Jak rolnik spod Zabłudowa wszedł w konflikt z myśliwymi. Przez dziki
Mamy jeszcze zimę, co prawda lekką, ale wciąż zimę. A łąka już jest zryta. Proszę zobaczyć jeszcze jak - pokazuje Marcin Szarejko z Folwarków Małych pod Zabłudowem. - Jak niedługo ruszy wegetacja, to dziki zaczną ryć dziesięciokrotnie bardziej niż obecnie. A szef koła łowieckiego każe mi grabiami wszystko poodwracać.
Mamy jeszcze zimę, co prawda lekką, ale wciąż zimę. A łąka już jest zryta. Proszę zobaczyć jeszcze jak - pokazuje Marcin Szarejko z Folwarków Małych pod Zabłudowem. - Jak niedługo ruszy wegetacja, to dziki zaczną ryć dziesięciokrotnie bardziej niż obecnie. A szef koła łowieckiego każe mi grabiami wszystko poodwracać.
Od lat rolnik toczy spór z Kołem Łowieckim Żbik z Zabłudowa. Chodzi o wypłatę odszkodowań za straty wyrządzone przez dziki na użytkach zielonych: łąkach i pastwiskach. Pięć lat temu zdarzało się, że o godz. 14 na drodze było stado liczące 40 sztuk. Teraz w dzień nie chodzą, ale po szkodach widać, że nocą nie próżnują.
Bez rekultywacji ani rusz
- Dzik naje się w lesie żołędzi, wyjdzie na pole, łąkę i ryje. Znajdzie na nim robaka, pędraka, może korzonki słodkie. Tyle że tak zryta łąka to tragedia dla każdego rolnika. Bo przez rok nie ma z niej plonu. Jeżeli ktoś ma zwierzęta, to nie może ich paść - mówi Marcin Szarejko. - Ale załóżmy, że taką łąkę udałoby się skosić i nie połamać kosiarki. Tyle, że to, co skoszę, muszę zebrać i zbelować. Jeśli zostaną w beli jakieś zryte resztki, a koń je zje, to od razu zdycha. Krowę weterynarz może by jeszcze uratował, ale konia już nie.
Dlatego przy dużych użytkach zielonych rolnicy woleliby je zrekultywować. Wjechać maszyną, wybierać kamienie, potem obsiać i mieć łąkę jak nową. Z kolei przedstawiciele kół łowieckich zazwyczaj twierdzą, że trzeba najpierw robić drobne uszkodzenia: podejść z łopatką, grabkami, tu przydeptać, tam przydeptać, dorzucić darni, gdzie jej brakuje
- Na działce 10-arowej to może jeszcze ma sens, ale na 10 ha już nie. Nic dziwnego, że rolnicy nie chcą w to wchodzić - mówi Anna Pietraszewicz, ekspert z Podlaskiej Izby Rolniczej.
Brak rekultywacji terenów zielonych powoduje zwiększenie straty w roku kolejnym.
- Tu jest zarośnięta, duża trawa, a proszę zobaczyć jak zryta jest ziemia. A tam świeżo poryte - pokazuje rolnik. - Kto tego nie zobaczy, to nie uwierzy. Przyjechał wiosną prezes krajowej izby rolniczej i powiedział, że jest w szoku, bo w całym województwie mazowieckim nie ma takich szkód jak u mnie.
Szkodę trzeba zgłosić siedem dni od jej zobaczenia do koła łowieckiego. Jego przedstawiciele muszą przyjechać na miejsce i ją wycenić. Marcin Szarejko twierdzi, że myśliwi z koła Żbik od kilkunastu lat wielokrotnie dopuścili się łamania prawa łowieckiego przez niedokonywanie oględzin szkód lub ich opóźnianie.
- Nawet jeśli bym wycenił szkodę na 10 tys. zł, a koło łowieckie o połowę mniej, to te pięć tysięcy musi mi zapłacić. A tego nie robiło. Co stało na przeszkodzie? - pyta rolnik. - Chyba tylko to, żeby doprowadzić mnie do trudnej sytuacji. Tu szkody idą w milionach, a ja nie mam takich pieniędzy odłożonych w skarpecie.
