Jakub Szamałek: Technologia zmienia nas wszystkich
O ekranizacji „Cokolwiek wybierzesz” z pierwszego tomu cyklu książek „Ukryta sieć”, która 1 września wchodzi do kin. O prywatności i cyberzagrożeniach, a także o tym, jaki może być świat w najbliższej przyszłości - mówi Jakub Szamałek, autor, scenarzysta i twórca gier komputerowych.
Z jakimi uczuciami powitał Pan 1 września?
To data, która nie wszystkim się kojarzy dobrze, ale dla mnie to bardzo fajny moment, bo do kin wchodzi ekranizacja „Cokolwiek wybierzesz”, pierwszego tomu cyklu moich książek „Ukryta sieć”. To był długi i skomplikowany proces, przez co zdobyłem kilka kolejnych siwych pasemek. Na początku wydawało się, że wszystko potoczy się szybko i przyjemnie. Potem przyszła pandemia COVID i inne komplikacje. W sumie do samego końca były nerwy. Cieszę się, że ten film powstał i będzie w kinach.
Przeniesienie książki na ekran to zawsze ogromne wyzwanie. Jakie były Pana cele przy realizacji tej adaptacji, podczas pracy nad scenariuszem? Co było szczególnie istotne – charaktery, elementy fabuły, konkretne zachowania postaci czy jeszcze coś innego, co chciał Pan w tej adaptacji zachować?
Ważne było dla mnie, aby film nie oddalił się od tematu technologii i nie potraktował go powierzchownie, po macoszemu. To było również coś, co mnie prowadziło w trakcie tworzenia książkowej „Ukrytej sieci”. Technologia to istotny temat, od którego sztuka – czy to wysoka, czy niska, czy ta ze środka – ucieka. Traktuje go jako niewygodny element, który należy zamieść pod dywan. Wyjątkiem jest science fiction, jednak ten gatunek naturalnie skupia się na technologii, jaka może istnieć jutro, pojutrze czy nawet za 1000 lat, a nie na tej obecnej. Wydaje mi się, że to może nieco odklejać nas od rzeczywistości. Ciągle opowiadamy historie osadzone w świecie, w którym komputery nie są aż tak wszechobecne i nie wkraczają w każdy aspekt naszego życia. Z tego powodu, mam wrażenie, trudniej jest zrozumieć, co się dzieje wokół nas. Zależało mi więc na tym, aby cały cykl „Ukrytej sieci” – zarówno książka, jak i film – znalazł sposób na rzetelne opisanie technologii, jednocześnie nie zanudzając czytelnika czy widza. Aby film wykorzystał własny język, by dotrzeć do tych tematów wizualnie, równie skutecznie, jak książka. Żeby wreszcie technologia nie była czymś, co można bez większych trudności podmienić na przykład na magię czy jakieś inne nadprzyrodzone moce. A taka jest moja refleksja, kiedy oglądam filmy, w których pojawia się postać hakera – to po prostu taki czarodziej, tylko że zamiast długiej szaty z kapturem ma bluzę z kapturem i zamiast mówić „Abrakadabra” mówi „Megabajty”, widzowie zaś mają uwierzyć, że to działa i nie zadawać pytań. Zatem temat ten był dla mnie ważny i tego pilnowałem. Ale już nie miałam nic przeciwko temu, żeby pewne sceny usuwać, dopisywać, czy zmieniać charakter postaci. Niemniej zależało mi, żeby postać Janka była odgrywana przez aktora o wietnamskich korzeniach. Czułem, że to będzie wyzwanie, że nie będzie łatwo, bo aktorzy wietnamskiego pochodzenia zwykle są w polskim kinie nawet nie na drugim, tylko na trzecim planie. Krótko mówiąc, brakowało sprawdzonych aktorów, którzy by idealnie nadawali się do tej roli. Nie wystarczyło zadzwonić do agenta żeby ściągnąć takiego aktora na nasz pokład, trzeba było go poszukać. To zajęło sporo czasu. Jestem bardzo szczęśliwy że udało się znaleźć Błażeja Dąbrowskiego, który wcielił się w rolę Janka. Myślę, że Błażej też się cieszy.
Jest Pan autorem scenariusza, ale nie jedynym. Jaki był Pana udział; na co miał Pan wpływ?
