Jarosław Włodarczyk: Protest dziennikarzy nie ma nic wspólnego z protestem opozycji [WYWIAD]
- Nie mam zaufania, że politycy nagle stali się orędownikami wolności słowa i dostępu do informacji i pokochali dziennikarzy. Próbują wykorzystać protest, chętnie by się podłączyli pod 30 największych w Polsce redakcji. Nie mają świadomości, że dziennikarze i redakcje mają dłuższą pamięć niż tydzień - mówi Jarosław Włodarczyk, dziennikarz, prezes Press Club Polska.
Wyjaśnijmy jeszcze raz, przeciwko czemu protestują i czego się domagają dziennikarze.
Dziennikarze domagają się tego, żeby obywatele mogli uzyskiwać pełną informację z centrum życia politycznego w Polsce, czyli z Sejmu i Senatu. To nie kwestia praw dziennikarskich, to prawo obywateli do bycia poinformowanym. Chodzi o to, aby osoby, które w imieniu obywateli zbierają i przekazują informacje, miały do nich dostęp, bez względu na zabarwienie polityczne, wizję świata i sympatie. Pomysły przedstawione przez Kancelarię Sejmu zmierzały w kierunku wyrzucenia dziennikarzy z Sejmu, wprowadzenia zakazu fotografowania i filmowania, poza niuansami, kiedy mogłaby być na to wyrażana zgoda. W efekcie tych zakazów dziennikarze np. nie mogliby przyłapać posła na głosowaniu na dwie ręce, nie mogliby zadać trudnych pytań politykowi, który ma, dajmy na to postawione zarzuty korupcyjne. Nie mógłby powstać film Jacka Kurskiego „Nocna zmiana” na temat odwołania rządu premiera Olszewskiego, bo nigdzie nie mogłyby wejść kamery.
Press Club Polska był inicjatorem listu do marszałka Sejmu, który podpisało 28 redakcji, wyrażając zaniepokojenie planowanymi ograniczeniami, domagając się konsultacji. Czy odpowiedź, jaka przyszła z Kancelarii Sejmu...
Nie przyszła żadna odpowiedź.
Zaproponowane przez Kuchcińskiego zmiany oznaczałyby, że to partie będą decydowały, który polityk będzie rozmawiał z mediami. Redaktorami stałyby się biura prasowe, a nie redakcje
Przecież Kancelaria Sejmu odpowiedziała.
Skierowaliśmy list do marszałka Sejmu. Do dziś nie uzyskaliśmy odpowiedzi. Natomiast kilka dni później biuro prasowe Kancelarii Sejmu wydało komunikat, w którym w nieelegancki sposób przeinaczono treść naszego listu, próbując zabiegiem PR-owym zwekslować, że w sumie wszystko jest wspaniale. To socjotechnika działająca na część wyborców, natomiast jeżeli tak biuro prasowe ma zamiar rozmawiać z redaktorami naczelnymi to sugerowałbym, aby marszałek zastanowił się, kogo zatrudnił na tych stanowiskach.
Kolejnym krokiem był protest w polskich mediach - dzień bez polityków - jaki miał miejsce w piątek. Zatrzymam się nad tym, co tego dnia stało się w Sejmie - za co w rzeczywistości poseł Michał Szczerba został wykluczony z obrad, co stało się początkiem kryzysu. Za to, że zademonstrował kartkę z napisem „Wolne media”, czy, że zwrócił się do marszałka Kuchcińskiego słowami „Panie marszałku kochany”, czy z innego powodu?
Szczerze mówiąc nie wiem i to nie jest moja sprawa. Politycy, którzy prowadzą swoją wojnę w Sejmie, spierają się mniej czy bardziej elegancko, niech się dalej spierają i oby te spory przynosiły dobre efekty. Protest dziennikarzy nie ma nic wspólnego z protestem opozycji. Z tego, co czytam, opozycja wcześniej miała zaplanowane jakieś działania i podłączyli się pod protest dziennikarzy. Ale, i mówię to z całym szacunkiem, nie mam szczególnego zaufania do polityków, zwłaszcza tych, którzy w poprzedniej kadencji wysłali służby, żeby naruszyć tajemnicę śledztw dziennikarskich prowadzonych przez redakcję „Wprost”, kiedy naczelnym był Sylwek Latkowski. Nie mam zaufania, że ci politycy nagle stali się orędownikami wolności słowa i dostępu do informacji i pokochali dziennikarzy. Próbują wykorzystać protest, chętnie by się podłączyli pod 30 największych w Polsce redakcji. Nie mają świadomości, że dziennikarze i redakcje mają dłuższą pamięć niż tydzień. Pamiętamy podsłuchy, które były w czasie poprzednich rządów, procesy o zniesławienia wytaczane dziennikarzom. Teraz nas wspierają; my nie mamy wpływu na to, kto nas wspiera. Nie jesteśmy powiązani ani z partią rządzącą, ani z opozycyjnymi.
