Jasne strony życia w ciemności. Niezwykła historia Marcina Ryszki
Ma piękną żonę, uroczego synka, medale mistrzostw świata, cztery ukończone fakultety, wymarzoną pracę. Ma wiele zainteresowań, mnóstwo przyjaciół, książkę na koncie i pełno pomysłów na życie. Nie ma „tylko” gałek ocznych, nie widzi od ponad ćwierć wieku. Ale Marcin Ryszka nie jest pewien, czy chciałby odzyskać wzrok.
- Jestem racjonalistą. Jarosław Królewski (małopolski biznesmen, współwłaściciel Wisły Kraków - przyp.) zapewnia mnie, że kiedyś będę mógł prowadzić samochód, ale nie wierzę w to. Nie zaprzątam sobie głowy takimi myślami. Jestem pogodzony z tym, że nie widzę. Znalazłem swój sposób na życie. Zastanawiałem się czy w ogóle chciałbym odzyskać wzrok, czy to nie zmieniłoby mego życia o 180 stopni. Oczywiście to jest tylko gdybanie, bo nie wiem, jakbym się zachował, gdyby nadarzyła się taka możliwość. Dziś mam za dużo zobowiązań, projektów, by się tym zajmować - przekonuje 31-latek.
Jestem pogodzony z tym, że nie widzę. Znalazłem swój sposób na życie. Zastanawiałem się czy w ogóle chciałbym odzyskać wzrok, czy to nie zmieniłoby mego życia o 180 stopni
I dodaje: - Nie wiem, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym widział. Może poszedłbym w ślady moich braci górników, Kornela i Dawida? A może, znając mój upór i charakter, osiągnąłbym coś więcej w piłce nożnej? Ale wiem, że lubię moje życie - takie, jakie ono jest. Szanuję to, co dostałem od Boga, że mogę żyć, utrzymywać się z tego, co mi sprawia frajdę, co jest moją pasją. A gdy nie chce mi się czegoś zrobić, myślę o braciach, którzy ciężko pracują w trudnych warunkach, a ja mogę zarabiać swoim głosem na uczelni i w radiu, nie muszę zjeżdżać pod ziemię. Mam ogromny szacunek dla ludzkiej pracy, i nie myślę tylko o górnictwie.
Świat widziany przez pięć lat
Marcin urodził się w Czechowicach-Dziedzicach. Stracił wzrok, mając pięć lat. Gdy miał trzy, wykryto u niego guzy w oczach. Zbyt późno. Chorował na retinoblastomię, nowotwór złośliwy oczu. Na raka siatkówki nie było wtedy ratunku. Usunięto mu obie gałki oczne. Zdążył zapamiętać, jak wyglądają na przykład trawa, stół, drzwi, pies, kot. W pamięci utkwił mu tylko jeden oglądnięty film - „Król Lew”, nie kojarzy natomiast, by widział mecz piłki nożnej. Ale to, że przez kilka lat widział, dziś działa na jego wyobraźnię, ułatwia mu poruszanie się, zapewnia lepszy zmysł przestrzenny.
Jego rodzice nie uprawiali sportu, ale dziadkowie interesowali się futbolem: jeden był piłkarzem, drugi działaczem, prezesem LKS-u Przełom Kaniów. W piłkę grali też jego bracia; starszy w ubiegłym roku zakończył karierę, występując w klasie okręgowej.
Na raka siatkówki nie było wtedy ratunku. Usunięto mu obie gałki oczne. Zdążył jeszcze zapamiętać, jak wyglądają na przykład trawa, stół, drzwi, pies, kot
Gdy Marcin miał siedem lat, znalazł się w ośrodku dla niewidomych i słabowidzących przy ul. Tynieckiej w Krakowie. To tam zaczęła się jego przygoda z pływaniem, choć początkowo ogromnie bał się wody. W IV klasie podstawówki czuł się w niej już jak ryba. W gimnazjum rozpoczął codzienne treningi, trafił do reprezentacji.
Jako pływak zdobył niemal wszystko: po trzy tytuły mistrza i wicemistrza świata, dwa brązowe medale MŚ i jeden medal ME. Bił rekordy Polski i świata. Brylował w stylu klasycznym, ale stawał na podium także po wyścigach w dowolnym i zmiennym. Im był starszy, tym pływał na coraz krótszych dystansach. Uczestniczył w dwóch Igrzyskach Paraolimpijskich (Pekin 2008, Londyn 2012). - Miałem szansę na trzecią paraolimpiadę, ale z upływem czasu uświadamiałem sobie, że światowa czołówka coraz bardziej mi odskakuje i w 2014 roku, gdy z mistrzostw Europy w Eindhoven wróciłem bez medalu, podjąłem męską decyzję - trzeba powiesić strój pływacki na kołek i zabrać się za dorosłe życie, bo wiedziałem, że sport nie da mi pieniędzy na utrzymanie - tłumaczy.
