Jak to z sejmowymi komisjami śledczymi bywało
Tak naprawę sejmowe komisje śledcze bardzo często przeradzały się w medialne show. Te, które pracowały merytorycznie, zazwyczaj nie wzbudzały zainteresowania mediów, a często, jak chociażby ta powołana do zbadania sprawy porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, obnażały słabość państwa
Miniony tydzień stał pod znakiem sejmowych komisji śledczych, które miałyby powstać w Sejmie i badać osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy. Koalicja Obywatelska chce komisji, które przyjrzałyby się sprawie tzw. afery wizowej, sprawie Pegasusa i tak zwanym wyborom kopertowym z 2020 roku. Na początek! Bo mówi się o sześciu, siedmiu, a nawet kilkunastu komisjach pracujących w najbliższym czasie przy Wiejskiej.
- Niewykluczone, że już w przyszły wtorek zostanie powołana komisja śledcza do tzw. wyborów kopertowych - zapowiedział Donald Tusk.
Jak donosi Onet, jednymi z pierwszych świadków tej komisji mogą być Jarosław Gowin i Łukasz Szumowski. Ten drugi wiosną w 2020 roku był ministrem zdrowia, Jarosław Gowin - wicepremierem.
W komisji, która zbada organizację wyborów kopertowych, ma zasiąść jedenastu posłów. Lewicę będzie reprezentować Anita Kucharska-Dziedzic, PSL Agnieszka Kłopotek. KO - poseł Michał Szczerba, który prawdopodobnie stanie na czele całej komisji, a oprócz niego jeszcze trzech polityków tej partii, wśród nich były prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Ale to właśnie samorządowcy byli tymi, którzy głośno sprzeciwiali się wyborom przeprowadzonym w takiej właśnie formie.
Przypomnijmy, sprawa dotyczy planowanych na 10 maja 2020 roku wyborów prezydenckich, w których Polacy, ze względu na pandemię COVID-19, mieli głosować wyłącznie drogą korespondencyjną. Za organizację odpowiadał minister aktywów państwowych, czyli Jacek Sasin. Wydrukowane zostały m.in. pakiety wyborcze, ich dostarczeniem miała się zająć Poczta Polska.
Posłowie, którzy zasiądą w komisji, będą mieli łatwiejsze zadanie, bo też już w maju 2021 roku szef NIK Mariusz Banaś przedstawił ustalenia kontroli Izby dotyczące tych wyborów. Kontrolę przeprowadzono w KPRM, MSWiA, MAP oraz dwóch spółkach Skarbu Państwa - Poczcie Polskiej oraz Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych.
- W okresie od 16 kwietnia, czyli od momentu podpisania decyzji o wyborach przez pana premiera, do 9 maja jedyną uprawnioną jednostką, organem do organizowania i przygotowania wyborów na Prezydenta RP była Państwowa Komisja Wyborcza. Organizowanie i przygotowanie wyborów na podstawie decyzji administracyjnej nie powinno mieć miejsca i było pozbawione podstaw prawnych - oświadczył wówczas Banaś. Dodał też, że nie było podstaw prawnych do tego, aby premier wydawał jakiekolwiek polecenia Poczcie Polskiej i PWPW, a decyzje w sprawie wyborów „były wydawane bardzo szybko, bez jakiejkolwiek analizy”.
Ostatecznie wybory w tej formie się nie odbyły, do czego przyczynił się wspomniany już wyżej Jarosław Gowin, który stanowczo się im sprzeciwiał. Mimo to na przygotowania do głosowania rząd wydał ok. 76 mln zł.
Przed komisją pojawi się więc zapewne i Jacek Sasin, i urzędujący premier Mateusz Morawicki, ale w sejmowych kuluarach mówi się także o Jarosławie Kaczyńskim, bo to on, zdaniem posłów opozycji, wydawał w tej sprawie decyzje.
- Traktuję tę komisję śledczą, jeśli ona powstanie i będzie komisją z prawdziwego zdarzenia, że spowoduje, iż będziemy mogli odeprzeć te wszystkie nieprawdziwe informacje i fake newsy - powiedział w rozmowie z Onetem Jacek Sasin. - Zawsze pewnie wszystko można zrobić lepiej. Sytuacja była wtedy rzeczywiście niezwykle trudna, musieliśmy szybko podejmować decyzje. Działałem zawsze w granicach prawa i w pełnym przekonaniu, że to, co robię, jest w interesie publicznym - dodał.
W Sejmie dużo także o komisji, która zbadałaby aferę wizową i sprawę Pegasusa, czyli systemu szpiegowskiego, którym politycy Zjednoczonej Prawicy, według sejmowej większości, mieliby podsłuchiwać opozycję czy niewygodnych prokuratorów.