Faktycznie, scenariusz ma trzech autorów: Łukasza Maciejewskiego, który jest scenarzystą filmowym, Piotra Adamskiego, który przede wszystkim jest reżyserem, również tego obrazu. No i jestem ja. Uważam, że to był bardzo fajny zespół. Łukasz wniósł niesamowite doświadczenie i warsztat scenarzysty filmowego. Nie pierwszy raz przekonuję się o tym, że film rządzi się własnymi prawami i że część moich doświadczeń z książek czy gier da się do niego przenieść, a część – okazuje się – że niespecjalnie. Trzeba było nauczyć się pewnych rzeczy od nowa. Największym dla mnie wyzwaniem było to, że nie mam głosu narratora, który może powiedzieć, co się dzieje w głowach postaci, tylko wszystko trzeba opowiedzieć obrazem. No i to, że film trwa między półtorej a dwie godziny i trzeba całą tę historię zmieścić, więc nie ma w takim razie miejsca na jakieś ozdobniki i poboczne wątki. Trzeba bardzo świadomie dobierać sceny, a każda z nich musi budować napięcie i historię – i nad tym czuwał Łukasz. Z kolei Piotr Adamski niezwykle sprawnie myśli obrazem. Kiedy rozmawialiśmy o jakiejś scenie, to Piotr już ją widział, już myślał jak będzie w tej scenie pracowała kamera, jak w ogóle użyć języka filmu, żeby podkreślić na przykład temat inwigilacji, bo dla niego to było coś, co zapamiętał z książki i co budziło w nim silne emocje. To Piotr wymyślił sceny, w których bohaterka pokazywana jest z trochę innego kąta, w trochę innej ziarnistości, przez kamerki zawieszone gdzieś w tym świecie filmu i nagle czujemy, że jesteśmy intruzami w tej przestrzeni. Piotr miał wiele takich świeżych pomysłów. Z kolei ja pilnowałem żebyśmy nie fantazjowali tylko opierali się na rzeczywistości, jeśli chodzi o technologię. Nawet jeżeli nie tłumaczymy dokładnie, jak działa gadżet użyty w filmie, to przynajmniej my to wiedzieliśmy. Myślę, że dzięki temu ten film nabiera realizmu. Pisałem też konkretne sceny, w filmie pojawiają się dialogi mojego autorstwa. Krótko mówiąc każdy z nas miał realny wpływ na to, jak ten obraz wygląda.
Scena, która zrobiła na mnie duże wrażenie to ta, kiedy główna bohaterka jedzie metrem, łapie wzrok innych ludzi, te wszystkie spojrzenia pasażerów, a dzieje się to po upublicznieniu jej bardzo prywatnego nagrania. Ona ma poczucie, że wszyscy na nią patrzą, bo rozpoznali ją na nagraniu. Podobne poczucie zagrożenia mają osoby, które spotkały się z hejtem w internecie i boją się wyjść z domu, bo wydaje im się, że wszyscy o nich wiedzą.
Dopóki nie znajdziemy się w centrum uwagi, to można mieć poczucie, że te technologie wcale nie są takie intruzywne, że to nie jest wielki problem. Ale w momencie, kiedy zrobimy coś, co się wydaje ogółowi burzące czy złe, nagle możemy na sobie skupić wzrok milionów ludzi. To potrafi być bardzo ciężkim przeżyciem. I są takie historie w Polsce i za granicą. Niedawno czytałem reportaż o rodzinie, która była na wakacjach w Chorwacji; na nagraniu z kamer w restauracji można było wyciągnąć wniosek, że ojciec tejże rodziny wrzucił osy do lodów, żeby nie zapłacić rachunku. Nagranie wrzuciła restauracja, żeby pokazać, jakie to są niefajne zachowania ze strony polskich turystów, ale poniewczasie okazało się, że historia jest trochę bardziej skomplikowana i że coś, co w kamerze wydawało się oczywiste, wcale nie było takie oczywiste w rzeczywistości. No, ale ta rodzina stała się obiektem nagonki; mężczyzna stracił pracę, były dalsze konsekwencje. Łączy nas poczucie, że „Przecież jestem osobą prywatną, więc kogo interesuje, co ja robię na wakacjach”. Ale teraz może interesować i w takiej sytuacji wszystkie te spojrzenia mogą zacząć nas palić. A z drugiej strony, my w ogóle stworzyliśmy sobie taką architekturę, która pozwala na totalną inwigilację, totalne wejście w nasze życie. Tylko, że tego nie zauważamy. Bazy danych są anonimizowane i istnieje jakiś rozdział tych wszystkich informacji. Ale oczywiście można je wszystkie zebrać razem i zacząć korzystać z tych narzędzi w sposób skoordynowany, na przykład, gdy staniemy się obiektem zainteresowania organów ścigania. Wtedy zrobi się bardzo nieciekawie, zwłaszcza jeżeli żyjemy w państwie, które nie jest do końca transparentne. Albo kiedy ktoś zaczyna używać tych narzędzi w sposób, który łamie naszą prywatność, bo ma jakąś obsesję, bo ma z nami jakąś zadrę. Wtedy mogą się zadziać straszne historie. W filmie chcieliśmy oddać ten moment, kiedy Julita z anonimowej w sumie postaci nagle się orientuje, że być może jest obserwowana przez bardzo wiele bardzo nieprzychylnych par oczu..
