Szarmancki, hojny, lubiany, uczynny. Takim widziały Mariusza G. kobiety. Trzy z nich nie żyją. To druga twarz Mariusza G. - seryjnego zabójcy.
Właściciel manufaktury słodyczy w centrum Kołobrzegu, wiceszef miejscowego Klubu Morsów. To, że pływał na statkach sejsmograficznych, z pewnością również robiło wrażenie na kobietach. Jego ofiary to pochodząca spod Chełmna 31- letnia Iwona K. i dwie kołobrzeżanki: 37-letnia Aneta D. i 54-letnia Bogusława R. Dwie ostatnie zarąbał siekierą. Przed Sądem Okręgowym w Koszalinie toczy się proces mężczyzny nazwanego przez media Krwawym Tulipanem z Kołobrzegu.
Ten brunet średniego wzrostu z lekkim brzuszkiem, siedzący na ławie oskarżonych, zwykle w szarej albo czarnej bluzie z kapturem, zdecydowanie nie wygląda na potwora. Na pierwszym posiedzeniu sądu, w końcu października ubiegłego roku, pytany o zajęcie, odpowiedział: - Jestem inżynierem mechanikiem, specjalistą od poszukiwań ropy naftowej i gazu.
Dochód miesięczny - ok. 20 tys. złotych. Gdy mówi, daje się odczuć, że bardzo chce się pokazać jako człowiek na poziomie, odpowiadający rzeczowo, dbający o dobór słów. Ostatnio, gdy przewodnicząca składu orzekającego Anna Rutecka--Jankowska jak zwykle sprawdzała obecność zgromadzonych na sali i wyczytała: „oskarżony Mariusz G.”, ten lekko się uniósł i skinął w jej stronę głową. - Proszę, jaki dżentelmen… - w szepcie jednego z widzów mocno wybrzmiał sarkazm.
Zderzenie postawy tego 46-latka z treścią aktu oskarżenia może szokować. Przyznał się do 10 z 19 zarzutów postawionych mu przez prokuraturę. Na czele z tymi najcięższymi, które gwarantują mu dożywocie. Odpowiada za trzy zabójstwa, zdaniem prokuratury popełnione z przyczyn zasługujących na szczególne potępienie. Bo, jak dowodzą śledczy, Mariusz G. uwodził swoje ofiary, zdobywał ich zaufanie, a potem zabijał. Wchodząc nielegalnie w posiadanie notarialnych pełnomocnictw, przejmował ich majątek, zaciągając również nigdy niespłacane pożyczki i kredyty. Zarówno w czasie śledztwa, jak i przed sądem odmówił złożenia szczegółowych wyjaśnień. Zapowiedział, że zrobi to po przesłuchaniu wszystkich świadków. Co ciekawe, zdążył się jednak poskarżyć na medialną nagonkę. I wygłosił zaskakujące oświadczenie: - Nie było to w żadnym wypadku z wykorzystaniem więzi intymnych i emocjonalnych. Nie jest to więc spowodowane motywacją zasługującą na szczególne potępienie. „To” użył zamiast słowa „zabójstwo”, którego unika jak ognia.
Przyjaciel, kochanka, jej matka, ostatnia narzeczona
Na ławie oskarżonych Mariuszowi G. towarzyszą cztery osoby. Jest jego szkolny kolega, przyjaciel, trzeci rok spędzający w areszcie właściciel warsztatu samochodowego Sebastian Ł. Po śmierci Bogusławy R. miał zająć się jej samochodem i spalić dokumenty zmarłej kobiety.
Wśród oskarżonych są też 33-letnia Karolina S. i jej matka Łucja S. Na prośbę Mariusza G., posługując się załatwionymi przez niego fałszywymi dowodami osobistymi, podszyły się pod jego ofiary u dwóch kołobrzeskich notariuszy. Dzięki temu, jak wynika z aktu oskarżenia, Mariusz G. zdobył szerokie pełnomocnictwa, umożliwiające przejęcie mieszkań dwóch pierwszych ofiar i zaciąganie kredytów czy pożyczek na konta wszystkich trzech zamordowanych.