- Pegasus został stworzony po to, żeby tropić sprawców najcięższych przestępstw: morderców, pedofilii, terrorystów, zorganizowane grupy przestępcze. Tymczasem okazuje się, że Polska jest niesamowicie spokojnym i bezpiecznym państwem, gdzie nie ma żadnych groźnych bandziorów, gdzie nie ma żadnej zorganizowanej przestępczości. Nikt nikogo nie porywa, nie morduje, nie gwałci, nikt nie ustawia wielkich przetargów, nikt nie kupuje ustaw. Nic złego się nie dzieje i znudzone tym służby, tym spokojem, tym bezpieczeństwem, tą praworządnością, wzięły się za inwigilowanie polityków opozycji - mówił z sejmowej mównicy poseł Konfederacji Sławomir Mentzen.
- Co trzeba mieć w głowie, by uznać, że jednym z najgroźniejszych bandziorów w Polsce jest Krzysztof Brejza, Michał Kołodziejczak czy Roman Giertych? - pytał dalej i ocenił, że „ta sprawa jest hańbą dla całego PiS-u”.
Jak zapowiadają politycy sejmowej większości komisji śledczych będzie więcej. Czy mają sens? Czego się z nich dowiemy? Wiadomo, że zasiadający w takich komisjach nie mają takich narzędzi w ręku, jakie mają śledczy, ale - jeśli pracują merytorycznie i rzeczowo - mogą ujawnić wiele nieprawidłowości, zaniedbań, wskazać przypadki łamania prawa.
Tyle tylko, że do tej pory komisje śledcze pracujące przy Wiejskiej były często teatralnymi spektaklami. Chyba największe zainteresowanie mediów towarzyszyło komisji Rywina, która, najkrócej mówiąc, badała polityczne tło propozycji korupcyjnej, jaką Lew Rywin złożył Adamowi Michnikowi.
Zeznania świadków rozpalały spore emocje, ale też to była pierwsza taka komisja, a i jej bohater rodził ciekawość, wiadomo - biznesmen, aktor, producent, no i człowiek zamożny.
Sejm przyjął raport Zbigniewa Ziobry, jako raport końcowy tej komisji, a był to dokument najdalej idący w oskarżeniach czołowych osób w państwie. Ziobro postulował w nim o postawienie przed Trybunałem Stanu m.in. prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Leszka Millera. Jednak po przejęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość żaden z tych wniosków nie został zgłoszony.
Komisja Rywina pokazała jednak, że każda z sejmowych komisji może się stać odskocznią do politycznej kariery. Na tej Rywina wypromowali się Zbigniew Ziobro, Renata Beger czy Jan Rokita. Anita Błochowiak zabłysnęła swoimi kolorowymi skarpetkami.
Ziobro grał na komisji twardo, czasami zadając ciosy poniżej pasa. Do historii przeszła jego kłótnia z premierem Leszkiem Millerem, który pojawił się na jednym z jej posiedzeń.
Ziobro zapytał Millera, czy zna i jak reagował na doniesienia medialne, iż rozpoznany jako zleceniodawca zabójstwa generała Marka Papały Edward Mazur, zna go osobiście i obracał się w kręgach bliskich SLD.
Przewodniczący komisji Tomasz Nałęcz uchylił pytanie, jako niewiążące się ze sprawą Rywina, ale Leszek Miller odniósł się do wypowiedzi Ziobry. Przypomniał, że generał Marek Papała był jego przyjacielem.
- Nie ma być może człowieka bardziej zainteresowanego ode mnie, żeby schwytać morderców czy mordercę generała Papały i przedstawić go przed sądem - mówił Miller. - Jeżeli słucham czegoś takiego, to mam jedno słowo by określić postępowanie pana posła Ziobro. Tym słowem jest podłość - powiedział premier.
Ziobro uznał wówczas, że premier odpowiada inwektywą i stwierdził, że prawda bywa czasami „przykra i bolesna”.
- Pan jest zerem - zareagował wówczas ówczesny premier. I to „zero” było przez lata odmieniane przez wszystkie przypadki.
Pisząc o tych, którzy „wypłynęli” na komisjach śledczych, działających w naszym parlamencie, nie sposób nie wspomnieć o komisji hazardowej. Dla wielu jej posiedzenia były smutną farsą, ale Bartosz Arłukowicz, który na nich błyszczał, stał się wielką medialną gwiazdą. Zawsze uchodził za człowieka niezwykle ambitnego. Wszyscy wiedzieli, jak po posiedzeniach komisji biegał z telewizji do radia, udzielał wywiadów, komentował wydarzenia dnia: zawsze do dyspozycji, przygotowany do rozmowy, uprzejmy. Nawet jeśli nie odebrał telefonu, oddzwaniał albo wysłał SMS. - Ciężko pracuje na swoją przyszłość - śmiali się jego koledzy z Sojuszu.
