Jarosław Wałęsa: Nie jestem samotnym wilkiem [wywiad]
O trudnych chwilach za sobą i niełatwych przed sobą, o Brexicie i Donaldzie Tusku - mówi europarlamentarzysta PO Jarosław Wałęsa.
To, co najgorsze, już za mną, napisał pan na Twitterze.
Choroba dziecka zawsze jest dla rodzica czymś najgorszym. A Lea ma tylko osiem miesięcy. Na szczęście dochodzi do siebie i to w błyskawicznym tempie. A ja teraz czekam na telefon od żony, żeby po moje kochane dziewczyny jechać do Centrum Zdrowia Dziecka. Chciałbym Leę wreszcie przytulić. Wiktor, nasz synek, też za nią bardzo tęskni. Dzisiaj obudził się z pytaniem: - Tato, kiedy Leaczek - bo on ją tak nazywa - wróci do domu?
Lea urodziła się z wrodzoną wadą serca. Dlatego konieczna była operacja.
Myślałem, że nie było po mnie widać emocji. Ale kiedy przywieźli Leę z OIOM na kardiochirurgię, a ja czuwałem przy niej, przyszedł do nas profesor. Popatrzył na mnie i powiedział: „Mój zespół jest bardzo zaniepokojony”. Wstrzymałem oddech. I wtedy usłyszałem: „Ale nie stanem córki, tylko stanem ojca”. Musiałem wyglądać upiornie. Ale teraz jest już dobrze.
Za panem trudne chwile. Ale przed panem też nie najłatwiejsze, bo kampania wyborcza. A łatwo nie będzie.
Zdaję sobie z tego sprawę. Ale jako polityk pracuję dla Pomorza i Gdańska od kilkunastu lat. Bardzo poważnie podchodzę do służby publicznej. Do wszystkiego, co robię. Tak mnie wychowano i choć brzmi to nieco górnolotnie, mandat wyborców i ich zaufanie jest dla mnie zobowiązaniem do ciężkiej pracy.
Ale te wybory to będzie w pewnym sensie walka „bratobójcza”. Na pomorskiej liście Koalicji Europejskiej pojawiło się nazwisko wdowy po prezydencie Adamowiczu.
Odkąd jestem w polityce, zawsze startuję z tego samego miejsca - dziesiątego, czyli ostatniego. I co ważne, nigdy nie koncentrowałem się na rywalizacji wewnątrz listy, tylko starałem się pozyskać głosy wyborców. Bo to o nich - o mieszkanki i mieszkańców Pomorza - zabiegam. Z ostatniego miejsca nigdy nie było łatwo. Mówiono co prawda, że to strzał w dziesiątkę. Ale proszę sobie przypomnieć, że dziesięć lat temu lista do PE była równie mocna. A z drugiego miejsca startował marszałek województwa Jan Kozłowski - człowiek znany i niezwykle zasłużony dla Pomorza. I to mnie udało się wejść do parlamentu.
Z nazwiskiem Wałęsa zawsze ma się plusy dodatnie.
Nazwisko Wałęsa zobowiązuje, ale ja starałem się zapracować na siebie sam. Wtedy pokazałem, że dziesiąte miejsce nie musi być takie „ostatnie”. I teraz z niego kandydują inni europosłowie w Polsce, np. Ela Łukaciejewska z Podkarpacia. Michał Boni też starał się o ostatnie miejsce na liście, ale ostatecznie dostał piąte. Pierwsza lokata na liście jest jak lokomotywa, ale ostatnia to wagonik, który ten pociąg zamyka.
O Magdalenie Adamowicz ani słowa?
Gramy w jednej drużynie. Stawka jest bardzo wysoka - to Polska w Europie i na tym się skupiam.
Sondaże wskazują, że to ona ma bardzo duże szanse na mandat. Nie boi się pan przegranej? Wcześniej przegrał pan z prezydentem.
