- Oswajam się po powrocie do kraju - mówi Jarosław Urbański, twórca chojnickiego Tura sprzed muzeum. Ale energia go rozpiera.
Połowę kwietnia chojnicki rzeźbiarz Jarosław Urbański spędził w portugalskiej wsi Santa Cruz da Trapa. To nie był wyjazd na letnisko, by leżeć do góry brzuchem i napawać się słońcem, ale artystyczna eskapada, nastawiona na nowe doświadczenia i wspólny projekt.
Z kim? Urbański pojechał z muzykiem i muzykologiem, fanem folkowego grania Maciejem Kierzkowskim z Warszawy, z którym poznał się na którymś sylwestrze i przegadali wtedy całą noc. Obaj doszli do wniosku, że fajnie byłoby coś razem zrobić, połączyć dziedziny sztuk, które może wprost kompatybilne nie są, ale jak się chce, to można poeksperymentować. Napisali więc projekt, którego ogólna idea była taka, żeby poszukać takiej materii, z której uzyska się dźwięk. - Najpierw myśleliśmy, żeby to był bęben z gliny, ale to nie rezonowało - opowiada Urbański. - Chodziliśmy więc wokół pomysłu wykucia z kamienia rzeźby, na której można by grać... Bywaliśmy w zakładach kamieniarskich, gdzie nagrywaliśmy dźwięki i opowieści ludzi.
W miejscowej szkole mieli warsztaty ceramiczne i muzyczne.
- To był żywioł - opowiada rzeźbiarz. - Dzieciaki świetnie bawiły się gliną i fantastycznie chwytały, o co chodzi. W trzy godziny wykleiły dzban z otworami, który potem został wypalony.
Dzbany, jak i ksylofony zrobione z bambusa, który rósł niedaleko, były potrzebne, by muzycznie projekt artystów z Polski mógł się zakończyć jakimś pokazem końcowym. - To był koncert w domu kultury, którym dyrygowaliśmy z Maćkiem i można to ująć tak, że była to eksplozja tej nagromadzonej energii - relacjonuje artysta. - To był taki lekko ogarnięty chaos, żywioł, spontan, bez ram. A wrażenie niesamowite!
Jak dodaje, mogli się zaszyć w ciszy i spokoju swojego miejsca na ziemi, gdzie niczego im nie brakowało, bo był nawet basen, ale woleli szukać kontaktu z mieszkańcami, wchodzić z nimi w interakcje i razem dochodzić do nowych doświadczeń i przeżyć.
- Teraz pracujemy nad dokumentacją naszego projektu - mówi autor Tura sprzed muzeum w Chojnicach.
- Mamy mnóstwo zdjęć, nagrań dźwiękowych i filmów. Chcemy to opracować, zrobić z tego jakąś całość.
Urbański podkreśla, że takie rezydencje artystyczne bardzo go inspirują, a jedną zaliczył w czasie studiów w Holandii i też wiele mu dała. - Spotkałem fajnych ludzi - mówi. - Oprócz nas byli w Santa Cruz da Trapa jeszcze Belgowie i Japonka. Ta ostatnia w lipcu przyjedzie do Chojnic i mam nadzieję, że pokaże swój performance. To jest bardzo kształcące, pościerać się z innymi kulturami...
Z ciekawostek - napotkali też tam na hippisowską komunę, a w niej znaleźli Polkę o imieniu Beata, na którą wszyscy wołali „Zielona”, bo miała ogródkową pasję.
Urbański poza tym miał szansę wyżyć się w kuchni, ma kulinarne szlify i nie widział problemu w tym, żeby całą gromadkę karmić. Krewetki i kalmary były na co dzień, a ich przyrządzanie wcale nie jest takie straszne. - Trzeba tylko uważać, żeby dostały odpowiednio ognia - zauważa.
Już planuje, że może za rok znów ruszy w świat po podobne doświadczenia, co w Santa Cruz da Trapa.
A 1 czerwca w Chojnicach będzie odsłaniał naprawionego przez siebie Anioła...