie. Powiedział, że to nie fair. Z jednej strony geny, z drugiej wpływ środowiska powodują, że każde dziecko jest inne i przychodzi do szkoły z innymi możliwościami. Jedno dużo z rodzicami rozmawia, ma szeroki zasób leksykalny, odwagę zabierania głosu, otwartość na świat, chodzi na spacery, żyje w bogatym w bodźce środowisku. A inne dziecko siedzi przed TV lub komputerem i ma jednorodną stymulację mózgu. Nie można od wszystkich oczekiwać tego samego, nie dając czasu na wyrównanie zaległości. Szkoła powinna wyrównywać różnice, z którymi przychodzą dzieci, ale tego nie robi.
- A co z testami?
- Zamknięte testy, które trzeba robić na czas są mocno problematyczne. Uczą schematycznego, powierzchownego i czarno-białego myślenia. Młodzi ludzie nabierają przeświadczenia, że na każde pytanie jest jedna dobra odpowiedź. Osoby kreatywne mają z taką formą kontroli problemy. Tracimy też na tym jako społeczeństwo, bo jeśli na testowe pytania trzeba udzielać najbardziej typowych odpowiedzi, to niszczymy innowacyjne myślenie.
- Ale przecież nasze społeczeństwo zostało tak ukształtowane, by robić coś szybko. Być dynamicznym, sprawnym, wielozadaniowym to powód do dumy. Tak funkcjonuje radio, TV, internet, na tym opiera się życie zawodowe wielu Polaków.
- Ale coraz więcej osób czuje, że ta powierzchowność nie prowadzi do lepszego życia. Presja czasu powoduje, że to, co robimy, jest gorszej jakości. To jest nasz wybór, czy idziemy w to ślizganie się po powierzchni, czy chcemy, aby coś nam w głowach zostało. W naszej TV nie ma prawdziwych dys kusji. Jest przerzucanie się sloganami. Prawdziwa dyskusja wymaga czasu. Pośpiech źle wpływa na mózg.
- Dlaczego?
- Na przykład z powodu switchingu. Przes -kakiwanie, ciągła zmiana trybu pracy powodują, że nie możemy być tak efektywni jak wtedy, gdy skupimy się na jednej rzeczy. Świetnie opowiada o tym Nicholas Carr, autor książki „Płytki umysł. Jak internet wpływa na nasz mózg”. Czytanie rozwija nasz mózg, sprzyja skupieniu i koncentracji, a internet wręcz przeciwnie.
- Badania wykazują, że coraz mniej z nas potrafi czytać ze zrozumieniem.
- Bo coraz trudniej nam się skupić na dłuższym tekście. Gdy ukazała się książka Manfreda Spitzera „Cyfrowa demencja”, w której opisywał wpływ nowych technologii na mózg, wiele osób się obruszyło, że jego tezy to przesada. Jednak Spitzer nie jest przeciwnikiem komputerów. W swojej książce opisał skutki zbyt wczesnego i zbyt intensywnego kontaktu z nimi. Spitzer, podobnie jak Carr, Vorgan i Small wyjaśnia, że mózg dziecka spędzającego dzieciństwo z tabletem rozwija się inaczej niż mózgi dzieci z Bullerbyn.
- Co się z nim dzieje?
- Naturalny sposób poznawania świata jest wielozmysłowy. Dziecko bawiąc się, używa wszystkich zmysłów, a skutkiem tego rozwijają się odpowiadające im struktury. Gdy siedzi przed telewizorem, dochodzą do niego jedynie bodźce wzrokowe i słuchowe. Taka ograniczona stymulacja oznacza, że rozwijane są jedynie wybrane struktury mózgowe.
- W swojej książce mówi pani o tym, że sposób spędzania czasu ma wpływ na mózgi dzieci.
- Na tę zależność zwraca uwagę wielu badaczy mózgu. Gigi Vorgan i Gary Small, autorzy książki „iMózg” wyjaśniają, dlaczego dzieci potrzebują zabawy i ruchu.
- W szkole jest z tym problem.
- Ukrzesłowione dziecko ma siedzieć w ławce i słuchać, co mówi nauczyciel. W szkole dominuje kanał werbalny. Nie ma sal warsztatowych, przyszkolnych ogrodów, pracowni.
- To by budziło zainteresowanie dzieci.