Na ławie oskarżonych zasiada też ostatnia narzeczona Mariusza G., 45-letnia bizneswoman Dorota Ł. Oboje zostali zatrzymani 12 czerwca 2019 r., trzy dni przed datą ich ślubu. Dorota Ł. towarzyszyła Mariuszowi G., gdy w wieczór zabójstwa Bogusławy R. pojechał do jej mieszkania spakować rzeczy i dokumenty. Była też z nim za niemiecką granicą, gdy z telefonu Bogusławy wysyłał jej rodzinie uspokajający SMS.
W ocenie prokuratury Dorota Ł. pomagała w zacieraniu śladów przestępstwa. Odpowiada dziś z wolnej stopy, ale ma za sobą ponad rok aresztu. Zdaniem najbliższych i obrońców jest jego kolejną naiwną zdobyczą, która mogła wkrótce dołączyć do grona ofiar. W sądzie odmówiła składania wyjaśnień. Za to w śledztwie powiedziała, czym ją, kobietę po przejściach, Mariusz ujął na tyle, że była skłonna wyjść za niego po zaledwie trzech miesiącach znajomości. Otóż był idealny: „to znaczy, że jeśli ktoś jest obok pani, to robi za każdym razem to, o czym pani pomyślała, że powinien zrobić” - tłumaczyła śledczej. „Był uczynny, pomocny, prawdomówny. Miałam potwierdzenie od osób, które znały go długo. Nie miałam powodu sądzić, że robi tej kobiecie coś wbrew prawu”.
Wyjaśnienia Sebastiana Ł. złożone w śledztwie pokazują zdecydowanie inne oblicze tego ideału. W czasie ich spotkań Mariusz miał dopytywać Sebastiana, czy ten zna „bezwzględnych ludzi”, „Ruskich”, czy umiałby oblać kogoś kwasem albo czy zna bagna, w których można by zatopić coś tak, żeby nigdy nie wypłynęło. Miał mawiać, że planuje otworzyć agencję towarzyską w Kołobrzegu, że chciałby zbudować mafię i rządzić miastem. Sebastian Ł. twierdzi też, że znalazł w wyszukiwarce telefonu pożyczonego od Mariusza G. hasło: „jak zabić człowieka siekierą” . - Nie wiem, czy mógłby zabić - odpowiadał w śledztwie. - Mnie tylko zastanawiało, dlaczego on miał zawsze tyle pieniędzy. I zawsze kręcił się z jakimiś kobietami.
Łucji S. i jej córce Karolinie, z którą Mariusza łączyły relacje intymne, miał zapłacić za „pomoc w załatwieniu formalności znajomym kobietom, które osobiście nie mogły się stawić u notariusza”, bo wyjechały za granicę. Dorota Ł. także miała usłyszeć, że Mariusz wyświadcza uprzejmość kobiecie, która pilnie musiała wyjechać z kraju, z obawy o własne bezpieczeństwo. O zbrodniach nie mieli pojęcia - mówią zgodnie.
Co ciekawe, sam Mariusz G. już podczas pierwszej rozprawy oznajmił: - Wszyscy tu zgromadzeni współoskarżeni nie byli wtajemniczeni w to, co zaszło. Nie mieli wiedzy ani jakichkolwiek możliwości wpłynięcia na moje zachowanie. Za wszystko odpowiadam wyłącznie ja.
Toksyczna miłość i śmierć
Kołobrzeska policja zatrzymała Mariusza G. pięć dni po zaginięciu 54-letniej Bogusławy R. Do jej zabójstwa nie przyznawał się przez kolejne trzy miesiące. Aż do czasu odnalezienia przez śledczych w podkołobrzeskim lesie zmasakrowanego ciała kobiety. Wtedy nastąpił przełom.
Nim do tego doszło, rodzina Bogusławy pozostawała w niepewności, przeczuwając najgorsze. Córka i syn ani przez moment nie uwierzyli w SMS-a wysłanego z Niemiec z telefonu Bogusławy. Kobieta informowała w nim o zerwaniu z dotychczasowym życiem. Jej rzekomy wyjazd w interesach za granicę był zupełnie niepasujący do mocno związanej z rodziną, cenionej, sumiennej starszej kucharki w kołobrzeskim pięciogwiazdkowym hotelu. Syn Bogusławy R., Marcin, szybko ustalił, że ostatnią osobą, która miała kontakt z jego matką, był Mariusz G. Byli w dość dziwnym związku od ponad 10 lat, ale, jak podkreśliła przyjaciółka Bogusławy: - Nigdy nie byli parą. To były kontakty o charakterze intymnym. Choć wydaje mi się, że z czasem Bogusia się w nim zadurzyła.