Z akademika na basen
Po zakończeniu pływackiej kariery, nie wchodził do basenu przez 3-4 lata. - Trochę się na niego obraziłem. Miałem wodowstręt. Pływanie w ogóle mnie nie kręciło. Ale potem miałem problemy zdrowotne i w ramach rehabilitacji musiałem chodzić na basen. Nie lubię korzystać z niego w godzinach komercyjnych, gdy jest kilka osób na torze. Gdy jako osoba niewidoma wpadam na inną, jest trochę niebezpiecznie. Lubię wybrać się na basen i popływać sam - wyznaje.
- To właśnie sport nauczył mnie samodyscypliny, odpowiedzialności i tego, że nigdy nie można się poddawać - podkreśla
Będąc sportowcem, dbał jednocześnie o wykształcenie, choć nie było to łatwe, bo przez pierwsze trzy lata studiów trenował 11 razy w tygodniu. W łączeniu pływania na wysokim poziomie z nauką pomagała mu bliskość akademika z basenem, życzliwość uczelni i AZS AGH. - To właśnie sport nauczył mnie samodyscypliny, odpowiedzialności i tego, że nigdy nie można się poddawać - podkreśla
Na AGH ukończył studia I stopnia na kierunku zarządzanie i studia magisterskie o specjalności marketing oraz studia podyplomowe zarządzanie personelem, na UJ studia podyplomowe menedżer sportu.
Pracuje na AGH w Centrum Rozwiązań Informatycznych jako asystent ds. technologii tyfloinformatycznych, czyli wspomagających. - Jestem ekspertem do spraw dostępności cyfrowej i jednocześnie prowadzę zajęcia z nowoczesnych technologii, czyli przekazuję studentom, co osoby niepełnosprawne mogą wykorzystywać w codziennej pracy - wyjaśnia.
Trzeba stawać na wysokości zadania, by przede wszystkim zainteresować ich tym, co chcę im przekazać - mówi.
Nie ukrywa, że musi być bardzo dobrze przygotowany do zajęć: - Bo często studenci zaginają mnie swą wiedzą. Trzeba stawać na wysokości zadania, by przede wszystkim zainteresować ich tym, co chcę im przekazać. Myślę, że odbierają mnie pozytywnie. Nie nudzą się, bo nie prowadzę monotonnego, półtoragodzinnego wykładu, tylko staram się ich uaktywnić, rozmawiać z nimi, proponować im zadania.
Gdy brakuje adrenaliny...
Sport pozostał ważną częścią w jego życiu. Razem z przyjaciółmi prowadzi fundację Nie Widząc Przeszkód, która zajmuje się aktywizacją osób niepełnosprawnych, a jej sztandarowym projektem jest sekcja niewidomych piłkarzy - Wisła blind football.
Futbolem interesował się od dziecka. Ganiał za piłką na podwórku, trenował w ogródku pod kamienicą. Grał na obronie, a że nie widział, faulował kolegów także z własnej drużyny. Chodził na mecze Wisły i Cracovii, podczas szkolnego spotkania z piłkarzami dostał koszulkę od Łukasza Surmy, co przypomniał mu po prawie 20 latach, gdy przez telefon prowadził z nim radiowy wywiad.
Po raz pierwszy mecz blind footballu zobaczył podczas Igrzysk Paraolimpijskich w 2008 roku. To wtedy zakiełkowała w nim myśl o stworzeniu drużyny niewidomych. Marzenia zaczął przekuwać w czyny, choć nie od razu krakowski zespół zbudowano… Początkowo grał z kolegami tylko dla przyjemności, raz lub dwa razy w miesiącu.
Zakończyłem karierę, ale po pół roku zaczęło mi brakować adrenaliny. Dopiero wtedy zaczęliśmy się regularnie spotykać na treningach blind footballu, dwa-trzy razy w tygodniu - opowiada
- Nie mogłem się w to bardziej angażować, bo blind football jest kontuzjogenną dyscypliną, a ja wtedy byłem jeszcze pływakiem. Zakończyłem karierę, ale po pół roku zaczęło mi brakować adrenaliny. Dopiero wtedy zaczęliśmy się regularnie spotykać na treningach blind footballu, dwa-trzy razy w tygodniu - opowiada.