Arłukowicz był jednak w tej komfortowej sytuacji, że nie musiał na komisji zaciekle atakować jak posłowie PiS ani też bronić swoich pozycji jak politycy Platformy. Kreował się więc na człowieka ponad podziałami, bezstronnego sędziego, który chce dojść prawdy. Zdarzało mu się jednak popełniać błędy, okazało się na przykład, że o pracach legislacyjnych nad ustawą hazardową rozmawiał z posłanką Anitą Błochowiak, która miała się stawić jako świadek przed komisją. Słowa „I tak Cię dopadnę” - rzucone do Zbigniewa Chlebowskiego po jego przesłuchaniu przed komisją - też nie były najszczęśliwsze. Mógł się jednak podobać Polakom: inteligentny, cięty język, dobra prezencja, charyzma i skończone studia medyczne. Na zarzuty o to, że przy okazji prac komisji myśli tylko o autopromocji, wzdychał ciężko.
- Byłem rzetelnym radnym, pediatrą i wszystko, co robię, chcę robić dobrze. Teraz rzetelnie pracuję w komisji - tłumaczył. - I proszę mi wierzyć, jak jestem w sercu zadymy, jak zadaję pytania świadkom, zapominam o kamerach, myślę o pytaniach i analizuję odpowiedzi - zapewniał.
Ale kiedy komisja zakończyła już swoje prace, też nie schodził z pierwszych stron gazet. Wypowiadał się, jako ekspert właściwie w każdej sprawie, stał się twarzą lewicy. Dalsze polityczne losy posła Arłukowicza wszyscy znamy - dzisiaj jest jednym z liderów Koalicji Obywatelskiej i wciąż błyszczy przy Wiejskiej.
W sierpniu 2010 roku, głosami parlamentarzystów z PO i PSL, komisja hazardowa przyjęła raport ze swoich prac. Wynika z niego, że politycy Platformy nie brali udziału w nielegalnym lobbingu w sprawie ustawy hazardowej, choć ich zeznania są momentami mało wiarygodne. W raporcie jest również stwierdzenie, że źródłem przecieku o akcji CBA mogło być zarówno Biuro, jak i kancelaria premiera. Czyli? Nic!
Małgorzata Wassermann, która stała na czele komisji badającej sprawę Amber Gold, czy Patryk Jaki, przewodniczący komisji weryfikacyjnej, swoją pozycję polityczną zawdzięczają także tym komisyjnym epizodom. Oboje przez długie miesiące byli politykami najczęściej goszczącymi w mediach, zaś posiedzenia komisji, którymi kierowali, były niczym telewizyjne seriale - ich bohaterom kibicowała podekscytowana widownia, czekając na kolejne zwroty akcji.
Raport komisji Amber Gold wskazał, że w latach 2009-2015 nieprawidłowo działały prokuratury, sądy i kuratorzy sądowi, komisja jednoznacznie negatywnie oceniła funkcjonowanie aparatu skarbowego wobec Amber Gold, a także służb specjalnych. I co? Jakie wyciągnięto z tego raportu wnioski? Wydaje się, że żadnych. Pod adresem tych instytucji wciąż kierowane są identyczne zarzuty.
Ale zostając jeszcze przy komisji badającej aferę Amber Gold, tu podobnie, jak w komisji Rywina, doszło do ciekawej wymiany zdań, która w sieci „klikana” jest dzisiaj częściej niż sprawozdanie z sejmowego politycznego śledztwa.
Przed komisją ds. afery Amber Gold zeznawał sędzia Ryszard Milewski, były szef Sądu Okręgowego w Gdańsku. Milewski odbył we wrześniu 2012 roku rozmowę telefoniczną z osobą podającą się za pracownika kancelarii premiera (był to Paweł M., który twierdzi, że była to „prowokacja dziennikarska”). Po rozmowie telefonicznej Milewski miał wyrazić gotowość do wyznaczenia kilku sędziów, którzy zapoznaliby Donalda Tuska ze sprawą Marcina P., szefa Amber Gold.
W pewnym momencie przesłuchania Milewskiego przed komisją miał miejsce taki oto dialog między nim a posłem PiS Markiem Suskim.
- Czy znana jest panu ta osoba? - spytał Marek Suski
- Ale kto? - odpowiedział Ryszard Milewski
- Ta o pseudonimie „Caryca” - nie odpuszczał Marek Suski.
- Przepraszam, ale jedyna caryca, którą znam, to Katarzyna.
- Katarzyna.... - powtórzył za Milewskim Marek Suski - A może pan podać nazwisko?
- Katarzyna Wielka - zażartował Milewski, nawiązując do osiemnastowiecznej carycy Rosji.