Rodzina Bogusławy znała Mariusza G. i uznawała za narcyza, który wykorzystuje i manipuluje 54-latką. Wymogli na niej nawet obietnicę, że zerwie kontakty z Mariuszem. Wtedy ona zaczęła ukrywać przed nimi toksyczną relację. To oni po zniknięciu Bogusławy natychmiast wskazali Mariusza. Wspominając tamten czas, syn Bogusławy, Marcin R., powiedział przed sądem: - Rozmawialiśmy z mamą po wielokroć, że nie ma chyba nic gorszego dla rodziny niż zaginięcie kogoś bliskiego. Ta niewiedza, co się stało, gdzie jest, czy żyje, czy się bał, czy bolało. Nie ma nic bardziej druzgocącego.
Pytany o reakcję na znalezienie ciała, dodał: - Wtedy trzy osoby były dla mnie najważniejsze: moja żona, córka i mama. Tamtego dnia wyrwano mi część serca.
Iwona i Aneta
Gdy policja odnalazła zagrzebane w lesie pod Kołobrzegiem zmasakrowane ciało Bogusławy, Mariusz G. przyznał się nie tylko do jej zabójstwa. Wskazał także miejsca pochówku zamordowanych wcześniej kobiet: 31-letniej Iwony K. i 37-letniej Anety D. Miał w ten sposób okazać policji chęć współpracy.
Iwona zginęła pierwsza. Mieszkała dokładnie nad mieszkaniem rodziców Mariusza, w kamienicy przy ul. Mariackiej w Kołobrzegu, niedaleko katedry. A Mariusz G. wprowadził się do rodziców po rozwodzie. Iwona była uciążliwą sąsiadką. Imprezowiczką. Nocą w styczniu 2016 r. w jej mieszkaniu wybuchł pożar. Właśnie wtedy 31-latką miał się zainteresować Mariusz. - Myślałam, że z życzliwości - zeznała w sądzie jego sąsiadka. Zadeklarował pomoc w remoncie.
Z aktu oskarżenia wynika, że zabił Iwonę wiosną 2016 roku. On mówi, że pod koniec roku. Ale to w kwietniu ostatni raz Iwonę widział sąsiad. Stała w drzwiach swojego mieszkania w towarzystwie Mariusza.
- Powiedział, że wyjeżdża do Bydgoszczy - zeznał Kazimierz K. Zdziwiło go, że młoda kobieta milczała. - Nie jestem psychologiem, ale stała jak nieprzytomna, jak mumia - podkreślił.
Po około dwóch tygodniach Mariusz obwieścił sąsiadom, że kupił od Iwony mieszkanie. Za 160 tys. zł. Zaczął remont, sąsiedzi odetchnęli. Iwony nikt nie szukał. Choć ktoś słyszał, że ponoć dopytywał o nią ojciec.
Mariusz G. twierdzi, że 4 kwietnia 2016 r. Iwona K. osobiście była z nim u notariusza i przekazała mu wszelkie pełnomocnictwa. Że legalnie kupił od niej mieszkanie. Bo wyjechała, bodaj do Holandii. Prokuratura widzi to inaczej. O podszywanie się pod (prawdopodobnie już nieżyjącą - przyp. red.) Iwonę przed notariuszem oskarżyła Karolinę S., ale młoda kobieta zaprzecza. Ta historia poraża poczuciem bezkarności Mariusza G. - nie tylko w ciągu kolejnych miesięcy zaciągnął na 31-latkę około 250 tys. zł pożyczek i kredytów, ale i upomniał się o odszkodowanie, które wywalczył dla niej jej nieświadomy niczego były partner, prawnik ze stolicy. Gdy Mariusz G. dowiedział się o dużej sumie czekającej na Iwonę, powołując się na pełnomocnictwo, zażądał przelania pieniędzy. Prawnik odmówił. Czekał na osobisty kontakt z Iwoną. Choćby telefoniczną rozmowę. Wtedy Mariusz G. wynajął adwokata. Tego samego, który dziś broni go przed sądem. Mecenas Edward Stępień okazał się skuteczny. Pieniądze za poważny wypadek Iwony trafiły do Mariusza.
