Jak usunąć nadmiar dwutlenku węgla z naszej planety?
Wzeszłym tygodniu pisałem o metodach, które są rozważane jako sposoby schładzania naszej planety metodami tak zwanej geoinżynierii. Nie wiadomo, czy ktokolwiek odważy się użyć tych metod, mają one bowiem także zdecydowanych przeciwników. Natomiast niezależnie od tego, jakimi metodami będziemy chłodzić Ziemię, nie ulega wątpliwości, że z nadmiarem dwutlenku węgla trzeba walczyć, bo - jak wiadomo - lepiej zapobiegać niż leczyć. Także planetę...
Powstało wiele koncepcji usuwania dwutlenku węgla. Między innymi badane są możliwości wychwytywania tego gazu ze spalin elektrowni i wtłaczania go pod ziemię - do dawnych wyrobisk górniczych albo do porowatych skał na dużych głębokościach, gdzie teoretycznie można by było ten gaz uwięzić. Jednak oszacowania tego, jak wiele dwutlenku węgla da się tą metodą schować, raczej nie napawają optymizmem.
Rozwiązanie może się pojawić z zupełnie niespodziewanej strony. Otóż oceanograf John Martin z Moss Landing Marine Laboratories wykrył, że „użyźniając” wodę morską drobinkami żelaza, można doprowadzić do masowego zakwitu fitoplanktonu. Ów fitoplankton za życia pochłania ogromne ilości dwutlenku węgla, oddziela i magazynuje w sobie węgiel, a oddaje do atmosfery tlen. Ważne jest to, że ów fitoplankton po śmieci opada na dno oceanu, gdzie tworzy podmorskie złoża węgla. Może komuś do czegoś takie zasoby się przydadzą? Ale doraźnie głównym efektem jest naturalne (biologiczne) oczyszczanie atmosfery z wielkich ilości dwutlenku węgla, a o to przecież chodzi.
John Martin wyniki swoich badań publikuje na konferencjach naukowych, ale nie stroni też od publicystyki. Znane jest jego powiedzenie: „Dajcie mi tankowiec żelaza, a wywołam epokę lodową”. Nie wszyscy naukowcy zgadają się z jego koncepcjami, a u dziennikarzy zyskał przydomek „Iron Man”. Ale nie ustaje w swoich działaniach. Hipotezy Martina próbowało weryfikować wielu badaczy. W kilkunastu różnych miejscach na świecie próbowano użyźniać wodę oceaniczną żelazem. Wyniki tych badań publikowano w najpoważniejszych czasopismach naukowych (między innymi trafiających do szerokiej rzeszy badaczy czasopism „Nature” i „Science”), ale wyniki były niejednoznaczne. Jedne potwierdzały hipotezy Martina, inne nie. Eksperymenty miały różną skalę - zwykle do morza wsypywano kilkadziesiąt do kilkuset kilogramów związków żelaza, ale badania te zaczęli zwalczać ekolodzy. Zwalczają to skutecznie. Między innymi w 2009 roku na skutek ich protestów zatrzymano międzynarodowy projekt badawczy o nazwie LOHAFEX, w trakcie którego południowy Atlantyk użyźniono 10 tonami związków żelaza. Wyniki są nieznane, bo projekt przerwano.
Mając takie doświadczenia, państwowe laboratoria badawcze i międzynarodowe instytuty naukowe odstąpiły od badań możliwości usuwania dwutlenku węgla metodą Martina, bo otwierania kolejnych frontów walki z ekologami zdecydowanie nie leży w ich interesie. Natomiast sprawą zainteresowali się prywatni przedsiębiorcy. W 2012 roku Amerykanin George Russ wrzucił do Pacyfiku w pobliżu Kanady 100 ton związków żelaza. Zrobiła się wielka awantura, ale okazało się, że nie ma regulacji prawnych, które by takich prywatnych działań zabraniały.
Może przyszłość naszej cywilizacji zależeć będzie od działań bogatych amatorów? Elon Musk od lat lansuje pogląd, że bezlitośnie eksploatowana Ziemia może za jakiś czas stać się niemożliwa do zamieszkiwania przez ludzi. Dlatego zbudował firmę SpaceX i konsekwentnie dąży do realizacji lotu załogowego statku (Starship) na Marsa, co ma rozpocząć kolonizację tej planety. Ale inni bogacze, tacy jak George Russ, mogą wybrać działania zmierzające do tego, żeby naszą Ziemię ocalić.
Może im się uda?