Jak wpłynąć na kolejne pokolenia Polaków? To proste! Miłością...
- Przekazywaliśmy sobie „Sztukę kochania” z rąk do rąk. Każdy ją wtedy czytał, to było coś! Na ekrany kin wchodzi właśnie film o życiu Wisłockiej. A jak oddziaływała na nas jej książka?
- Z książką Wisłockiej zetknąłem się w liceum - mówi zielonogórski artysta plastyk, rzeźbiarz, autor niektórych Bachusików w mieście, Robert Tomak. - Jeszcze wtedy chyba byłem jednak na nią za młody. Mama mi ją kazała przeczytać... Przyniosła mi „Sztukę kochania” z taką książką „Nie przynoszą nas bociany”, tak chyba brzmiał jej tytuł. Mama kazała mi to przeczytać, bo z zawodu jest farmaceutą i chciała mnie zapoznać ze sprawami seksualności człowieka naukowo. A nie, żebym dowiadywał się o tych kwestiach od kolegów i koleżanek.
Artysta przyznaje, że książka na początku go nudziła. Nie chciał jej czytać. Bo w liceum bardziej interesował go sport niż dziewczyny.
- Ale przyznać muszę, że książka była napisana na bardzo dobrym poziomie - zauważa Robert Tomak. - Teraz synowi uświadamiam, że to jest dobra książka. I polecam ją znajomym, bo myślę, że naprawdę warto...
Rok 1976 był w Polsce czasem przełomowym, niezwykle dynamicznym. Przez kraj przetoczyła się fala protestów, po ogłoszeniu przez rząd dotkliwych podwyżek na kolejne produkty spożywcze, w tym na mięso, masło, sery i cukier. Polacy pokazali, że nie zgadzają się na zmiany bez nich samych. Ale mało kto pamięta, że okres ten był rewolucyjny jeszcze pod jednym względem. To właśnie w 1976 roku światło dzienne ujrzała książka popularnonaukowa „Sztuka kochania” autorstwa Michaliny Wisłockiej. Był to pierwszy taki poradnik seksuologii w naszym kraju. Powiedzieć, że książka osiągnęła duży sukces wydawniczy będzie określeniem niepełnym. Bo w Polsce sprzedano około 7 milionów egzemplarzy (dzisiaj, jeśli książka zostanie wydana w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy, to ogłasza się jej sukces). A przecież teraz wznowiono tę pozycję. I po 40 latach odnosi sukces! Będzie dodruk. W sobotę, 28 stycznia, odbędzie się zaś premiera filmu pt. „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”. W roli tytułowej Magdalena Boczarska. Konsultantem był prof. dr hab. Zbigniew Izdebski z Uniwersytetu Zielonogórskiego, a zdjęcia kręcono m.in. w Lubniewicach, gdzie Wisłocka przeżyła prawdziwą miłość...
Prof. Izdebskiego nie dziwi, że po tylu latach „Sztuka kochania” wciąż jest hitem. Bo Wisłocka o seksualności, fizjologii pisze w sposób przystępny. Taka też była w relacjach ze swoimi pacjentkami. Książka pokazuje, jak dbać o związek, swoją miłość, jak pokonywać kryzysy.
- Jak każdy licealista w tamtym czasie przeglądałam z wypiekami na twarzy „Sztukę kochania” , która stała na półce w niezbyt widocznym miejscu - przyznaje dyrektor I LO Ewa Habich. - Z niej czerpaliśmy pierwszą wiedzę na te tematy. Owszem w szkole były zajęcia - przystosowanie do życia w rodzinie, ale to książka odpowiadała na nurtujące nas pytania.
- „Sztukę kochania” czytałem w młodości kilka razy.To był prawdziwy hit. Wtedy jednak wstydziłem się przed rodzicami, choć wiedzieli, że mam tę książkę w biblioteczce - przyznaje Andrzej Buśko, który prowadzi działalność gospodarczą, a dziś kupił wydanie po 40 latach, by wręczyć je 17-letniemu synowi.
- Miałem też książkę w akademiku. Tylu było chętnych, by ją pożyczyć, że założyłem listę - wspomina inżynier Grzegorz Głuszek. - A jaki przy tej okazji popularny się stałem wśród studentów!
- Każdy, kto wchodził w dorosłe życie, chciał być obyty w tych sprawach - śmieje się zielonogórzanin, pan Krzysztof. - A „Sztuka kochania” to wszystko bardzo dobrze tłumaczyła. Książka była niezłą rewolucją, jak na socjalistyczne czasy. Pamiętam, że przekazywaliśmy sobie tę lekturę z rąk do rąk. Każdy ją wtedy czytał. Dużo też mnie nauczyła książka Theodora van de Velde „Malżeństwo doskonałe”. To byływ mojej młodości dwie, obowiązkowe lektury.
- Oczywiście, że czytałem „Sztukę kochania”! - mówi Grzegorz Halama, artysta nieodłącznie związany z zielonogórskim środowiskiem kabaretowym, który w filmie o życiu Wisłockiej... zagrał epizod! - Czytywałem w szkole średniej. Pamiętam, że ilustracje, dość odważne, były takim pierwszym szokiem. To było niezwykłą nowością jak na tamte czasy. Pamiętam też tę specyficzną aurę, nimb tajemniczości, który się narodził wokół lektury autorstwa Wisłockiej. To jednak była odważna książka - dodaje.
Grzegorz Halama jest też pod wrażeniem filmu, który w ciekawy sposób pokazał postać samej Wisłockiej, świetnie przedstawiając jej postać...
- Moje wspomnienia związane ze „Sztuką kochania” Wisłockiej? - zastanawia się doktor Agnieszka Opalińska, wykładowczyni na Uniwersytecie Zielonogórskim, działająca na rzecz miasta. -Wspomnienia są takie, że podkradałam tę książkę mojemu bratu z półki i ukradkiem czytałam z koleżankami. Muszę się przyznać, że w dorosłym życiu już po nią jednak nie sięgnęłam. Moją nauką był „Strach przed lataniem” Eriki Joung.
- „Sztukę kochania” przeczytałam dopiero teraz. Owszem słyszałam o niej, ale wydawało mi się, że to książka z czasów PRL-u, zupełnie nieprzystająca do nowej rzeczywistości - przyznaje Kamila Marozel, studentka. - Ze zdziwieniem odkryłam, że jest ciągle aktualna. Zainteresowałam się też samą Michaliną Wisłocką. Czytałam o niej w internecie, a teraz wybieram się na film. Zwłaszcza że sama bywam w Lubnie¬wicach.