Rykoszetem oberwało się dziennikarzom, ponieważ w piątek odebrano im przepustki do Sejmu, do odwołania. Jak oceniasz tę decyzję marszałka Kuchcińskiego?
Marszałek Kuchciński miał w piątek trudny dzień. Podejmował różne decyzje. Natomiast decyzja o zamknięciu Sejmu dla wszystkich jest dla mnie nieakceptowalna. I w imieniu redakcji, które protestowały, podkreślałem to na sobotnim spotkaniu z marszałkiem Senatu, zwracając się o natychmiastowe otwarcie Sejmu. Dostaliśmy zapewnienie, że stanie się to najpóźniej we wtorek o 10 rano, że marszałek Karczewski będzie rozmawiał o tym z marszałkiem Kuchcińskim.
Ciężko nie odnieść wrażenia, że ograniczenia, jakie planuje Kancelaria Sejmu wynikają z tego, że marszałek Kuchciński zwyczajnie nie lubi dziennikarzy. Nie udziela wywiadów; sama starałam się wielokrotnie.
To, że marszałek Sejmu od początku kadencji nie zorganizował żadnej konferencji prasowej, jest dla mnie niezrozumiałe, ale takie jest jego prawo. Choć uważam, że marszałek powinien się komunikować. Wyborcy to ocenią. Mnie się to nie podoba, jestem za tym, żeby politycy potrafili tłumaczyć swoje decyzje, bo wtedy i nam łatwiej jest zrozumieć, co robią, i im jest łatwiej funkcjonować.
Wolałbym inny model, ale jest, jaki jest i marszałek ma prawo realizować taką strategię kontaktu z mediami, jaką realizuje. Ale nie może w ramach swojej rezerwy do dziennikarzy narzucić tego wszystkim parlamentarzystom i ograniczyć obecność dziennikarzy w Sejmie.
Tylko dwóch korespondentów z redakcji, ale pracujących na zmiany. Zakaz rejestracji dźwięku i obrazu z sejmowej galerii. Polityka można nagrać wyłącznie w strefie do tego wyznaczonej, a wszyscy dziennikarze mają być skoszarowani w budynku z dala od polityków. Co to w rzeczywistości oznacza?
W skrócie oznacza to, że politycy się schowają, a my nie będziemy widzieć żadnych ewentualnych niepokojących rzeczy, a co najważniejsze, nie będziemy w stanie zadać pytań. Polityk będzie przychodził do centrum medialnego, kiedy będzie miał na to ochotę. To partie będą decydowały, który polityk będzie rozmawiał z mediami. Redaktorami staną się biura prasowe, a nie redakcje.
W sobotę na spotkaniu z marszałkiem Karczewskim, Andrzej Stankiewicz odnosząc się do sprawy dziennikarzy chodzących za politykami, bardzo ładnie powiedział, że za nieważnymi politykami dziennikarze nie chodzą. Chodzimy za tymi, którzy mają coś do powiedzenia, są ważni i chcemy mieć do nich dostęp.
Czy dziennikarze nie będą mieli wstępu na obrady komisji sejmowych?
Będą mieli wstęp, ale pozorny, dlatego, że będzie tylko jeden korespondent z redakcji, a posiedzeń komisji jest na przykład 5. Marszałek Terlecki na świątecznym spotkaniu odnosząc się do tego ograniczenia powiedział: „To niech reporter decyduje, który temat go interesuje”. Oczywiście, można sobie wyobrazić sytuację, nawet w tym proponowanym systemie, że będą przepustki jednorazowe, że będzie można te sprawy regulować na bieżąco. Ale po co? Jak już wprowadzać nową organizację pracy dziennikarzy w parlamencie, to lepiej zrobić to od razu porządnie.