Przez brak pieniędzy za poniesione straty znalazł się w trudnej sytuacji finansowej.
- Miałem 77 koni, większość z nich musiałem sprzedać. Teraz zostało mi tylko 20 i dla nich muszę kupować bele siana. Jedna kosztuje 200 zł. A przecież gdyby nie zryte łąki miałbym własne siano, i karmił konie bez żadnych kosztów - tłumaczy Szarejko. - A szef koła łowieckiego każe mi z rodziną grabiami wszystko poodwracać. I to mówi człowiek, który jest notariuszem.
Bez prawomocnego wyroku nie zapłacą
Prezesem Koła Łowieckiego Żbik jest notariusz Anatol Surowiec. - To jest konflikt sztucznie wywoływany przez rolnika i jego pełnomocnika - mówi myśliwy. - Jako koło łowieckie płacimy odszkodowania rolnikom za szkody, które powodują dziki. Taki jest nasz obowiązek. Nie mamy problemu z odstrzałem dzików. Już dawno przekroczyliśmy plan. Zresztą teraz nie ma dzików w nadmiarze. Pięć, sześć lat temu było ich znacznie więcej.
Anatol Surowiec twierdzi, że co roku koło likwiduje około 50 szkód i nie ma żadnych problemów. - Jedynie z panem Marcinem Szarejko. W jego przypadku problem rozbija się o wysokość odszkodowania za szkodę. On oczekuje wielomilionowych pieniędzy, znacznie przewyższających wartość jego gospodarstwa - mówi prezes koła.
Twierdzi, że przynajmniej dwa razy do roku Marcin Szarejko zgłasza szkody na tych samych użytkach.
-Natomiast spór toczy się o jedną szkodę na użytkach zielonych łąkach i pastwiskach sprzed pięciu lat - mówi prezes Żbika.
Finał znalazł w sądzie. W sierpniu 2018 roku zapadł wyrok w I instancji. Koło łowieckie zostało zobowiązane do wypłaty rolnikowi odszkodowania.
- Póki nie ma prawomocnego wyroku, nie mogę zapłacić tych pieniędzy. Chodzi o 193 tys. zł z odsetkami na 10 ha użytków zielonych. Za takie pieniądze to można kupić 10 ha na Podlasiu. Dlatego nasza apelacja - mówi Anatol Surowiec. - To nie my doprowadziliśmy do sporu sądowego. Pan Szarejko uważał, że powinniśmy mu uznać 100 proc. szkody, czyli wypłacić półtora miliona zł. Uniemożliwił nam oszacowanie szkody, ściągnął 20 osób, które wyzywały i lżyły myśliwych. Dochodziło do rękoczynów. Myśliwi w końcu przerwali szacowanie. Przy drugiej próbie poprosiliśmy policję o eskortę, ale to nic nie dało. Teraz pan Szarejko razem ze swoim pełnomocnikiem utrudniają postępowanie sądowe. Jak dochodzi do terminu rozprawy apelacyjnej, to zgłaszają wniosek o wyłączenie kolejnych sędziów. Motywuje to tym, że ja jako były sędzia mam znajomości w białostockim wymiarze sprawiedliwości.
Pełnomocnik rolnika Aleksander Bojczuk mówi, że apelacja tyczy się jedynie kwoty 12 347, 50 zł. Uznali, że sąd w sposób nieuzasadniony potrącił koszty zbiorów.
Przyznaje też, że jego klient złożył wniosek o wyłączenie ze sprawy sędziów sądu apelacyjnego. Ale pierwotnie został odrzucony. Na dwa dni przed rozpoznaniem apelacji sędziowie sami zaczęli się wyłączać. I to tak gremialnie, że w tej chwili władnych do rozpoznawania jakiejkolwiek sprawy jest tylko dwóch, a skład orzekający musi być trzyosobowy. Z tego powodu ten klincz trafił do Sądu Najwyższego, który wyznaczy inny sąd apelacyjny.
