Jak zachęcać dzieci do samodzielności bez dawania sobie wchodzić na głowę? [ROZMOWA Z PSYCHOLOGIEM]

Czytaj dalej
Tomasz Skory

Jak zachęcać dzieci do samodzielności bez dawania sobie wchodzić na głowę? [ROZMOWA Z PSYCHOLOGIEM]

Tomasz Skory

Kiedyś zadałam studentom pytanie, jakie ich zdaniem jest dziecko idealne. Odpowiadali: ciche, posłuszne, wykonujące polecenia. Następnie zapytałam, jaki powinien być dorosły? Kreatywny, otwarty, pewny siebie. Pytanie więc, kiedy to ciche i posłuszne dziecko ma się stać tym niezależnym dorosłym? - rozmawiamy z dr Moniką Deją, psychologiem UKW.

O tym, jak zachęcać dzieci do samodzielności bez dawania sobie wchodzić na głowę, w jakich sytuacjach wyręczać, a kiedy pozwolić na naukę na błędach, rozmawiamy z dr Moniką Deją, psychologiem UKW.

Jak rozumiemy samodzielność i kiedy zaczyna się ona kształtować?

Samodzielność w rozwoju dzieci można rozumieć przynajmniej na dwa sposoby – jako samodzielność fizyczną oraz samodzielność psychiczną, umysłową. Czyli z jednej strony jest to umiejętność wykonywania pewnych czynności bez niczyjej pomocy, a z drugiej strony jest to niezależność myślenia, umiejętność podejmowania decyzji i mierzenia się z ich konsekwencjami. Ta pierwsza zaczyna kształtować się już w pierwszych miesiącach życia. Dziecko zaczyna raczkować, a potem chodzić – i to pozwala mu dotrzeć tam, gdzie chce, a więc też chwycić to, co chce. Potem kształtuje się samodzielność związana z wykonywaniem podstawowych czynności samoobsługowych – sam odnoszę talerzyk do zlewu, sam myję ręce itd. Drugi rok życia to także okres, w którym dziecko zaczyna mówić: „nie”, „zostaw”, „ja sam”. Tzw. bunt dwulatka to nic innego jak kształtowanie się samodzielności psychicznej.

To już jest ten etap, gdy możemy mówić o przesuwaniu granic, gdy dziecko sprawdza, na co może sobie pozwolić?

Żeby je przesuwać, te granice najpierw muszą być. Jeśli będziemy próbować je nagle wytyczyć, gdy dziecko będzie miało 4, 5 lub 6 lat, może okazać się, że jest na to nieco za późno – spotkamy się z buntem, nieposłuszeństwem.

Wychowywanie dzieci to proces, w którym trzeba uczestniczyć od pierwszych dni życia, a więc właściwie od początku wprowadzać jakieś drobne zasady, adekwatne do wieku i ważne ze względu na bezpieczeństwo dziecka czy wartości, jakie chcemy mu przekazać. Dla rocznego dziecka taką granicą może być np. „Nie możesz sam wchodzić na stołek”. Oczywiście dziecko będzie próbować naginać wszelkie reguły, sprawdzać czy są sytuacje, w których te granice nie obowiązują i na to trzeba się przygotować.

Jak reagować w takich sytuacjach? Pozwalać dzieciom na naukę na błędach?

Wszystko zależy od następstw tych błędów, ale nie licząc sytuacji, gdy łamanie granic mogłoby być niebezpieczne dla dziecka, trzeba pozwolić mu na ponoszenie konsekwencji. Bo jak inaczej maluch ma się nauczyć radzenia sobie, odpowiedzialności, gdy mama i tata ratują go zawsze z opresji? Posłużę się przykładem z życia moich siostrzeńców. Kiedyś siostra zabierała dzieci na weekend do dziadków. Chciała, by synek spakował swoją butelkę, z której co wieczór pił mleko, ale ten twierdził uparcie, że nie wie, gdzie ona jest, a nawet nie próbował jej poszukać. Siostra uprzedziła synka, że jak nie weźmie butelki, to wieczorem, gdy będzie chciał napić się mleka, będzie musiał użyć kubka. Siostrzeniec nadal nie szukał butelki, więc pojechali bez niej. Wieczorem przyszła pora na picie mleka, a dziecko w płacz, że nie będzie piło mleka z kubeczka i chce swoją butelkę. Babcia miała zapasową butelkę, ale moja siostra powiedziała, że jej nie chce. Bo jakby mu ją wtedy dała, to dziecko by się nauczyło, że może ignorować prośby i obowiązki, a i tak dostanie to, co chce. Chłopczyk płakał cały wieczór, ale butelki nie dostał. Jednak od tamtego czasu na hasło „jedziemy do babci” pierwsze co robi, to pakuje do plecaka swoją butelkę.