Koncentruję się na kampanii wyborczej. I chcę docierać do ludzi. To prawda, że w kampanii prezydenckiej nie wygrałem. Ale z drugiej strony, od gdańszczan dostałem najwięcej w całej swojej karierze głosów. To budujące. Na życie trzeba patrzeć pozytywnie. W polityce ważna jest drużyna. I dla Koalicji Europejskiej najważniejszy jest wynik wyborczy całej listy. Najważniejsze jest to, żeby Polska była europejska, żeby polski głos był słyszany w Europie i żeby zbudować na nowo silną pozycję naszego kraju.
Ale pan raczej jest takim samotnym wilkiem.
Nie jestem samotnym wilkiem. Wie pani, co jest dla mnie istotne? Wykonywać swoją pracę sumiennie. Moja praca w Parlamencie Europejskim jest dobrze postrzegana. Mnie samemu trudno się chwalić, ale w parlamentarnych statystykach jestem w pierwszej dziesiątce najaktywniejszych posłów nie tylko z Polski, ale z całej Europy. Za jednego z najbardziej wpływowych posłów uznał mnie niezależny „VoteWatch”, który zajmuje się tylko aktywnością europosłów. Bardzo często rozmawiam też z ludźmi. Bezpośrednio, na ulicy, dworcu, lotnisku tu w Gdańsku i w podróży, ale też poprzez media społecznościowe - o Unii Europejskiej, o Polsce, o tej wielkiej polityce i tych zwykłych ludzkich problemach. I to jest dla mnie najważniejsze.
Cytuje pan Magdalenę Środę, która napisała, że każdy, kto zagłosuje na PiS, będzie odpowiedzialny za Polexit. Pan też tak myśli?
Jeżeli obecny rząd PiS już w tej chwili podważa orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, to automatycznie ustawia Polskę na ścieżce do Polexitu. Nie przestrzegając unijnych zasad i praw, rząd premiera Morawieckiego daje wyraźny sygnał, że nie chce być w Unii. Słowa, które PiS kieruje do Polaków, próbując przekonywać, jaka to Unia jest dla nich ważna, to jedno. Ale zachowanie wobec instytucji unijnych nie pozostawia cienia wątpliwości, że Prawu i Sprawiedliwości jest za ciasno w Unii Europejskiej i chce nas stamtąd wyprowadzić.
Ale do ludzi to nie przemawia. PiS ma nadal wysokie notowania.
To ważne, byśmy tłumaczyli, co tak naprawdę robi ten rząd. Wierzę, że Polacy rozumieją, że na kredyt nie da się długo żyć. I że kolejne pokolenia mogą za to zapłacić.
Aktywność europosła jest dla przeciętnego wyborcy mało jednak znana. Pan zajmuje się rybołówstwem, handlem. To niezbyt pobudza wyobraźnię.
Zajmuję się wieloma sprawami, nie tylko tym. Ostatnio udało nam się wprowadzić na agendę dwie ważne petycje, dotyczące naszej reformy czy raczej „deformy”. Petycje pokazują dyskryminację w systemie edukacji, chodzi o wykluczenie dzieci z tzw. dysfunkcjami z systemu szkolnego. Kiedyś mogły się one uczyć razem ze swoimi rówieśnikami. Rozwijać się. A teraz „deforma” pani minister Zalewskiej wypchnęła je ze szkół. Oczywiście, nie zawsze nasza praca przebija się do opinii publicznej, ale liczy się skutek.
Ale i tak Parlament Europejski nie żyje teraz sprawami polskimi, tylko Brexitem. Jak pan sobie tłumaczy zachowanie brytyjskich polityków?
Donald Tusk znalazł na to zgrabne określenie, że jest w piekle specjalne miejsce dla tych, którzy chcieli tego Brexitu, a teraz nie wiedzą, jak to zrobić. Do języka politycznego weszło już pojęcie „brexitować”, czyli chcieć wyjść, ale nie chcieć wychodzić. A brytyjscy politycy po raz kolejny odrzucili osiem wariantów, które sami zaproponowali. I co reszta Europy ma w tej chwili zrobić? Możemy ich zachęcać do tego, żeby rozważyli kolejne referendum, unię celną czy szeroko rozumianą umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską na podobnych warunkach jak to zrobiła Norwegia. Ale czy Anglicy posłuchają? Miejmy nadzieję, że Londyn zdobędzie się na chwilę refleksji, że pójdzie po rozum do głowy i Brytyjczycy pomogą nam ten problem rozwiązać. Twardy Brexit, bez jakiejkolwiek umowy, będzie brutalny i bardzo kosztowny dla Anglików. Ta niepewność, chaos już powodują ogromne straty finansowe. A przecież rolą polityków jest dbanie o stabilizację, która pozwala na rozwój i sukces. A teraz wszystko jest rozchwiane.