Sam rolnik inaczej też pamięta oględziny strat z czerwca 2015 roku. - Komisja zatrzymała się przy drodze, potem szacujący weszli dalej, bo łąka byłą zarośnięta. Gdy okazało się, że jest zryta niesamowicie, Anatol Surowiec odwrócił się, wsiadł do samochodu i odjechał. Byle tylko nie spisać protokołu - tłumaczy Marcin Szarejko.
Podkreśla, że dziesięciu biegłych, w tym sądowy, szacowali szkody. - To co, może ja ich przekupiłem? - pyta. - Jeśli tak, to niech szef koła poda mnie do prokuratury.
Nie potrafi zrozumieć, że tak prosta sprawa toczy się w sądzie pięć lat. - A takich spornych strat mam dziewięć. Na każdą pięć lat, to w sumie daje 45. Mam 35 lat i nie wiem, czy dożyję osiemdziesiątki by doczekać sprawiedliwości - zastanawia się rolnik.
Anatol Surowiec twierdzi, że wiosną 2019 roku szkodę na użytkach zielonych rolnik wyliczył na 530 tysięcy.
- Wskutek rozstrzygnięcia tej szkody w drugiej instancji przez nadleśniczego nadleśnictwa Żednia wyszło 26 tys. zł. To proszę sobie porównać, jakie są oczekiwania, a jaka szkoda rzeczywista - twierdzi prezes koła. - Ja już nie mówię o tym, że wszystkie te działki, na których pan Szarejko zgłasza szkody nie należą do niego. On nie ma nawet dzierżawy na te grunta. Korzysta z geoportalu i patrzy, które działki dziś zgłaszać. I podaje numery geodezyjne działek, które należą do skarbu państwa, albo osób fizycznych, które z nich nie korzystają. To są przez nich pozostawione ugory, nieużytki rolne, porośnięte trawą. Nawet drogę gminy Zabłudów zgłosił do odszkodowania. Pan Szarejko kilka lat temu nabrał wielomilionowych kredytów i teraz pętla zadłużeniowa go przycisnęła Z innym rolnikami staramy się dojść do kompromisu. Często też przepłacamy o 300-500 zł, ale płacimy dla świętego spokoju. Zresztą panu Szarejce w ubiegłym roku zapłaciliśmy około 60 tys. złotych.
Marcin Szarejko przyznaje, że w zeszłym roku pierwszy raz w ciągu pięciu lat koło przysłało mu protokoły do podpisania.
- Od razu napisałem, że dwie działki w nich wymienione nie są moje, a sąsiada. Zgłaszając do koła łowieckiego szkodę to muszę podać, co ja zgłaszam. W moim wniosku tych działek nie było - wyjaśnia rolnik.
I pyta: - A gdzie myśliwi byli przez poprzednie lata. U mnie chodziły komisje od wojewody, ze starostwa i wszyscy widzieli szkody. A szef koła idzie w zaparte i twierdzi, że ich nie ma. Dopiero, gdy zajrzało im w oczy widmo likwidacji koła, to nagle się zrobili względnie ugodowi.
Mediacja w Warszawie
Spór między rolnikiem a kołem Żbik zaostrzył się do tego stopnia, że próby mediacji między zwaśnionymi stronami podjęła się Naczelna Rada Łowiecka i Krajowa Rada Izb Rolniczych. Spotkanie odbyło się 3 kwietnia 2019 roku w Warszawie.
- Trudno nazwać to mediacją. Pan Szarejko ze swoim pełnomocnikiem 3 kwietnia 2019 w siedzibie Naczelnej Rady Łowieckiej w Warszawie postawili warunki brzegowe ugody: 1,7 mln złotych odszkodowania i rozwiązanie koła Żbik. Były one nie do przyjęcia, bo takie szkody nie zaistniały. Gdyby one były w uprawach rolnych, to rolnicy byliby najbogatszymi ludźmi w Polsce - tłumaczy Anatol Surowiec.