Duży sprawdzian samodzielności dziecko przechodzi idąc do przedszkola. I często rodzice dziwią się słysząc, że ich „grzeczne dziecko” źle się tam zachowuje...

Albo zaczyna przynosić do domu niepożądane zachowania. Trzeba pamiętać, że w przedszkolu dziecko poznaje nowych rówieśników, a ci pochodzą z rodzin o różnym stylu wychowania, wychowani są według różnych zasad, a więc i dostarczają naszemu maluchowi różnych wzorców. Poza tym dzieciom zależy na aprobacie kolegów, więc nieraz bezrefleksyjnie ulegają ich wpływowi, bo najzwyczajniej w świecie chcą być lubiani, akceptowani. W przedszkolu pojawiają się też nowe zasady, do których trzeba się dostosować, a to nieraz rodzi bunt. Ale zdarzają się też odwrotne sytuacje, gdy rodzice dziwią się, słysząc od pań w przedszkolu, że ich dziecko jest bardzo grzeczne, podczas gdy w domu nie są w stanie nad nim zapanować. Panie w przedszkolu są jednak konsekwentne, dzieci muszą przestrzegać codziennie tych samych zasad, więc się przyzwyczajają.

A w domach czasami zasady raz są, a raz ich nie ma, bo np. jak mama ma dobry humor, to dziecku coś odpuści albo jak przyjdzie babcia, to pozwala wnukom robić więcej rzeczy. Gdy raz jest tak, a raz inaczej, trudno utrzymać dyscyplinę.

Możemy mówić dzieciom, by nie jadły słodyczy, że to niezdrowo, a potem jadą na wakacje do dziadków, gdzie czeka na nich wiadro cukierków... i cała nasza nauka na nic?

To ma złe, ale też dobre strony. Nie jestem zwolenniczką wychowywania dzieci pod kloszem – że wszędzie musi być tak, jak u nich w domu. Te dzieci kiedyś pójdą w świat, więc muszą wiedzieć, że w różnych środowiskach, do których trafią, będą obowiązywały różne zasady. Więc nawet taką sytuację, w której babcia rozpuszcza nasze dziecko, można wykorzystać jako lekcję, by w przyszłości mogło ono samo decydować, co jest dla niego dobre. Najadłeś się u babci tylu żelków, że cię bolał brzuszek? To teraz pomyśl, czy na pewno chcesz jeść ich więcej. Warto oczywiście poinformować dziadków, że mamy inny system wychowawczy, ale można też potraktować takie sytuacje do nauki pierwszych wyborów i wynikających z nich konsekwencji. Bo dziecko nie uniknie całkiem kontaktu ze słodyczami, telewizją, grami czy innymi rzeczami, które lepiej ograniczać. Ważne, by potrafiło samodzielnie podjąć decyzję, że już wystarczy.

Wspomniała Pani, że zasady nie powinny zależeć od naszych nastrojów. A co w sytuacjach, gdy dziecko robi „scenę w sklepie” i naprawdę nie mamy sił z nim dyskutować?

Każdemu zdarzają się sytuacje skrajnej bezsilności, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że dziecko jest uważnym obserwatorem, widzi i zapamiętuje momenty naszej niekonsekwencji. Odpuścimy raz, drugi, trzeci i dziecko będzie to pamiętać. Czasami wystarczy, że raz się ugniemy pod wpływem takiej właśnie „sceny”, by dziecko sobie zakodowało, że jak będzie odpowiednio głośno krzyczeć i płakać, to dostanie, czego chce.