PiS mówi, że winien jest też Donald Tusk.
Jarosław Kaczyński nie dostrzega tego, kto jest teraz najbardziej popularnym politykiem na Wyspach. Właśnie przewodniczący Donald Tusk. Widać to podczas wieców organizowanych w Wielkiej Brytanii. To Donald Tusk jest postrzegany przez Brytyjczyków jako głos rozsądku. Przewodniczący Rady Europejskiej najlepiej rozumie, że Brexit był błędem i grzechem nieodpowiedzialnych polityków, populistów. W przypadku Brexitu doskonale widać, do czego prowadzi populizm i chęć trzymania się władzy za wszelką cenę. Dlatego uczmy się na błędach Brytyjczyków.
Donald Tusk jest dobrze postrzegany na forum europejskim?
To liczący się gracz na arenie międzynarodowej.
Co jest jego mocną stroną w Brukseli?
To, że potrafi wszystkich ściągnąć do stołu. Że łączy, a nie dzieli. Bo jak się ludzie pokłócą, a w tak wielkiej, europejskiej rodzinie to nie jest rzadkie, i członkowie Rady Europejskiej rozejdą się bez ustalenia wniosków, to przewodniczący próbuje od razu zwołać posiedzenie, żeby ci najbardziej skłóceni zaczęli znowu ze sobą rozmawiać. Szukanie kompromisu wychodzi mu świetnie. Nawet w tak beznadziejnej sprawie jak Brexit próbuje szukać wspólnych rozwiązań. I kiedy już nikt nie widzi tego światełka w tunelu, to Donald Tusk im je pokazuje.
Acta 2 w wydaniu PiS, co to jest?
Populizm. Próba obrony sprawy nie do obrony. Jak się to, co przegłosowano w Parlamencie Europejskim nazywa Acta 2, to znaczy, że się nie rozumie, co zostało przegłosowane. A zostało przegłosowane to, że należy walczyć z wielkimi koncernami takimi jak Google, Facebook czy Youtube. Fascynujące jest to, jak PiS staje się obrońcą wielkich koncernów międzynarodowych, jak staje w obronie tych, którzy nie chcą się dzielić swoimi zyskami także z polskimi twórcami, z właścicielami praw autorskich, dzięki którym te zyski mają. To niebywałe, że PiS promuje w pewnym sensie „złodziejstwo”, łupienie mniejszego. Każdy ma prawo do zarabiania na swojej działalności. Ale PiS odwraca kota ogonem w tej sprawie. Zakłamuje rzeczywistość. To rozporządzenie, trzeba to jasno powiedzieć, nie zmieni w żaden sposób funkcjonowania indywidualnych użytkowników w internecie. Nie wpłynie na ograniczenie wolności. Ale PiS brnie w to kłamstwo. Nie po raz pierwszy zresztą.
Ma pan znaczek w klapie z napisem: Konstytucja.
Przypiąłem go, bo świętujemy 22 rocznicę uchwalenia naszej konstytucji. Ale też dlatego, żebyśmy o trwającej walce o konstytucję nie zapomnieli. Te prawa i wartości same się nie obronią. Kiedy przypinałem znaczek, pomyślałem też o pewnym „chichocie historii”. W tamtym czasie pisano tę konstytucję niejako przeciwko Lechowi Wałęsie, który już nie był prezydentem, ale, jak mówiono, podczas swojej prezydentury „rozpychał” się w granicach prawa i chciał więcej władzy dla prezydenta. A teraz, spójrzmy, to Lech Wałęsa jest najbardziej zagorzałym obrońcą tej konstytucji. W walce o najwyższe wartości nie można patrzeć tylko na siebie. Może jestem idealistą, ale dla mnie dobro wspólne to rzecz najważniejsza.