- Ale w istniejących dziś na świecie systemach edukacyjnych zainteresowania uczniów nie są punktem odniesienia. Dziecko dostaje taki komunikat: Jasiu, tu nikogo nie interesuje, co ciebie interesuje. Tu jest szkoła i musimy realizować program. W ten sposób Jasiu dostaje przekaz: twoje potrzeby są nieważne. Dzieci poznają świat aktywnie i poprzez zadawanie tysiąca pytań. W szkole to już tak nie działa. Gdy pytania Jasia wychodzą poza program, słyszy od nauczyciela, że to, o co pyta będzie przerabiane w trzeciej klasie. I trzeba tu jeszcze dodać, że winy za taki stan rzeczy nie ponoszą nauczyciele. Taka jest logika obecnego systemu edukacyjnego.
- A co z zarzutem, że zawsze tak było? Kiedyś dzieci i ryby w ogóle nie miały głosu.
- Świat się w ostatnich latach mocno zmienił, a model szkoły pozostał taki sam. Dlatego coraz częściej jest odbierana jako instytucja opresyjna. Pozycja dzieci w rodzinie wciąż się zmienia, rodzice zwracają uwagę na emocje dzieci. Można to wyjaśnić na przykładzie „Ani z Zielonego Wzgórza”. Sąsiadka, która przyszła poznać Anię, odezwała się do niej tymi słowy: „ To pewne, że nie wybrali cię ze względu na twoją urodę”, po czym w obraźliwy sposób opisała wygląd dziewczynki. Pod koniec XIX wieku dorosły mógł sobie pozwolić na takie zachowanie wobec dziecka. Dziś nas to oburza. Brak wrażliwości na emocje dziecka był wtedy czymś normalnym. A dziś najdobitniej widać go w szkole.
- Jak to wygląda w rodzinie?
- W rodzinie dzieci też bywają traktowane inaczej niż dorośli. Gdy dziecko wraca do domu często słyszy: Oddała pani sprawdziany z matematyki? Co dostałeś? A Kasia co dostała, a Maciej? Wyobraźmy sobie, że żona wraca do domu, a mąż pyta: dostałaś podwyżkę, premię, jak szef ocenia twoją pracę? Często nie dostrzegamy, jak bardzo przedmiotowo traktujemy dzieci. Nie widzimy nic złego w tym, że mają realizować nasze plany. Kiedyś dziecko miało robić to, czego się od niego oczekiwało i kropka. Dziś wrażliwości na emocje dzieci jest w rodzinach coraz więcej i nie chodzi tu bynajmniej o spełnianie kaprysów. Świat idzie w tym kierunku, że coraz bardziej należy się liczyć z emocjami innych ludzi.
- Ostatni bastion w Polsce to miejsca pracy.
- Słyszę, że pracodawcy robią szkolenia: jak sobie radzić ze stresem, jak lepiej się komunikować, a potem okazuje się, że służy to jedynie zwiększaniu wydajności pracownika. To wielki błąd. Książka Joachima Bauera „Co z tą szkołą?” pokazuje, jak ważne są relacje; w domu, szkole, pracy. Jeśli mamy dobre relacje, to w mózgu uwalniają się trzy ważne substancje: dopamina, oksytocyna i endogenne opioidy. Jeśli ich nie ma, tracimy chęć do życia i motywację do pracy czy nauki. Jeśli nauczycielowi czy pracodawcy szkoda czasu na rozmowę, bo jest skupiony na celach, to nie buduje fundamentu, który jest niezbędny do efektywnej nauki i pracy.
- Może to jest powód, dlaczego w szkole mnóstwo dzieci nie lubi matematyki? Pamiętam, że polubiłam matematykę wtedy, gdy pani w szkole czytała moje pierwsze próbki pisarskie. Od razu chciało mi się dla niej starać.
- Na początku szkoły dzieci zawsze uczą się dla swojej pani. Dzieci potrzebują nas dorosłych jako przewodników. Miłość do „mojej pani” jest czymś zupełnie wyjątkowym. Jak długo ta nauczycielka nie zawiedzie zaufania i daje dziecku poczucie bezpieczeństwa, tak długo będzie autorytetem. Co ważne - dzieci nie słuchają, co mówimy, ale patrzą na to, co robimy. Czy tego chcemy czy nie wciąż dostarczamy wzorców zachowania.
- Mówimy chyba o idealnej sytuacji, bo przecież każdy autorytet w jakiś sposób się zużywa albo zwyczajnie zawodzi.