Takie sytuacje nie są oczywiście łatwe. Mam koleżankę, której dziecko zrobiło kiedyś „scenę” na całego – położyło się na środku sklepu, zaczęło płakać, krzyczeć, trwało to prawie 20 minut. Chociaż koleżanka jest pedagogiem i wie, że nie powinna się uginać, już sama była bliska poddania się. Najgorsze było to, że ludzie dookoła zaczęli komentować, jaką to jest złą matką. Ale wytrzymała i po tych 20 minutach, jak już dziecko się uspokoiło, powiedziała mu: „Nie działa na mnie to, jak krzyczysz. Jeżeli chcesz zabawkę, to musimy porozmawiać przed wyjściem na zakupy, czy możemy sobie na nią pozwolić”. I ani razu już się taka „scena” nie powtórzyła.

Wielu rodziców woli się pewnie jednak ugiąć niż doświadczać takiej histerii.

Tak, ale zapominają, że dziecko raz nauczone, że krzyk i płacz działają, samo się nie oduczy takiego zachowania. To za chwilę będzie nastolatek, któremu jak się nie będzie coś podobało, zacznie krzyczeć i kopać. Jako dorosły będzie stosować agresję. Dlaczego? Bo został nauczony, że to działa. Jak już naprawdę chcę kimś wstrząsnąć, mówię: „Pani syn będzie kiedyś czyimś mężem. Chciałaby pani, żeby pani mąż się tak zachowywał?”. Wtedy dopiero rodzice się orientują, że nie wychowują dzieci dla siebie, tylko dla świata.

No tak, dzieci kiedyś pójdą w świat i będą musiały sobie w tym świecie radzić. Ale jak pogodzić rozwój samodzielności i odpowiedzialności za swoje decyzje z bezpieczeństwem i posłuszeństwem wobec rodzica?

Przede wszystkim samodzielność to nie samowolka. Ostatecznie to rodzic decyduje, w jakich sytuacjach pozwolić dziecku na samodzielność, biorąc pod uwagę jego możliwości i jego bezpieczeństwo. Ale już u najmłodszych dzieci da się pogodzić samodzielność i posłuszeństwo, chociażby w postaci odpowiedniego zaaranżowania sytuacji wyboru. Jeżeli zapytam: „Jakie buty chcesz dziś ubrać?”, a dziecko w środku zimy odpowie: „Sandałki”, to kto popełnił błąd? Ja, bo dałam mu za dużo alternatyw. Ale gdybym zapytała: „Chcesz ubrać różowe kozaczki czy zielone kozaczki?”, to z jednej strony dziecko wpisze się w to, czego oczekuję, a z drugiej ma poczucie sprawstwa. Takie drobne wybory pozwalają na rozwój samodzielności i decyzyjności u dzieci. Ważne, żeby nie były to jednorazowe sytuacje.

Pozwalajmy dziecku na co dzień dokonywać drobnych wyborów, ale pozwalajmy mu również na błędy i rozmawiajmy o tych błędach. Nie krytykujmy każdego potknięcia, ale chwalmy za wysiłek włożony w próby radzenia sobie, w naukę nowych umiejętności. Podpowiadajmy, jak można następnym razem zrobić coś inaczej.

Pokazujmy, że my też czasem doświadczamy porażek i nie ma w tym nic złego, jeśli wyciągamy z nich wnioski. Dorastając w takiej atmosferze emocjonalnego bezpieczeństwa, akceptacji i wsparcia ze strony rodzica, dziecko z jednej strony będzie miało poczucie, że może o sobie decydować, ale gdy usłyszy „Nie wolno”, to będzie wiedziało, że ten zakaz musi dotyczyć naprawdę czegoś ważnego.

A co z regułami, które obowiązują, bo obowiązują, ale trudno znaleźć dla nich solidne uzasadnienie? Pamiętam sytuację, w której dziecko znajomych uparło się, że pójdzie do szkoły w piżamie. Na ich jedyny argument: „Co powiedzą inni?”, odparło, że się tym nie przejmuje. Więc poszło.