- Mariusz G. był wtedy moim klientem - powiedział, dopytywany przez nas o motywy działania, Edward Stępień. - Sprawa była dla mnie jasna i oczywista. Pełnomocnik Iwony K. zwlekał ponad miesiąc z przekazaniem pieniędzy, które winien przelać na wskazane konto. Jakby chciał te pieniądze zatrzymać. Prowadziłem wtedy podobne sprawy. Mariusz G. dostarczył mi oryginał pełnomocnictwa, sporządzony przez znanego kołobrzeskiego notariusza. Nikt nie przypuszczał, że może się dziać coś podejrzanego. Nie miałem wtedy żadnych podstaw do podejrzeń. Wykonywałem to, co do mnie należało.
Na nasze pytanie, czy nie czuje dysonansu, występując w obronie zabójcy, który de facto wykorzystał go do popełnienia przestępstwa, odpowiedział: - Sama obrona oskarżonego o potrójne zabójstwo nie jest sytuacją komfortową. W momencie, gdy podejmowałem się jego obrony (po zatrzymaniu, w czerwcu 2019 r., gdy poszukiwano jeszcze ciała Bogusławy R. - przyp. red.), był oskarżony o kilka przestępstw natury gospodarczej i o posiadanie broni w postaci jednego naboju. Dopiero potem okazało się, że zabił. Nieetycznie zachowałbym się, gdybym w takiej sytuacji odmówił jego obrony.
W październiku 2018 r. Mariusz G. zamordował Anetę D. 37-latkę z Kołobrzegu. Mieszkała samotnie w centrum miasta. Długi czas przebywała z matką w Szwecji. Wróciła sama. Była łatwowierna, dość naiwna, łatwo było nią manipulować - tak mówił o niej kuzyn Bartosz H. To on 10 października 2018 r. odebrał SMS z telefonu Anety. Wynikało z niego, że ma ona dość mieszkania w Kołobrzegu, a jak będzie chciała, to się odezwie. Nie chce, żeby ktokolwiek jej szukał.
To nawet mogło się wydawać wiarygodne. A jednak rodzina Anety zawiadomiła policję. O skuteczniejsze poszukiwania córki, kontaktując się ze Szwecji, upominała się schorowana matka. Policja podjęła działania i dotarła do Mariusza G., który grzecznie poinformował o wyjeździe Anety. - Policjantka podziękowała i powiedziała, że dużo wniosłem do sprawy - powiedział śledczym niemal rok później. Mieszkanie Anety D. też sprzedał. Z całym wyposażeniem i osobistymi rzeczami kobiety, z wiszącym na drzwiach płaszczem kąpielowym.
Dziesiątki kobiet i stręczycielstwo
Przed Sądem Okręgowym w Koszalinie odbyło się już kilkanaście posiedzeń. Terminy kolejnych ustalono do czerwca. Przed sądem stają m.in. kobiety, z którymi Mariusza G . łączyło coś więcej niż zwykła znajomość. Bywa, że w jednym terminie stawia się ich kilka. Większość zeznaje podobnie: łączyła nas relacja intymna, spotykaliśmy się na seks raz, dwa razy w miesiącu, był sympatyczny, uczynny, pomocny. „Nie mogę powiedzieć nic złego” - powtarza się najczęściej. - Był wrażliwy. Wzruszał się występami szkolnymi mojej córki - padło z ust jednej z przesłuchiwanych kobiet.
Z wieloma z nich utrzymywał stosunki równolegle. Większość wiedziała, że nie są jedyne. Część właśnie dlatego kończyła znajomość. Agentka nieruchomości, pracownica banku, nauczycielka, co najmniej dwie księgowe, dwie kucharki itd. W śledztwie pojawia się nawet Brazylijka Berenice - wszak Mariusz G. pływał po całym świecie. Z zeznań 42-letniej księgowej z Kołobrzegu wynika, że próbowała zawalczyć o wyłączność, doprowadzając do konfrontacji z rywalką, gdy zorientowała się, że Mariusz G. równolegle spotyka się z inną kobietą. Jeszcze nim razem stanęły przed Mariuszem, dotarło do nich, że obie czują się oszukiwane, bo dopytywany kręcił. Wykręcał się ze spotkań, potem wracał, czarował, planował przyszłość i znowu odwoływał spotkania z powodów budzących coraz więcej podejrzeń. Ale po dłuższym milczeniu potrafił zadzwonić np. z zaproszeniem do teatru, na kolację. Wygląda na to, że tak dziwne, niekiedy toksyczne relacje utrzymywał latami. Z zeznań kolejnego świadka, prowadzącego hotel obok kamienicy Mariusza, wynika również, że był też częstym gościem w jego obiekcie. Korzystał z pokoi na godziny.