- Jeśli nauczyciel zrobi coś nie tak, ale ma dobre relacje, to dziecko jest w stanie wszystko mu wybaczyć. Problem polega na tym, że coraz bardziej tracimy umiejętność wchodzenia w prawdziwe relacje z drugim człowiekiem. Zachowujemy się w relacjach tak samo jak w internecie - szybko, powierzchownie. Wiele lat zajmowałam się metodyką języków obcych. W szkole obowiązuje metoda komunikacyjna, która bazuje nie na komunikacji, ale na jej symulacji. A to ogromna różnica!
- To trochę tak, jak pomysł naukowców, aby leczyć depresję za pomocą internetu.
- Nie można wyleczyć człowieka za pomocą smartfona. Mówi o tym inna książka Bauera „Empatia. Co potrafią lustrzane neurony”. Jeśli mamy kontakt z żywym człowiekiem, to w mózgu aktywne są tzw. neurony lustrzane. Jeśli poda nam kawę ręka robota, to te struktury się nie uaktywnią. Maszyny nigdy nie zastąpią człowieka. Tak jak internet nie zastąpi nauczyciela. Roli nauczyciela nie można przecenić i co ważne, dziś jego rola jest zupełnie inna. Nie musi już wszystkiego wiedzieć.
- To po co nauczyciel?
- Kiedyś nauczyciel był źródłem wiedzy. Dziś żyjemy w informacyjnej lawinie. Problemem nie jest dostęp do informacji, ale zdolność ich wykorzystania. A z tym nawet wielu studentów ma kłopoty. Kompetencja medialna to umiejętność wyszukiwania, selekcji i przetwarzania informacji. Internet jest znacznie trudniejszym i bardziej wymagającym źródłem wiedzy niż tradycyjne książki. Uczniowie powinni się tego uczyć w szkole.
- Ale internet to duża liczba informacji.
- I to na dodatek niepowiązanych z sobą. A dopiero powiązane z sobą informacje tworzą wiedzę. Dlatego tak ważny jest czas przeznaczony na przetwarzanie informacji. Lepiej zapamiętujemy to, co było używane w różnych kontekstach. Im więcej pracy musi wykonać mózg, im więcej operacji, tym lepsze zapamiętywanie. W edukacji nie ma drogi na skróty. Mózg musi wykonać pracę, a jej skutkiem jest zmiana połączeń neuronalnych. Jeśli chcemy zrobić dla uczniów więcej, musimy zrobić mniej. Z dobrej lekcji znudzony może wyjść nauczyciel, a zmęczeni uczniowie, nigdy na odwrót. Gdy uczniowie operują informacjami, które sami wyszukali i uporządkowali, to ich mózgi intensywnie pracują. Dlatego tak ważne jest zastąpienie kultury nauczania kulturą uczenia się.
- Jacy dorośli wyrośliby z uczniów, jeśli udałoby się wprowadzić kulturę uczenia się?
- Byliby to ludzie, którzy wierzyliby w siebie, mieliby poczucie sprawstwa, umieliby działać autonomicznie i pracować w grupie. Byliby też twórczy i umieliby myśleć innowacyjnie, a od tego zależy rozwój Polski. Jeśli nasza gospodarka ma się rozwijać, to musimy zadbać o innowacyjność. Bo ta ostatnia zaczyna się w przedszkolu i szkole. Ale nie ma innowacyjności bez autonomii. Nie można mówić o autonomii uczniów bez autonomii szkół. Dlatego tak ważne jest unowocześnienie systemu edukacyjnego. Przyszłość Polski zależy od tego, jakie kompetencje rozwijają w szkole młodzi Polacy.
Powinni też umieć korzystać z różnych źródeł informacji i dużo czytać. Ludzie, którzy czytają, mają szczęśliwsze życie. Pieniądze można zdobyć bez czytania, ale relacja między czytaniem a osiąganiem dobrostanu jest jednoznaczna. Ucząc tak dzieci odejdziemy też od kultury błędu i stworzymy kulturę doceniania. Jeśli człowiek może się wykazać tym, co wie i umie, nabiera wiary w siebie, bez tego nie można osiągnąć w życiu sukcesu.
- Jak to zrobić?
- Odpowiem słowami Korczaka: Nie zmuszajmy do aktywności, ale wyzwalajmy aktywność. Nie każmy myśleć, lecz twórzmy warunki do myślenia. Nie żądajmy, lecz przekonujmy. Pozwólmy dziecku pytać i powoli rozwijajmy jego umysł tak, by samo wiedzieć chciało.