Rozwiązanie tej sytuacji rozpoczęłabym od rozmowy z dzieckiem – że jest to pewna norma społeczna, że nie chodzi się do szkoły w piżamie, że prawdopodobnie nauczyciele będą się dziwić, a inne dzieci będą się śmiały, czy na pewno nie interesuje go zdanie rówieśników w tej kwestii i jaki jest w ogóle powód, dla którego dziecko chce iść w tej piżamie do szkoły. Potem podjęłabym decyzję, czy pozwolić na takie zachowanie. Natomiast w przypadku młodszego dziecka przede wszystkim bym się zastanowiła, czy ono na pewno jest świadome konsekwencji swojego wyboru. Bo w domu może machnąć ręką, że to nic, że koledzy będą się śmiali, ale jak naprawdę spotka się z taką sytuacją, może poczuć się skrzywdzone. Tu dotykamy kwestii, które wymagają zastanowienia się, czy dziecko na pewno jest na tyle dojrzałe, by zmierzyć się z konsekwencjami swojego wyboru.

Sposobem na stymulowanie samodzielności może być też chyba pierwsze kieszonkowe? Gdy dziecko może zacząć decydować, na co chce przeznaczyć „swoje” pieniądze?

Tu też mogę podać przykład siostrzeńców, którzy dostawali 5 zł kieszonkowego tygodniowo. Na początku chcieli wydawać wszystko od razu na słodycze – i moja siostra i szwagier pozwolili im to robić. Ale gdy dzieci zachciały jakąś zabawkę, to usłyszały: „Dostajecie kieszonkowe, więc możecie sobie na tę zabawkę odłożyć. Skoro wydaliście wszystko na słodycze, nie mamy za co kupić tej zabawki”. I w ten sposób moi siostrzeńcy uzbierali kwotę, która pozwoliła im na zakup wymarzonej zabawki, a potem dżojstika do gry. Nauczyli się oszczędzać. W psychologii takie zachowanie nazywamy odraczaniem gratyfikacji, czyli ponoszeniem drobnych wyrzeczeń tu i teraz, by w przyszłości odebrać większą nagrodę. W latach 60. XX wieku przeprowadzono nawet taki eksperyment, w którym pytano dzieci, czy chcą jedno ciasteczko teraz czy dwa za dwadzieścia minut. Następnie monitorowano życie tych przedszkolaków, ich dalsze losy szkolne i zawodowe. Na podstawie zebranych wyników stwierdzono, że im dłużej dzieci były gotowe odraczać tę gratyfikację, tym większe odnosiły później sukcesy.

A jaka przyszłość czeka dzieci, którym nie pozwala się na samodzielne decyzje? Bezwarunkowe posłuszeństwo nie prowadzi chyba do niczego dobrego...

Kiedyś zadałam studentom pytanie, jakie ich zdaniem jest dziecko idealne. Odpowiadali: ciche, posłuszne, wykonujące polecenia. Następnie zapytałam, jaki powinien być dorosły? Kreatywny, otwarty, pewny siebie. Pytanie więc, kiedy to ciche i posłuszne dziecko ma się stać tym niezależnym dorosłym? Ktoś zaproponował, że jak pójdzie na studia. Ale to karne dziecko może nie mieć odwagi w ogóle pójść na studia! Będzie tak zależne od rodziców, że jak mama powie „nie”, to zostanie w domu. Albo jak tata powie, że ma iść na medycynę, to pójdzie na medycynę, chociaż marzy o akademii muzycznej. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy na pewno chcemy mieć dziecko, które spełnia tylko oczekiwania innych, a nie dba o zaspokojenie swoich potrzeb? Które nie potrafi powiedzieć „nie”, które nie potrafi dokonywać wyborów?

Za chwilę to będzie nastolatek, który będzie wyśmiewany w szkole i którego wszyscy będą wykorzystywać. To będzie nieszczęśliwy dorosły, któremu wszyscy będą wchodzić na głowę. Jeśli nie chcemy zgotować dzieciom takiego życia, musimy uczyć je tej zdrowej niezależności od pierwszych dni.

Każdy rodzic powie, że robi wszystko dla dobra dziecka. Ale niektórzy rozumieją to tak, że robią wszystko ZA dziecko.