Temat, który Pan podjął, czyli prywatność i cyberzagrożenia, wynika z osobistych doświadczeń, obserwacji świata, czy po prostu z wrażliwości?
Jestem przedstawicielem ostatniego pokolenia, które pamięta jeszcze świat bez internetu. Za mojego życia internet z czegoś, co było czymś w rodzaju hobby, stał się czymś wszechobecnym. Jeszcze niedawno można było mówić że: „W wolnym czasie lubię surfować po internecie”, to było coś dla fascynatów. A rodzina waliła w drzwi, żeby już przestali brzęczeć modemem, bo trzeba gdzieś zadzwonić. Dziś internet jest już absolutnie wszechobecny, naprawdę ciężko jest znaleźć zawód, który można wykonywać bez ciągłej obecności w sieci w ten czy inny sposób. W krótkim czasie bardzo dużo się zmieniło, a my jeszcze do końca nie pojmujemy skalę tej transformacji. A już nadchodzą kolejne zmiany. Mam to szczęście, że mnie nie spotkała taka sytuacja jak postaci w mojej książkach, ale mam świadomość, że każdy z nas może czegoś takiego doświadczyć...
Myśli Pan, że dzięki filmowi „Cokolwiek wybierzesz” widzowie, a także potencjalni czytelnicy mogą zyskać większą świadomość zagrożeń w cyberprzestrzeni?
To był na pewno jeden z moich celów; chciałbym, żebyśmy więcej o tym myśleli i bardziej byli świadomi. Ale też jedna jaskółka wiosny nie czyni – ciężko będzie nam zmienić pewne przyzwyczajenia. Faktycznie, co jakiś czas słyszymy, że na przykład przedstawiciele władzy korzystali z prywatnych skrzynek mailowych bez podwójnej warstwy zabezpieczenia i uwierzytelnienia. Ciężko jest mi uwierzyć, że ktoś, kto jest wysoko w strukturach władzy, nie zadaje sobie pytania, czy to jest aby bezpieczne. Jestem przekonany że pewnie i dzisiaj są politycy, którzy robią to samo, mając poczucie, że „Przecież to nie jest mój przypadek i to nie jest mój problem”. Uważam, że tak, jak uczymy dzieci, że gdy się przechodzi przez pasy, to trzeba spojrzeć najpierw w lewo, potem w prawo, a potem jeszcze raz w lewo, to powinniśmy też się uczyć, że nie klikamy w linki, których nie znamy i że dwufaktorowa weryfikacja konta to jest podstawa. Tak jak mówimy dzieciom, że jeśli obcy oferuje cukierki to nie idź za nim w krzaki, to też, jak ktoś ci wysyła maila z wiadomością, że wygrałeś na loterii pół miliona dolarów, to może warto się zastanowić, czy rzeczywiście tak jest. Chciałbym myśleć, że ten film i książka to są takie kamyczki, zdolne poruszyć lawinę, ale na pewno przed nami jest dużo więcej starań, żeby się w tej przestrzeni lepiej odnajdywać.
Jeśli chodzi o pokazanie wpływu technologii na nasze życie, to na czym tu Panu najbardziej zależało?
Oczywiście, są różne warstwy. Na jednym poziomie można powiedzieć, że technologie mogą stać się narzędziem złego hakera po to, żeby nam wejść w życie i to jest coś, co się dzieje, co jest realne i dotyczy pewnie setek tysięcy ludzi. Natomiast na innym poziomie technologia zmienia nas wszystkich, dotyczy to każdego z nas tylko jest to trochę bardziej subtelne, mniej dramatyczne. Nie jest tak, że w związku działaniem na przykład algorytmów Facebooka czy Twittera, to komuś się dzieje krzywda i możemy to powiązać bardzo prostym związkiem przyczynowo-skutkowym. Ale internet zmienił sposób w jaki działają media, logika pogoni za klikiem determinuje to, jak dziś wygląda praca w wielu redakcjach; nie w każdej całe szczęście. W filmie chcieliśmy pokazać, że nie jest tak, że nasza Julita marzy o tym żeby pisać artykuły, że facet spadł z mostu, ale to się klika. O tym więc będą pisać media, bo logika algorytmu narzuca to, jak one działają. A wobec tego, narzuca też tow jaki sposób my postrzegamy i zaczynamy rozumieć świat wokół nas. To jest szalenie głęboka zmiana.