W zdobyciu sprzętu pomógł Międzynarodowy Komitet Olimpijski (przysłał 10 profesjonalnych piłek), Roman Kołtoń z Polsatu Sport (dzięki któremu pozyskano środki na bandy wokół boiska), miasto, lokalni dziennikarze, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek (zorganizowano mecz radnych i przedstawicieli PZPN). I tak powstała drużyna Tyniecka Nie Widzę Przeszkód.
Jak wyglądają mecze blind footballu? Czterech niewidomych zawodników i widzący bramkarz grają na otoczonym bandami boisku o wymiarach 40 na 20 m. Używają oni piłki, w której jest grzechotka, wydająca charakterystyczny dźwięk. Graczom podpowiada bramkarz, stojący obok bocznej bandy trener i stojący za bramką rywali przewodnik. Mecze trwają dwa razy po 25 minut. Osobom słabowidzącym zakłada się specjalne google i opatrunki okulistyczne.
Marcin i jego koledzy od 2016 roku uczestniczyli w rozgrywkach Ligi Centralnej Europy z udziałem drużyn z Polski, Czech, Węgier i Austrii, zajmując dwa razy drugie miejsce (2018 i 2019). Mają na koncie też dwa Puchary Polski (2017, 2020 i 2021). Występowali w reprezentacji (w 2021 roku zajęła trzecie miejsce w ME dywizji B w Bukareszcie).
Z dala od białej laski
Pandemia koronawirusa mocno utrudnia życie także niewidomym, a tych w Polsce - takie szacunki podaje Marcin - jest ponad 300 tysięcy, a osób z problemami narządu wzroku około 2 mln.
Problem jest w małych miejscowościach, gdzie człowiek z białą laską postrzegany jest jako ktoś inny, zwracający uwagę. A w Krakowie spotkanie osoby na wózku inwalidzkim czy niewidomej to codzienność - podkreśla
- Na początku pandemii ludzie bali się zbliżyć do nas, chcieli zachowywać bezpieczny dystans. Moja fundacja robiła projekty uświadamiające, by jednak zachęcać ich do udzielania nam pomocy. Prowadziliśmy kampanię „Mały gest, wielkie wsparcie”, w Telewizji Kraków robiliśmy programy pokazujące, jak można pomagać osobom niepełnosprawnym w codziennym życiu. Teraz pod tym względem jest dużo lepiej, wszyscy oswoili się z tą sytuacją - mówi Ryszka.
Ma też dobre zdanie na temat ułatwień dla osób niepełnosprawnych, przynajmniej w Krakowie: - Jako miasto nie mamy się czego wstydzić, jeśli chodzi o dostosowanie środków komunikacji miejskiej i obiektów dla potrzeb tych ludzi. Mamy instytucje tym się zajmujące. Myślę, że niewidomym i innym poszkodowanym przez los żyje się w Krakowie fajnie. Problem jest w małych miejscowościach, gdzie człowiek z białą laską postrzegany jest jako ktoś inny, zwracający uwagę. A w Krakowie spotkanie osoby na wózku inwalidzkim czy niewidomej to codzienność.
Z mikrofonem w ręku
Marcin przez lata był obiektem zainteresowań mediów, teraz sam sprawdza się w roli dziennikarza. W 2016 roku Przemysław Babiarz z TVP zaproponował mu rolę drugiego komentatora podczas zawodów pływackich na Igrzyskach Paraolimpijskich w Rio de Janeiro. To było spełnienie jego marzeń, bo jako dzieciak śnił o zostaniu Dariuszem Szpakowskim, Mateuszem Borkiem czy właśnie Babiarzem, czyli tytanami telewizyjnych relacji ze sportowych wydarzeń.
W Brazylii przybliżał sylwetki pływaków, opowiadał o nich anegdoty, analizował ich występy, znakomicie współpracując z Babiarzem. Wyniki oglądalności zawodów i podziękowania za jego komentarze sprawiły mu dużo radości. W 2021 roku w tej samej roli wystąpił podczas paraolimpiady w Tokio. Gdy sam startował w takich imprezach, nasza telewizja nie relacjonowała zawodów. Tym większą miał satysfakcję, gdy okazało się, że kilkadziesiąt minut po jego przemowie na konferencji „Pokażcie nas w Rio” przedstawiciele TVP zadeklarowali, że pokaże ona na żywo zmagania paraolimpijczyków.
W 2021 roku komentował - w TVP Sport - mecze piłkarskie Polski z Anglią i Węgrami o awans na MŚ 2022 w Katarze.