Miałam w przedszkolu czterolatka, który nie potrafił sam jeść łyżką. Dlaczego? Bo w domu cały czas karmiła go mama! To naturalne, że rodzic zrobi wszystko lepiej, szybciej, bezpieczniej… ale jeśli nie damy dziecku spróbować bycia samodzielnym, to się niczego nie nauczy. Według koncepcji Edgara Dale’a zapamiętujemy tylko 20% z tego, co słyszymy, 30%, gdy coś widzimy, a aż 90%, jeśli samemu działamy. Dlatego należy pozwalać dziecku samodzielne wykonywać czynności, nawet gdyby miało zająć to więcej czasu albo gdyby początkowo miało mu coś pójść nie tak. Bardzo ważne w kreowaniu samodzielności są też reakcje na tę samodzielność. Przykładowo, jak widzę, że dziecko w przedszkolu ubiera czapkę na lewą stronę, to ja tego nie poprawiam. Nikt inny nie zwróci uwagi na taki drobiazg, a dziecko będzie szczęśliwe, że dostało pochwałę, bo się samo ubrało. A jakby usłyszało: „Źle, zdejmij, ja to zrobię”, to straciłoby pewność siebie.

Wyręczanie we wszystkim i ciągłe poprawianie owocuje tym, że mamy dziecko, które się wszystkiego boi i nie wierzy w swoje możliwości, bo myśli, że cokolwiek zrobi, to będzie źle.

Albo że nie warto nic robić, skoro inni mu usługują?

To też! Można wychować w ten sposób dziecko, które uważa, że wszystko mu się należy. Na przykład nie raz słyszałam opowieści kobiet, że u nich w domu bracia z tatą siedzieli na kanapie, a one musiały pomagać mamie nakrywać do stołu. Albo historie o tym, jak w domu rodzice mówili „ustąp mu, ty to zrób, on jest jeszcze za mały”. W konsekwencji dzieci mogą przyzwyczaić się do nic nierobienia. Niestety wciąż nie brakuje rodziców, którzy wyręczają we wszystkim dzieci. Miałam kiedyś taką sytuację w przedszkolu – przychodzi kilkulatek ze spaceru, wyciąga przed siebie nogi i mówi: „Ściągnij mi buty”. Mówię: „Mogę ci pomóc, ale spróbuj sam ściągnąć”, a on: „Nie, ty ściągnij”. To była 15-minutowa przepychanka. Zwróciłam później na to uwagę jego mamie, która przyznała mi rację, że tak, trzeba rozwijać samodzielność… po czym schyliła się i sama założyła dziecku buty. Trzeba pamiętać, że jak będziemy spełniać każdą zachciankę dziecka, to będzie oczekiwać tego bez względu na to, ile będzie miało lat.

Dzieci czasami same garną się do pomocy, ale nieraz wychodzi z niej więcej szkody niż pożytku. Jak wtedy reagować?

Kluczem jest odpowiednia reakcja i ustalenie priorytetów. Kiedyś widziałam sytuację, w której mama zaczęła myć mopem podłogę, a półtoraroczne dziecko chwyciło biały ręcznik i zaczęło wycierać nim tę podłogę, by pomóc mamie. Jakby ta mama zaczęła krzyczeć: „Zostaw ten ręcznik!”, to to dziecko już nie garnęłoby się do pomocy. Ale mama powiedziała: „Pomagasz mi, dziękuję! Ale dam ci lepszą szmatkę” i pozwoliła kontynuować, dając mu szmatkę przeznaczoną do mycia podłóg. Ten chłopiec ma dziś 8 lat i chętnie odkurza, pomaga sprzątać łazienkę, sam ładuje pranie do pralki i wynosi śmieci. I potrafi zrobić ciasto na naleśniki. A jego 4-letni brat sam nakrywa do stołu. Kilka lat temu kuchnia w ich domu wyglądała jak pobojowisko, bo dzieci próbowały same jeść, pomagały w gotowaniu, zmywaniu naczyń itp. Ale koleżanka zawsze mówiła, że to nic, bo to zaprocentuje. I dzisiaj ma kilkuletnie dzieci, których nie trzeba zmuszać do pomagania w domu.