Rozbawienia nie kryła nawet Małgorzata Wassermann, ale poseł Suski nie widział w sytuacji niczego zabawnego.
Właśnie, bo komisje stawały się z czasem medialnymi spektaklami, a z kolei te, które pracowały merytorycznie, w ogóle nie wzbudzały zainteresowania mediów. Komisja posła Marka Biernackiego pracowała dwa lata: solidnie i merytorycznie, bo chyba nikt z osób, które interesowały się sprawą porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, nie ma wątpliwości, że to najlepsza z komisji sejmowych w polskim parlamencie. Marek Biernacki uchodzi za człowieka konkretnego, nie ma, jak to się mówi w języku potocznym, parcia na szkło, a do życia podchodzi w sposób zadaniowy. Jako przewodniczący komisji mającej wyjaśnić, jak działały instytucje państwa w czasie śledztwa, które miało doprowadzić śledczych do porywaczy młodego biznesmena z Drobina, działał po swojemu - rzeczowo i systematycznie, bez fajerwerków w mediach. Raport komisji wytknął wszystkie błędy organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, co ważne - podpisali się pod nim wszyscy członkowie komisji.
Z komisją spotkał się komendant główny policji, jego zastępca, szef CBŚ.
- Widać pozytywne zmiany w podejściu policji do spraw uprowadzeń. Są one od razu prowadzone przez Centralne Biuro Śledcze albo policjantów specjalnie wykwalifikowanych i wyszkolonych w sprawie porwań - podkreślił potem Biernacki.
Porwań było zresztą coraz mniej, polepszyła się też współpraca policji z prokuraturą. Zaangażowanie polityków zasiadających w tej komisji przyniosło wymierny efekt, ich praca miała sens.
Merytorycznie pracowała komisja, która wyjaśniała okoliczności samobójczej śmierci Barbary Blidy. Przewodniczył jej Ryszard Kalisz, wówczas polityk Sojuszu. „Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro powinni stanąć przed Trybunałem Stanu” - taka była główna konkluzja jej raportu. Za raportem głosowało pięciu posłów z PO, SLD i PSL, przeciw - dwie osoby z Prawa i Sprawiedliwości.
W sierpniu 2011 roku Kalisz przedstawiając w Sejmie raport z jej prac szczegółowo relacjonował ustalenia przyjęte przez sejmowych śledczych. Mówił, że prokuratura nie dysponowała dowodami pozwalającymi na postawienie zarzutów Blidzie.
- Z analizy komisji nie wynika, żeby prokuratorzy w ogóle pochylili się nad możliwością umorzenia odsetek w sprawie, w której przygotowano zarzut wobec Blidy - wskazywał.
Blida miała być podejrzana o pośredniczenie w przekazaniu łapówki szefowi Rudzkiej Spółki Węglowej Zbigniewowi B. Pieniądze miały pochodzić od Barbary Kmiecik. Jak wskazywał Kalisz, we wrześniu 2008 roku podczas zeznań przed komisją były warszawski prokurator Bogusław Michalski, który analizował sprawę śmierci Blidy, mówił, że byłą posłankę SLD bezpośrednio obciążały tylko zeznania tego świadka.
Raport stawiał hipotezę, że Blida po wkroczeniu ABW do jej domu prawdopodobnie nie chciała popełnić samobójstwa, lecz jedynie zakładała możliwość okaleczenia. Niewykluczone jest także, że doszło do szamotaniny między Blidą a agentką ABW, odprowadzającą ją do łazienki, gdy ta ostatnia zobaczyła broń w rękach Blidy i „próbowała ją powstrzymać”.
Obie komisje, i ta zajmująca się sprawą Barbary Blidy, i ta przyglądająca się śledztwu w sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, obradowały w zaciszu sejmowych sal, o ich pracach pisało się rzadko i pobieżnie. Może dlatego, obie doszły do konkretnych wniosków, wskazały zaniedbania organów wymiaru sprawiedliwości i organów państwa. Nie chodziło w nich o show, ale o dojście do prawdy.
- Dla mnie będzie szalenie ważne, żeby te komisje śledcze nie były kolejnymi teatrami politycznymi, których już w tym gmachu oglądaliśmy często bardzo dużo, tylko realnymi komisjami, które w realny sposób, wyposażone w realne kompetencje, będą ustalały prawdę, fakty i będą mogły zająć się później innymi rzeczami. A więc nie przewiduję ciągnących się miesiącami oper mydlanych - mówił marszałek Sejmu Szymon Hołownia. W podobnym tonie wypowiadali się inni politycy. I dobrze, aby takie właśnie były, aby pracowały merytorycznie, ustalały prawdę i fakty, a jej członkowie nie starali się robić medialnego show przed kamerami.