- Jako osoba niewidoma nie mogłem opowiadać, że Lewandowski podał do Krychowiaka albo że Glik faulował lub nie. Miałem tyko uatrakcyjniać obraz. Pierwszy komentator opowiadał, co się dzieje na boisku, a ja wzbogacałem jego relację informacjami na przykład, że Glik ma dobrą passę w klubie, a Klich grzeje ławę. Moje komentarze kierowane były do tych kibiców, którzy oprócz tego, że lubią oglądać mecze, chcą jeszcze poznać ich otoczkę - mówi.
W Brazylii przybliżał sylwetki pływaków, opowiadał o nich anegdoty, analizował ich występy, znakomicie współpracując z Babiarzem
O sporcie opowiada też - a raczej przede wszystkim - w radiu Weszło.FM. Trafił do niego w marcu 2018 roku za sprawą swego znajomego Jakuba Białka. Początkowo prowadził audycję „W ciemno”, w której przedstawiał głównie niepełnosprawnych sportowców, a której mottem było to, że bariery istnieją tylko w głowie. Przed MŚ w Rosji przeprowadził kilka wywiadów ze znanymi ludźmi ze świata futbolu, m.in. byłym prezesem PZPN Michałem Listkiewiczem, wiceprezesem PZPN Markiem Koźmińskim i reprezentantem kraju Piotrem Świerczewskim.
Jego praca na tyle się spodobała, że otrzymał propozycję zostania reporterem radiowym. Oprócz wspomnianej audycji kilka razy w miesiącu prowadzi także poranną „Dwójkę bez sternika”. Robi wywiady, dostarcza dźwięki do serwisów. I jest w swoim żywiole.
O czym śnią niewidomi?
Z Jakubem Białkiem napisał książkę „Nie widzę przeszkód”. Ma satysfakcję, że to nie on zabiegał o jej wydanie: - Nie przypuszczałem, że w wieku 31 lat taki projekt pojawi się w moim życiu. Jeszcze za krótko chodzę po tym świecie, by pisać książki. Tak mi się wydawało. Gdy padła propozycja ze strony wydawnictwa (Sine Qua Non - przyp.), nie wiedziałem, co zrobić. Żona namawiała mnie na pisanie, zaznaczając, że to szansa dla niewidomych, by opowiedzieć o ich życiu. Dałem się namówić. Z Kubą wymyśliliśmy fajny pomysł na książkę. Każdy rozdział zaczyna się od pytania, na które ja odpowiadam. Na przykład, skąd wiem, że moja żona mi się podoba, o czym śnią niewidomi albo czy po alkoholu widzę podwójnie.
Żona namawiała mnie na pisanie, zaznaczając, że to szansa dla niewidomych, by opowiedzieć o ich życiu. Dałem się namówić. Mam nadzieję, że ta publikacja wpłynie na jakość życia osób niepełnosprawnych - mówi
Nie kryje radości z pozytywnych opinii czytelników po lekturze książki: - Bardzo się cieszę z wszystkich wiadomości, które do mnie spływają. Piszą do mnie na przykład rodzice niepełnosprawnych dzieci, że po przeczytaniu książki wiedzą, iż mają one szansę na normalne życie. Piszą też ludzie, który potrzebują podpowiedzi, co mogą zrobić w danej sytuacji. Mam nadzieję, że ta publikacja wpłynie na jakość życia osób niepełnosprawnych.
Marcin obchodzi urodziny 15 lipca, czyli w ogłoszony przez internautów... Światowy Dzień bez Telefonu Komórkowego, ale nie wyobraża sobie życia nie tylko bez niego, ale i wszystkich innych udogodnień, które pozwalają mu wygodniej żyć. Korzysta więc z laptopa, smartfona, programów czytających z ekranu, aplikacji sczytującej tekst, sprawdzającej, czy światło jest zgaszone itp. Dzięki specjalnemu programowi pisze i czyta SMS-y. Wrzuca fotki na Instagramie, jest aktywny na Facebooku i Twitterze.
Cieszy się też, że ma wielu przyjaciół, znajomych, którzy nie traktują go jako kalekę, z którymi się spotyka, podróżuje, bawi, chodzi na mecze, koncerty czy do klubu, jeździ po świecie
- Zastanawiam się, jak niewidomi mogli funkcjonować, gdy nie mieli tych narzędzi, czytających programów, udźwiękowionych telefonów. Jak mogli studiować bez możliwości korzystania z książek, skanu z komputera? Ja to mam, pomaga mi to w komunikacji, mogę pokazywać jak żyję, co robię, wszystko jest dla mnie dostępne - zauważa.