Obserwując filmową bohaterkę, zastanawiałam się, co sprawia, że widz tak bardzo szybko się z nią utożsamia?
Częściowo to niewątpliwie zasługa Magdy Koleśnik. Naprawdę wspaniale zagrała, wyciągnęła ze scenariusza bardzo mocne emocje. Poza tym Julita jest taką postacią, z którą wiele osób z mojego pokolenia może się łatwo utożsamić. To dziewczyna, która ma duże ambicje, chce wiele osiągnąć, no i ciągle spotyka na tej drodze jakieś przeszkody. Bo też ten świat jest już troszeczkę inny niż był kiedyś. Ona ma ambicję, żeby być dziennikarką, która zajmuje się realnymi tematami, prowadzi śledztwa. Ale po prostu nie ma już takich etatów, albo jest ich bardzo niewiele i są już zajęte. Ona może tylko pukać i słyszeć, że nie może wejść do środka. Mam wrażenie, że wiele osób z mojego pokolenia też tak się miota, próbuje podążać za pewnymi ścieżkami rozwoju osobistego czy zawodowego, które jeszcze kilkanaście lat temu wydawały się ścieżką do sukcesu, a dzisiaj okazuje, się że są to ślepe zaułki.
Bardzo mocno w filmie wybrzmiewa siła relacji rodzinnych i rodzinnych tajemnic.
Relacje rodzinne zawsze będą istotne. Technologie mogą zmieniać to, jak się komunikujemy, czy też jak działa pamięć rodziny, albo jak często spotykamy się fizycznie. Natomiast wydaje mi się, że rodzina jest w filmie tematem dużo bardziej ważniejszym niż w książce. Dotyka on tego, że w rodzinach często nie rozmawia się o sprawach trudnych i ważnych. Jesteśmy bardzo zajęci budowaniem wizerunku, jak nasza rodzina powinna wyglądać nie tylko przed obcymi, ale też przed nami samymi.
Pięknie to pokazuje jedna ze scen w filmie: są urodziny tatusia, jest tort…
… ustawiamy się do wspólnego zdjęcia, uśmiechamy się, nawet jeśli są jakieś problemy. Może nie każda rodzina nosi taką tajemnicę, jak rodzina filmowych Wójcickich, ale wiele ma różne sekrety, tylko że wolimy ich nie dotykać. Wolimy zamykać oczy, odwracać głowy, bo nie uczymy się, ani nie jesteśmy uczeni, żeby rozmawiać w rodzinach szczerze, żeby wyciągać problemy na światło dnia. Budujemy legendę o swojej rodzinie – tak to można podsumować. A te legendy potrafią być bardzo szkodliwe; wiadomo, że w każdej legendzie jest dobro i zło i członkowie rodziny mogą zostać niesłusznie obsadzeni w pewnych rolach. Czasami ten, kto zostaje osadzony w roli dobrego, wcale na to nie zasługuje, a ten, który ma przypiętą jakąś negatywną łatkę, może się czuć pokrzywdzony. Wyzwanie, które stoi przed nami wszystkimi, to nauczyć się rozmawiać o problemach i prać swoje brudy. Mamy głębokie nawarstwienie pokoleniowych traum, dużo jest w nas tej zabliźnionej tkanki i to nas ciągnie w dół. Terapia pozwoliłaby nam sobie z tym lepiej radzić.
Powrócę do świata technologii, który rozwija się tak szybko, że w tej chwili już co innego jest na tapecie. Mamy Chat GPT, którego wielu używa, wkłada mnóstwo danych, nie wiedząc, kto z nich będzie korzystał i w jaki sposób. Jak Pan na to patrzy?