Dotarliśmy do notatki z tego spotkania. Wynika z niej, że Marcin Szarejko posiada wnioski o szacowanie szkód łowieckich kierowane do koła Żbik, opinie rzeczoznawców lub biegłych sądowych oraz wyliczenia ODR. Taką dokumentacją nie dysponuje koło, a jego prezes nie potrafił wytłumaczyć powodów braków zaniechań szacowania strat. W notatce stwierdzono też, że gdyby gospodarstwo Szarejki przystało na kwoty zaoferowane przez prezesa koła za szkody na łąkach za 2018/ 2019 (8 tys. ) i lata 2007-2019 (71 tys.), działałoby na swoją szkodę.
Ponadto prezesi KRIR Wiktor Szumlewicz i NRŁ Rafał Malec ocenili, że koło Żbik wprowadzało w błąd poszkodowanych poprzez zapewnienia wypłaty odszkodowania dążąc do podjęcia przez rolnika decyzji o zbiorze uprawy i następnie odmowy wypłaty odszkodowania z uwagi na zatarcie śladów bytowania zwierzyny łownej. Uznali też, że myśliwi dopuścili się wieloletniego łamania przepisów prawa łowieckiego, bo nie dokonywali oględzin szkód lub ich opóźniali, nie sporządzali protokołów wstępnych i ostatecznych, istotnie zaniżali odszkodowanie.
Co więcej, z analizy nagrań audio-video z dokumentowania czynności szacowania szkód przez koło w czerwcu 2015 roku na użytkach zielonych Marcina Szarejki nie było żadnych przeszkód natury prawnej i faktycznej, aby dokonać oszacowania ostatecznego i udokumentować to protokołem z wyliczeniem wysokości utraconego plonu oraz wyliczenia wynagrodzenia za uszczerbek i rekultywację użytku zielonego metodą pełnej uprawy. Nieuprawnione przerwanie czynności szacowania przez koło doprowadziło do niepotrzebnego sporu sądowego.
Sygnatariusze notatki stwierdzili też, że postępowanie prezesa koła obecnego na oględzinach, miało na celu uniknięcie odpowiedzialności za powstałą szkodę łowiecką i uniemożliwienie skierowania powództwa sądowego przez poszkodowanego rolnika.
- I że drastyczne zaniżanie przez prezesa koła Anatola Surowca wynagrodzenia za szkody służyło przede wszystkim wymuszeniu na poszkodowanym rolniku akceptacji na proponowaną zaniżoną wysokość odszkodowania - czytamy w notatce. - Jej zaniżenie było też głównym powodem fiaska mediacji.
Żbik trzyma się mocno
Osiem miesięcy później Paweł Piątkiewicz, ówczesny prezes Naczelnej Rady Łowieckiej, zwrócił się do ministra klimatu z wnioskiem o nakazanie Łowczemu Krajowemu podjęcie decyzji w sprawie koła Żbik, z możliwością wykluczenia z Polskiego Związku Łowieckiego.
- W swoim czasie był konflikt we władzach statutowych Naczelnej Rady Łowieckiej. Jej rzekomy prezes pan Piątkiewicz, bo nigdy nim nie był, występował do Okręgowego Łowczego w Białymstoku o rozwiązanie naszego koła. Zarząd odpowiedział, że nie ma żadnych podstaw do takiego kroku. Zasięgał opinii prawnych dwóch niezależnych kancelarii prawnych: z Białegostoku i Warszawy - wyjaśnia Anatol Surowiec. - Co do dualizmu w radzie naczelnej to poprzedni jej prezes nigdy z tego stanowiska nie zrezygnował. Był swoisty dualizm, dwóch prezesów, a pan Piątkiewicz nie miał gabinetu. Ale ostatnio minister klimatu uznał, że jego powołanie było niezgodne z prawem.
Prezes koła Żbik krytycznie ocenił też rolę w sporze Podlaskiej Izby Rolniczej.
- Jest po stronie Marcina Szarejki. Jego pełnomocnik jest zarazem radcą prawnym Izby. Ona sama jest tworem wybitnie tendencyjnym. Nie ma z nią dialogu, szczególnie z jej prezes Grzegorzem Leszczyńskim. Trudno też jej działania uznać za mediacje - mówi Anatol Surowiec.