Cieszy się też, że ma wielu przyjaciół, znajomych, którzy nie traktują go jako kalekę, z którymi się spotyka, podróżuje, bawi, chodzi na mecze, koncerty czy do klubu, jeździ po świecie. Że może żyć normalnie, na ile jest to możliwe wobec jego ograniczeń. Uwielbia książki - kryminały, thrillery i o tematyce górskiej (choć w przeciwieństwie do żony nie znosi chodzić po górach, bo co miałby podziwiać). Lubi plażę i opalanie, a także zwiedzanie, ale nie z przewodnikiem, który zamiast opowiadać o danym miejscu mówi „popatrzcie w prawo, popatrzcie w lewo”. Zachwycił go na przykład Wielki Mur Chiński („mogłem go dotknąć, poczuć, przekonać się o jego wielkości”). Jest totalnym zaprzeczeniem stereotypu, że niewidomy to osoba, która siedzi w kącie i czeka, żeby się nią zajmować.
Tournee po... rodzinie
Swą przyszłą żonę spotkał na Światowych Dniach Młodzieży, gdy przyjechała z Gdyni do Krakowa z koleżanką, z którą był na weselu brata. Gościł je przez tydzień, oprowadzał po mieście. Coś zaiskrzyło między nim a Magdą, ale bał się kolejnego zranienia. „Wrócił do tematu” w styczniu następnego roku, gdy zaprosił ją do Krakowa. Zaczęli zbliżać się do siebie… Magda okazała się dziewczyną o gołębim sercu i wielkiej empatii dla innych osób.
Magda okazała się dziewczyną o gołębim sercu i wielkiej empatii dla innych osób
- Na początku naszej znajomości byłem trochę przestraszony i przytłoczony tym, że Magda urządzała mi tournee po swej rodzinie. Poznałem jej całe drzewo genealogiczne, bo chciała, żeby wszyscy i mnie poznali. Jej rodzina jest bardzo otwarta i serdeczna. Kocham ją za jej ciepło i dobro, którym wszystkich dookoła zaraża. Musiała te wartości wynieść z domu. To było bardzo ważne dla mnie. Sam się zastanawiam, co będzie, gdy za 20 lat mój syn powie, że chce się związać na zawsze z osobą niepełnosprawną. W takich sytuacjach rodzice czują lęk, czy oboje sobie poradzą - mówi.
Magda jest piękną blondynką. Marcin nigdy jej nie widział, ale… wie o tym.
- Dla osób widzących często pierwszym wrażeniem przy poznaniu drugiej osoby jest jej wygląd zewnętrzny. Ja mam to szczęście, że nie muszę się tym kierować, że stykam się z nią na stopie intelektualnej, poznaję jej charakter, zainteresowania, a dopiero potem jej fizyczność. Mogę dotknąć jej włosów, skórę, poznać, jak dba o siebie. A sytuacje, gdy gdzieś wyjdę z Magdą lub sobie zrobię z nią zdjęcie, a ktoś mi mówi czy piszę, że mam ładną żonę, łechcą moje ego jako mężczyznę. Jestem z tego dumny, choć z Magdą żartujemy, że trafiło się ślepej kurze ziarno - opowiada.
Mocny cios po narodzinach
Magda jest z wykształcenia technologiem żywności, teraz nie pracuje, korzysta z urlopu wychowawczego. Mieszkają w Krakowie, ślub wzięli w 2018 roku, Michał urodził się we wrześniu 2020 roku.
Po narodzinach Michała uparliśmy się jednak, aby wykonać badania dna jego oczu i, niestety, okazało się, że ma guzy w obu oczach. To był dla nas mocny cios - wyznaje
- Zanim zaczęliśmy się starać o dziecko, sprawdzaliśmy czy nowotwór oka, który miałem, jest dziedziczny. Przeszedłem różne testy genetyczne, które pokazały, że nie powinienem przekazać synowi mojego genu. Po narodzinach Michała uparliśmy się jednak, aby wykonać badania dna jego oczu i, niestety, okazało się, że ma guzy w obu oczach. To był dla nas mocny cios. Po uruchomieniu wszystkich znajomości, które miałem, trafiliśmy do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, gdzie jest najlepszy w Polsce ośrodek, który leczy tego typy nowotwory. Michał dziś widzi normalnie, ale będzie miał uszczerbek narządu wzroku. Dopiero z biegiem czasu okaże się, jak duży. Co miesiąc musimy jeździć z nim do stolicy na kontrolę. Na szczęście Michał jest pogodnym dzieckiem, nie choruje, rozwija się prawidłowo. A to jest dla nas najważniejsze - mówi Marcin Ryszka.