Jastrzębie, Rybnik: proces w sprawie zakatowania Jacka Hrycia. Dlaczego nie było reanimacji? Czemu karetka nie przyjechała na sygnale?

Czytaj dalej
Fot. Natalia Paulus
Jacek Bombor

Jastrzębie, Rybnik: proces w sprawie zakatowania Jacka Hrycia. Dlaczego nie było reanimacji? Czemu karetka nie przyjechała na sygnale?

Jacek Bombor

Proces dotyczy śmiertelnego pobicia jastrzębianina, do którego doszło 4 czerwca 2017 roku po imprezie w klubie Impresja.

Na ławie oskarżonych zasiada pięciu mężczyzn. Dawid K., ma zarzut zabójstwa – a czterech pozostałych odpowiada za pobicie ze skutkiem śmiertelnym: to Przemysław K., jego kuzyn Artur L. Łukasz K. i Paweł Sz. Obrońcy od początku podnoszą, że 30-latek mógłby żyć, gdyby karetka przyjechała na czas, a lekarz zajął się pacjentem tak, jak należy.

Biegły miał szereg wątpliwości co do przeprowadzonej akcji ratowniczej. Pierwsza to przyjęty kod pilności do tej sprawy przez dyspozytora pogotowia przyjmującego zgłoszenie. Dotyczyło “pobitego mężczyzny, bez kontaktu”. Przyjęto drugi kod pilności.

- W mojej ocenie powinien być przyjęty kod pierwszy, wtedy karetka jedzie na sygnale, z włączonymi sygnałami dźwiękowymi – ocenił biegły. Tak się jednak nie stało: przejechanie odcinka zaledwie 3,5 kilometra od szpitala do miejsca zdarzenia (wezwanie miało miejsce o godz. 4.22 w nocy) zajęło karetce 8 minut! Gdyby jechała na sygnale, musiałaby dotrzeć dwa razy szybciej, do godziny 4.26.

Gdyby na miejscu była karetka bez lekarza, a tylko z ratownikami medycznymi, poszkodowany byłby najpewniej reanimowany – tego wymagają przepisy w sytuacji nawet 15 minut po ustaniu czynności oddechowych! Lekarz podjął jednak na miejscu inną decyzję - ma do tego prawo. Kieruje się swoją wiedzą i doświadczeniem życiowym. Po przyjeździe na miejsce lekarz odwrócił poszkodowanego na plecy, zauważył, że źrenice są nieruchome i rozszerzone, i stwierdził zgon. Nie udrożniono dróg oddechowych poszkodowanego – nie przeprowadzono reanimacji.

Według biegłego, biorąc pod uwagę, okoliczności, on podjąłby się reanimacji. Zgodnie z procedurami, powinna trwać 20 minut. I gdyby wówczas pacjent nie reagowałby na leczenie (m.in. podanie adrenaliny), a monitor nadal wskazywałby brak czynności życiowych, można stwierdzić zgon.

Dlaczego zatem lekarz nie podjął decyzji o resuscytacji? - Trudno powiedzieć, lekarz zawsze decyduje sam, bierze na siebie odpowiedzialność. Może uznał, że po ponad 5 minutach nastąpiły nieodwracalne zmiany w mózgu, i pacjent nawet po udanej akcji znajdowałby się w stanie wegetatywnym? Może uznał, że i tak nic by to nie pomogło – zastanawiał się biegły.

Czy w pana ocenie ta decyzja diagnostyczna była pochopna? - spytał sędzia Ryszard Furman. - W mojej ocenie tak – stwierdził biegły.

Obrońcy oskarżonych uważają, że w chwili przyjazdu karetki poszkodowany żył, ale niewłaściwie się nim zajęto. Czy sąd weźmie te okoliczności pod uwagę? Adwokaci oskarżonych wnieśli o uchylenie aresztów – w piątek sąd podejmie decyzję w tej sprawie. Ojciec poszkodowanego, Zenon Hryć, złożył wniosek o wypłatę zadośćuczynienia za śmierć syna od oskarżonych w wysokości 300 tys. zł. Kolejna rozprawa odbędzie się 21 maja.

Jacek Bombor

25-letnie doświadczenie w zawodzie. Zaczynałem jeszcze w Trybunie Śląskiej, która w 2004 roku połączyła się z Dziennikiem Zachodnim. Przez kilkanaście lat pracowałem w Rybniku, najpierw jako reporter, później przez ponad 12 lat byłem szefem oddziału. Najbardziej lubię opisywać sprawy kryminalne, sądowe. Dobrze czuję się w tematyce górniczej. Obecnie jestem kierownikiem redakcji online, odpowiadam za pracę serwisu dziennikzachodni.pl.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.