Czy w ogóle potrzebne są nowe regulacje?
Większość redakcji podnosi, że regulacja jest potrzebna. Przez lata w Sejmie pojawiło się mnóstwo lobbystów czy osób z efemerycznych wydawnictw, które się akredytowały i utrudniają dziennikarzom pracę. Jestem zdecydowanie za tym i większość mediów o tym mówi. Rzeczywiście zrobił się bałagan.
Pani prof. Jadwiga Staniszkis stoi na stanowisku, że władza boi się, że ludzie zobaczą jej prymitywizm i pogardę dla społeczeństwa. Czego Twoim zdaniem boi się PiS?
Myślę, że niczego się nie boi. Wyjątkowo się z panią Staniszkis nie zgadzam, ponieważ dzisiaj w Sejmie jest dobry dostęp do polityków. W sobotę na spotkaniu marszałek Karczewski deklarował, że ich intencją nie było ograniczenie wolności mediów, tylko zrobienie porządku; miał podejście koncyliacyjne. Ale zmiany porządkowe powinny być uzgodnione z redakcjami, a nie narzucone.
Nie mamy wpływu na to, kto nas wspiera. Nie jesteśmy powiązani ani z partią rządzącą, ani z opozycyjnymi
Politycy argumentują, że są ograniczenia dla dziennikarzy we Francji, w Czechach, czy Parlamencie Europejskim. Czy to dobry argument? W Czechach można legalnie kupić leczniczy olej z konopi i jakoś nie bierzemy z tego przykładu.
Warto obserwować wzorce, jak funkcjonują parlamenty, aby wypracować własny, ale ja patrzyłbym na to w inny sposób. Jakikolwiek model byśmy nie chcieli kopiować, czy się do niego odwoływać, to może on powstać tylko w wyniku rozmowy, a nie narzucenia. Co do tego, jaki model jest w którym parlamencie, to jest ten kłopot, że politycy nie są w stanie ustalić faktów. Podają, że PE jest prawie zamknięty dla mediów, tymczasem jest bardzo liberalny i otwarty. Teraz pojawił się argument, że tam jest więcej miejsca, u nas jest ciasnota. Trzeba wspólnie wypracować dobry model, a czy on będzie oparty na innym, czy autorski, to sprawa drugorzędna.
Przy okazji sobotniego spotkania mediów z marszałkiem Karczewskim padały zarzuty, że skandaliczna była forma zaproszenia, nie wszystkie redakcje zaproszono.
Forma, szybkość zorganizowania spotkania to jedno, a drugie, że wszystkich redakcji nie zaproszono. Ale marszałek Karczewski zobowiązał się, że zaproszenie na poniedziałkowe spotkanie będzie skierowane do wszystkich mediów, które brały udział w proteście. Będą też i te media, które zaprosi sam marszałek Karczewski, czyli narodowe, jak i te, które w naszym proteście nie uczestniczyły, jak redakcja „W sieci”, czy SDP, które nawiasem mówiąc, wykazało się daleko idącym zaangażowaniem politycznym. SDP upolitycznia ten proces. Nie wiem w jakim celu, jakie mają intencje. Jak mówiłem, nasz protest nie jest polityczny, nas interesują dziennikarze.
Z czego dziennikarze nie powinni zrezygnować?
Nie możemy zrezygnować z dostępu dziennikarzy do parlamentarzystów, oraz obserwowania, co robi parlament. Chcemy mieć wstęp na komisje, galerię sejmową, możliwość rozmowy z posłami. Można dogadywać techniczne rzeczy, ale to musi być racjonalne. Telewizja informacyjna potrzebuje czasem 4-5 kamer w Sejmie, plus reporterów na galerii. Takie są wymogi współczesnej technologii, szybkości informacji. Już i tak część korytarzy jest przed dziennikarzami zamknięta. Można wprowadzić regulacje, że w restauracji sejmowej, w korytarzach, gdzie są biura poselskie, nie można robić zdjęć. Nikt ich nie robi, ale jeśli takie życzenie ma Kancelaria Sejmu, to możemy to zapisać. Hol, kuluary - to wydaje się kompletnym dziwactwem, aby te miejsca zamknąć przed dziennikarzami. Zresztą na sobotnim spotkaniu Jacek Karnowski podkreślał, że w nowych regulacjach on nigdy nie mógłby wejść do Sejmu na wywiad.