A propos domów, w których jest więcej dzieci - jak rodzeństwo wpływa na rozwój samodzielności?

Rodzeństwo uczy się od siebie wzajemnie. Młodsze dzieci często szybciej przyswajają pewne umiejętności, bo podpatrują zachowania starszych dzieci, szybciej więc stają się samodzielne.

Wielu rodziców przyznaje się także do tego, że pierwsze dziecko jest raczej tym wychuchanym, wychowanym „podręcznikowo”, pod kloszem, a przy kolejnych – nauczeni doświadczeniem lub po prostu pokonani przez zmęczenie – odpuszczają, pozwalają na więcej. To również może wpływać na rozwój samodzielności maluchów. Z drugiej strony w rodzinach, w których jest więcej dzieci, często te starsze pomagają w opiece nad młodszymi i w obowiązkach domowych.

A co sytuacjach, gdy dzieci dzieli większa różnica wieku i jednemu pozwalamy już na coś, np. na wychodzenie wieczorem z domu, a młodsze też tego chce?

Nie są to łatwe sytuacje, bo zależą od tego, czy przedszkolak albo dziecko z podstawówki jest w stanie zaakceptować argument „jak będziesz starszy”. Nam dorosłym ciężko jest nieraz zaakceptować, że nie możemy czegoś zrobić lub dostać w danym momencie, a co dopiero takie dziecko? Dla niego liczy się tu i teraz, ono w tej chwili nie może wyjść na podwórko i jest to dla niego frustrujące. Warto oczywiście przedstawić argument, dlaczego czegoś nie może, ale można też zapewnić mu w tym czasie inną rozrywkę. Żeby nie tylko nie czuło się gorsze, ale może nawet poczuło, że ma lepiej. Ale to wymaga oczywiście czasu od rodziców.

Czas ucieka, dzieci dorastają, a my czasem boimy się, że jak już się usamodzielnią, to nie będziemy im w ogóle potrzebni...

Moja wykładowczyni powiedziała kiedyś, że dzieci wychowujemy właśnie po to, żeby nas nie potrzebowały. Im prędzej przestaną nas potrzebować, tym lepiej je wychowaliśmy! Nie zatrzymujemy ich przecież dla siebie. Ale taki strach, że przestaniemy być potrzebni, często towarzyszy mamom, które poświęciły wszystko dla dziecka. Zdarza się, że takie mamy próbują nawet opóźnić to usamodzielnienie. Miałam koleżankę, która mieszkała sama z mamą, bo rodzice byli po rozwodzie, a dwie starsze siostry wyszły już za mąż. I za każdym razem, jak ta koleżanka mówiła mamie, że kogoś poznała i umówiła się na randkę, słyszała: „Oj, jak mnie serce dzisiaj boli”. Przez te „problemy” z sercem, ataki astmy i inne dolegliwości mamy często rezygnowała z wyjścia. W końcu zorientowała się, że coś jest nie tak i powiedziała: „Ja wiem, że tobie nic nie jest, wychodzę”. Dopiero wtedy mama się przyznała, że boi się zostać sama i próbuje jakoś zatrzymać córkę w domu. Wielu rodziców się tego obawia, bo nie wie, co będzie robić, jak już nie będzie w domu tego dziecka. Zdarza się tak też w domach, w których relacja między rodzicami nie jest najlepsza i spaja ją właściwie tylko dziecko. Tu jedyne, co można radzić rodzicom, to by dbali o własne zainteresowania i o relację małżeńską. Bo to, że dzieci wyfruną z domu, jest nieuniknione. Ale jeśli w międzyczasie nie zapomną o sobie, zamiast syndromu pustego gniazda, rodzice mogą przeżywać drugą młodość.

dr Monika Deja

Psycholog, adiunkt na Wydziale Psychologii UKW. Pracuje w przedszkolu z dziećmi wymagającymi wspomagania rozwoju i kształcenia specjalnego, prowadzi terapię psychologiczną i terapię ręki. Dzieli się wiedzą na fanpage’u „Psychologia w przedszkolu” na Facebooku i Instagramie.

Tomasz Skory

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.