Trafili na niepokornego
Prezes PIR tłumaczy, że większość sporów rolnicy i myśliwi próbują załatwiać między sobą na zasadzie kompromisu. Dodaje też, że koła łowieckie wzięły się do roboty.
- Także dzięki temu, że Izba opiniuje plany Kół Łowieckich. Żadne z nich nie chce być na cenzurowanym - wyjaśnia Grzegorz Leszczyński. - Na 100 kilka obwodów w naszym województwie jedynie ten Żbik z Zabłudowa ma taki zatarg z rolnikiem.
Wspomina, że w 2015 roku razem z ówczesnym wicewojewodą podlaskim był na polu Marcina Szarejki.
- Dziki mają olszynę, jest mokro, lubią tam siedzieć. Myśliwi tłumaczyli się, że nie mogli przez pół roku strzelać przez ograniczenia wynikające z ASF, bo nie mieli chłodni. Później jednak już mogli - mówi szef samorządu podlaskich rolników.
Skalę i wagę tego problemu pokazuje na przykładzie wydarzenia z powiatu Biała Podlaska. Tam starostwa rozwiązał z kołem łowieckim umowę na jeden obwód. Sprawa w sądzie toczyła się dwa lata. W pierwszej instancji starosta przegrał, ale odwołał się do sądu w Lublinie i wygrał apelację. Dziki ryły, rolnicy się skarżyli, a myśliwi na papierze mieli wszystko w porządku. Ale tam łowczy okręgowy dał ten obwód innemu kołu. W ciągu trzech miesięcy jego członkowie odstrzelili 500 dzików. A poprzednie koło przez rok odstrzeliło sto i mówiło, że wszystko jest OK.
- U nas wszystkie koła dookoła strzelają, a tu raptem Żbik okazuje się ważniejszy. Bo musi mieć dziki na później - dodaje prezes PIR. - Posądzają Szarejkę, że chce wyłudzić odszkodowanie, ale u niego faktycznie były te straty.
- Pan Szarejko składał skargi wszędzie, chyba tylko jeszcze została mu Bruksela i Moskwa - odpowiada Anatol Surowiec. - Oczekuje tylko jednego: by rozwiązać nasze koło. Tak jak by to załatwiało problem. Bo jeśli koło Żbik nie będzie dzierżawiło terenu i nie przeprowadzało polowań, to dziki przestaną przychodzić. Nonsens. Wtedy inne koło przejmie zadania w tym obwodzie.
Grzegorz Leszczyński uważa, że koło Żbik powinno się wziąć do roboty, zapłacić, a nie wywyższać się ponad miarę. - Bo w zarządzie tego koła są ważni ludzie. Mają swoje nawyki i przyzwyczajenia, a świat się zmienia - tłumaczy prezes PIR. - Gdy opiniowaliśmy w zeszłym roku ich plany warunkowe, to z wyniosłością zarzucali nam jak Izba może o coś pytać, czegoś się domagać. Miało się wrażenie, że rozmawia się z nimi jak z królami. Niestety, pech chciał, że trafili na niepokornego rolnika Szarejkę.
Marcin Szarejko gospodarzy na ok 50 ha. - Jeśli jest duży areał, to należy się duże odszkodowanie. Tyle że myśliwi muszą je wypłacić z własnej kieszeni, czyli kasy koła. Może doszli do wniosku, że bardziej będzie opłacało im się zniszczyć mnie. I dążą do tego, by nie rekultywować moich użytków. Abym nie miał czym karmić swoich zwierząt - zastanawia się rolnik. - Dopóki nie miałem żadnych szkód łowieckich, to nie miałem też żadnego zadłużenia.
Zapytaliśmy łowczego okręgowego o przyszłość koła Żbik. - Cała dokumentacja na jego temat została przekazana do centrali- mówi Dariusz Krasowski.
Będzie się nią zajmował nowy łowczy krajowy. 7 lutego 2020 r. jest nim Paweł Lisiak. Nowym szef Naczelnej Rady Łowieckiej jest ponownie Rafał Malec.