Dyskusję wywołała afera sprzed kilku dni ze skażonymi kurzymi jajami. Eksperci są jednak zgodni: rolnictwo i hodowla bez chemii nie mogą istnieć!
C12H4Cl2F6N4OS - pod tym wzorem sumarycznym kryje się fipronil, organiczny związek chemiczny stosowany przy produkcji środków owadobójczych. Preparatów z fipronilem używa się, aby tępić karaluchy, mrówki lub pchły. - Działa neurotoksycznie, poraża układ nerwowy pasożytów. Gdy dostanie się do ludzkiego organizmu, może negatywnie działać na wątrobę, układ nerwowy, a przy dużych dawkach wywołać napady padaczkowe - wyjaśnia prof. Mariusz Korczyński z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.
Fipronil można stosować w domu, ale nie przy hodowli zwierząt. Tymczasem w ubiegłym tygodniu w laboratoriach Państwowej Inspekcji Sanitarnej wykryto ten związek w jajkach pochodzących z trzech różnych ferm w Polsce.
To efekt badań jajek i mięsa, które sanepid prowadzi od sierpnia, kiedy to z Niemiec przyjechało do polski około 5 tys. brojlerów z fermy, na której zastosowano fipronil. Wtedy toksyczny związek wykryto i w mięsie, i w jajkach.
Skażonych produktów już nie ma w sklepach. Niektóre partie przeterminowały się przed badaniami, inne zostały wycofane po ogłoszeniu wyników. Główny Inspektor Sanitarny ustala, skąd pochodziły jajka z fipronilem.
Czasami do żywności dostają się szkodliwe związki chemiczne, chociaż nie powinny, ponieważ normy unijne i polskie są rygorystyczne, a system kontroli - szczelny. Tak twierdzą eksperci. Mówią też, że od chemii w pokarmach już nie uciekniemy.
Drób podczas hodowli jest narażony na ataki ptaszyńców (gatunek roztocza). Hodowcy stosują więc środki chemiczne lub bardziej ekologiczne metody tępienia pasożytów. Mogą używać tylko certyfikowanych substancji, dopuszczonych przez Ministerstwo Zdrowia i inne instytucje, w tym unijne. Dopuszczone środki chemiczne, w określonych normami ilościach, nie są szkodliwe ani dla zwierząt, ani dla końcowego odbiorcy, czyli człowieka, który kupuje mięso w sklepie. Ale fipronil, wykryty w zeszłym tygodniu w jajkach pochodzących z trzech ferm w Polsce, to związek toksyczny.
Niedopuszczony w hodowli zwierząt, jak twierdzi prof. Mariusz Korczyński z Wydziału Biologii i Hodowli Zwierząt Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Wskazane przez Państwową Inspekcję Sanitarną fermy drobiu oświadczyły, że to nie one wprowadziły jajka na rynek i że produktów w sklepach już nie ma. Ktoś jednak złamał prawo.
Dlaczego rolnicy i hodowcy stosują czasem preparaty zawierające niedozwolone związki chemiczne lub dorzucają do paszy niezarejestrowane stymulatory i suplementy? Chociażby po to, aby zwierzęta hodowlane szybciej rosły lub plony były bardziej urodzajne.
- Kiedyś, żeby brojler ważył 2,5 kilograma, potrzeba było dwóch miesięcy. Teraz rośnie w miesiąc. Krowy dają dwukrotnie więcej mleka niż kiedyś - wylicza prof. Zbigniew Dobrzański, pracujący na tym samym wydziale co profesor Korczyń-ski. Dodaje, że hodowcy i rolnicy sięgają po niecertyfikowane substancje rzadko, bo system kontroli na wszystkich szczeblach produkcji jest szczelny i skuteczny. Mają także w czym wybierać spośród legalnych związków chemicznych: witamin, probiotyków, antyoksydantów, soli mineralnych, barwników i wielu innych. Nie muszą sięgać po nielegalne antybiotyki czy hormony.
Rygorystyczne normy i skrupulatne kontrole zostały wprowadzone po to, aby konsumenci czuli się bezpiecznie. Profesorowie przyznają, że nie da się hodować zwierząt i uprawiać warzyw lub owoców bez chemii, bo trzeba chociażby zapewnić produktom odpowiednio długi termin ważności, ochronić uprawy przed zarazą czy chwastami, a zwierzęta przed chorobami i pasożytami.
- Chemia jest wszędzie - przyznaje profesor Dobrzański - ale stosowana umiejętnie i w dopuszczalnych normach nie jest szkodliwa dla człowieka.
Profesor zauważa, że nie da się kontrolować wszystkiego, dlatego zdarzają się takie historie jak z fipronilem.
Jeżeli jednak ktoś nie jest przekonany, może przerzucić się na żywność ekologiczną. Przy jej produkcji także wykorzystuje się chemię, ale częściej tę pochodzenia naturalnego (np. zioła, sól).
- Nie stosuje się tu takich środków, jak przy chowie przemysłowym czy rolnictwie intensywnym, ale coś za coś. Może jest smaczniejsza i zdrowsza, ale koszt jej wytworzenia jest wyższy, przez co jest jej mniej. Ponadto produkty ekologiczne szybciej się psują. To wszystko sprawia, że jest droższa - tłumaczy profesor.
Zdaniem Zbigniewa Dob-rzańskiego możemy ufać, że z reguły pasze nie są skażone toksynami, więc mięso, produkty mleczne czy jajka możemy kupować i jeść bez obaw. I nie musimy minutami szorować jabłka pod kranem, choć można zakładać, że pryskane było wielokrotnie.