35-letnia kucharka, której miał pomóc pozbyć się niechcianej ciąży, zaskoczyła zeznaniem: - Oskarżony założył mi konto na portalu (randkowym - przyp. red.) i pobierał opłaty od moich klientów.
Trafiła na Mariusza przez internet, bo szukała sponsora. Spotykała się z nim kilka razy w miesiącu. Pamięta, że Mariusz G. pytał ją o to, czy zna notariusza, który mógłby „pomóc w papierach”. Jej wątpliwości miała rozwiać matka, przekonując, że pewnie chodzi o jakiś przekręt, więc powinna odmówić. On i tak przecież „pomagał jej finansowo”. Opowiedziała o usługach seksualnych świadczonych za pieniądze i o oddawaniu części dochodu Mariuszowi G. - Po pewnym czasie powiedziałam mu, że nie będę tego robiła. Albo oszukiwałam, że nie przyjmowałam nikogo - dodawała.
Ten człowiek biznesu, świetnie zarabiający marynarz, miał pobierać procent od sum, które kucharka brała za seks z internetowymi partnerami. - Od 100 zł - 30 zł. Od 150 zł - 50 -zeznała.
Do zarzutów wobec Mariusza G. prokuratura może dorzucić kolejny - stręczycielstwo.
Czego jeszcze dowiemy się o Krwawym Tulipanie? Wkrótce poznamy przygotowaną przez biegłych opinię psychologiczną i psychiatryczną. Sąd zlecił ją pod kątem ewentualnej choroby psychicznej, poczytalności w chwili popełniania czynu i zaburzeń na tle seksualnym.
Ofiar może być więcej?
Jeszcze z aresztu, za pośrednictwem swojego obrońcy, Mariusz G. przekazał do mediów przeprosiny i coś w rodzaju wytłumaczenia. - Bardzo żałuje swoich czynów - powiedział nam wtedy mecenas Edward Stępień. - Zapewnia, że nie działał z premedytacją. Mówi, że ani razu czyn, który popełnił, nie był zaplanowany. W każdym przypadku do zabójstwa dochodziło w sytuacjach nagłych, konfliktowych, w których nie był w stanie zapanować nad emocjami.
O zabójstwie Bogusławy R. w śledztwie powiedział tylko, że stało się „to” w „urokliwym miejscu”, gdzie „piknikowali”. - I całkiem przypadkiem w bagażniku samochodu miał siekierę, tak? - słyszymy od zirytowanych krewnych kobiety.
Marcin R., syn Bogusławy, występujący w roli oskarżyciela posiłkowego, komentując przeprosiny i tłumaczenie Mariusza G., powiedział krótko: - Żeby zgnił. Potem dodał: - Gdybym mógł, zrobiłbym mu to samo, co zrobił mojej mamie. Narcyz, zadufany w sobie. Nie było mądrzejszego, piękniejszego. Zmanipulował wszystkie te trzy kobiety. A w to, że ci współoskarżeni nic nie wiedzieli, jakoś nie wierzę.
Mecenas Wiesław Breliński, kołobrzeski adwokat z ponad 40-letnim stażem, pełnomocnik rodziny Bogusławy R., ma swoje przemyślenia.
- Mechanizm funkcjonowania oskarżonego w chwili, gdy dopuszczał się popełniania zabójstw, wskazuje na to, że robi wszystko perfekcyjnie, w sposób bardzo przemyślany. To każe wątpić, by miał na sumieniu tylko te trzy ofiary, które są objęte aktem oskarżenia. Być może nigdy nie poznamy prawdy, ale modus operandi oraz to, w jaki sposób zachowywał się przed popełnieniem zabójstw i po nich, wskazuje, że ofiar może być więcej. Obym się mylił.