Zacznę od tego, że pisałem o czacie GPT, zanim było to modne. To był jeden z tematów przewodnich trzeciego tomu „Ukrytej sieci”. Wówczas był czat GPT 2, jeszcze koślawy, jeszcze nie kleił tak ładnie słów, ale już było widać, że się rodzi coś potężnego, co naprawdę mocno zmieni naszą rzeczywistość. Czat GPT jest najbardziej spektakularną technologią, taką o której bardzo dużo się mówi w mediach, dlatego że dotyka on również zawodu dziennikarzy. Myślę, że dlatego też są pewnie skorzy, żeby o tym pisać, bo po prostu czują na karku oddech tego zjawiska.
Boją się, że czat GPT zabierze im pracę?
Byłoby dziwne, gdyby się nie bali, bo to się już dzieje. Na przykład Axel Springer w Niemczech jakiś czas temu ogłosił, że z jednej ze swoich redakcji zwolni 100 osób, bo ich pracę może ogarnąć algorytm. Warto podkreślić, że oprócz czata GPT, czyli algorytmu do generacji tekstu, są algorytmy do tworzenia grafik komputerowych, które już naprawdę mają bardzo realny i głęboki wpływ na rynek pracy grafików. Istnieją algorytmy do generowania ludzkiego głosu, które, myślę że lada moment zabiją większość rynku dubbingowego i call centers. Są algorytmy do generowania muzyki, są takie, które już zaczynają asystować w pracy programisty, tworząc kod. Jest to więc wielowątkowa rewolucja technologiczna. Nie uważam, żeby to były złe narzędzia. Nie boję się, że przyjdzie Terminator, czy Matrix. Niepokoją mnie dwie inne rzeczy. Pierwsza to prywatność. Algorytmy lepiej sobie radzą z dochodzeniem do tego, o czym tak naprawdę myślimy, kim jesteśmy, niż my sami. Druga: - dzielenie się zyskami z tej rewolucji przemysłowej. Kiedyś mieliśmy baronów węgla i kolei, teraz mamy baronów krzemu i algorytmów i to jest samonapędzające się koło. By tworzyć sztuczne inteligencje, trzeba mieć bardzo duże bazy danych, a mają je firmy, które już są duże, i mają dominującą pozycję. To się będzie tylko pogłębiać. Boję się takiego scenariusza, w którym bogaci stają się jeszcze bogatsi, a biedniejsi nawet nie tyle że mniej zarabiają, ale dla nich całe ścieżki kariery mogą stać się nagle niedostępne. Tak jak filmowa Julita nie może zostać dziennikarką śledczą, to niedługo już w ogóle żadną dziennikarką nie będzie mogła zostać. Taki może być nasz świat w niedalekiej przyszłości; będzie duże zapotrzebowanie na różnego rodzaju ludzi z góry i ludzi wykonujących różnego rodzaju prace fizyczne, których algorytmy nie mogą zastąpić. Natomiast w tym środku, czyli w zawodach, które powstały na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat zacznie się robić bardzo ciasno. Mamy przed sobą ogromne wyzwanie, żeby ta bardzo głęboka zmiana, która moim zdaniem nastąpi w nieodległej przyszłości, nie była totalnie dysruptywna; żebyśmy umieli się odnaleźć w tym nowym porządku i żeby ci, którzy będą zarabiali tryliony dolarów i latali na golfa na Marsa, pamiętali o tym, żeby się dzielić pieniędzmi z resztą zjadaczy chleba.
Na koniec, nie mogę nie wspomnieć, że oprócz tego, że jest Pan pisarzem, twórcą gier komputerowych, pracował nad scenariuszem, to jeszcze został Pan aktorem, bo i zagrał w tym filmie. Jak tego rodzaju tak różne doświadczenia będą wpływać na Pana twórczość?
Bardzo mnie interesują różnice między różnymi mediami i to jakie techniki narracyjne się w nich sprawdzają, a które nie. Ostatnio miałem okazję tworzyć historię do gry planszowej, co było jeszcze innym przeżyciem. Okazało się, że trzeba się pewnych rzeczy nauczyć, a pewnych oduczyć. Niewątpliwie wspólnym mianownikiem będą dla mnie technologie. Są one przedmiotem zainteresowania w mojej prozie, a narzędziem w mojej pracy twórcy gier komputerowych. Od archeologa, który grzebał w piasku i wyciągał skorupy, staję się człowiekiem, którego technologię dotykają z każdej strony i myślę że nie jest to unikalne. Technologie będą miały ważny wpływ na życie nas wszystkich. Dlatego wydaje mi się, że taka jest też rola sztuki żeby o tym mówić, próbować zrozumieć ten świat i stworzyć taki jego obraz, który jest przyswajalny przez odbiorców.