Jak przeżyć żałobę? Rozmawiamy z psycholożką Małgorzatą Krzak
Utratę bliskiej osoby odczuwamy psychicznie i fizycznie. Dosłownie zmienia się sposób, w jaki funkcjonuje nasz mózg – mówi psycholożka Małgorzata Krzak.
Z psycholożką Małgorzatą Krzak rozmawia Lena Szuster
Czytałam ostatnio książkę, w której dziecku po śmierci rodziców powiedziano, że „Bozia ich zabrała”. Trochę to makabryczne.
Nawet bardzo! Śmierć rodzica to jedno z najtrudniejszych doświadczeń, dlatego ważne jest, by w tak traumatycznej sytuacji wzmacniać w dziecku poczucie bezpieczeństwa i przewidywalności. Mówiąc, że rodziców „zabrała Bozia”, możemy tylko dziecko przestraszyć. Bo dlaczego ich zabrała? Dokąd? Czy odda? A może zabierze też mnie? Wcale nie lepsze będzie stwierdzenie, że „rodzice śpią”, „odeszli” albo „trafili do nieba”. Małe dzieci nie rozumieją metafor, więc odbiorą taki komunikat dosłownie, tym bardziej, że do dziesiątego roku życia nie spostrzegają śmierci jako nieodwracalnej. Dziecko będzie więc myślało, że rodzice rzeczywiście gdzieś wyjechali, gdzieś poszli, z jakiegoś powodu je zostawili, ale w końcu wrócą. Takie przekazy mogą utrwalać nieuchronne w procesie żałoby poczucie winy (,,byłem niegrzeczny”) albo krzywdy (,,odeszli, bo mnie nie kochali”). Z kolei porównanie śmierci do snu może wywołać u dziecka lęk przed zasypianiem.
Jak więc powinniśmy rozmawiać z dziećmi o śmierci?
Przede wszystkim trzeba mówić prawdę – prostym, dostosowanym do wieku językiem. Chcąc ochronić dziecko przed bólem, często uciekamy w metafory, a te niestety mogą wprowadzać w błąd, potęgować niepokój albo utrudniać przeżywanie żałoby. Lepiej na przykład powiedzieć – oczywiście w zależności od sytuacji – że rodzic miał wypadek albo był chory, że jego serce zostało uszkodzone, że ciało przestało ,,działać”. Warto podkreślić, że lekarze zrobili wszystko, by uratować bliską osobę. Dzięki temu dziecko w przyszłości nie będzie bało się szpitali. Bardzo ważne jest też, żeby o śmierci mówić jak najspokojniej, rzeczowo, nie przytłaczać dziecka swoimi uczuciami, podążać za jego emocjami i pytaniami. Gdzie jest mama? Czy mogę ją zobaczyć? Co się teraz będzie działo?
Można zabrać dziecko na pogrzeb?
Jeżeli będzie chciało – tak. Wówczas w trakcie ceremonii powinniśmy zapewnić dziecku wsparcie i opiekę. Jeżeli jednak dziecko woli nie brać udziału w pogrzebie, uszanujmy tę decyzję.
Każda żałoba, czy to u dużego, czy u małego człowieka, wygląda inaczej – nie ma jednej drogi, jednego sposobu, uniwersalnej recepty na to, jak poradzić sobie z utratą bliskiej osoby. Żałobę należy przechodzić we własnym tempie i na własnych zasadach, dać sobie czas, niczego z góry nie zakładać.
To wcale nie jest łatwe. Żyjemy w czasach, w których bardzo dużą rolę odgrywa zadaniowość, nastawienie na cel, trzymanie się planu, innymi słowy – wszystko to, co napędza nas w pracy zawodowej. Siłą rzeczy tę zadaniowość przenosimy na sferę prywatną, na nasz sposób odczuwania emocji. Stawiamy sobie różne cele. Zakładamy: za miesiąc muszę poczuć się lepiej. Za kolejne trzy w ogóle nie będę płakać. Może mi być smutno równo przez rok, ani dłużej, ani krócej. Niestety, ważnych życiowych doświadczeń nie da się w ten sposób zaplanować, zrealizować, a potem odłożyć na bok i zapomnieć.
Ale przecież mówi się, że żałoba ma pięć etapów. Czy to nie sugeruje jakiegoś planu? Właściwego sposobu na radzenie sobie ze stratą?
Rzeczywiście, w latach 70. Elizabeth Kübler-Ross, amerykańska lekarka szwajcarskiego pochodzenia, opisała pięć etapów żałoby. Tuż po śmierci następuje etap szoku i zaprzeczania – bardzo potrzebny, bo bezmiar straty pojmujemy stopniowo, dzięki czemu w ogóle mamy silę ją udźwignąć. To czas protestu i niedowierzania, możemy więc czuć się odrętwiali i automatycznie wykonywać wiele czynności – w odcięciu od emocji. Potem pojawia się gniew – obwinianie siebie, otoczenia, lekarzy, losu, Boga, ale i zmarłej osoby. Kiedy gniew się wypala, następuje etap targowania – rodzic po śmierci dziecka może mówić: ,,to ja chcę umrzeć, niech moja córka wróci” lub ,,zrobię wszystko, byleby żyła”. Później przychodzi rozpacz – doświadczanie ogromnej pustki i smutku. Na końcu jest etap akceptacji – godzenia się ze stratą, uczenia się życia bez bliskiej osoby, planowania i realizowania własnych zamierzeń.
Jednak nie każda żałoba przebiega według tego schematu. Poszczególne etapy mogą się pojawiać w różnej kolejności, powtarzać się lub w ogóle nie występować. Czyli wracamy do początku – nie ma jednego sposobu na żałobę. Jest proces. Jednego dnia czujemy się przytłoczeni rozpaczą, wykonanie zwykłych czynności nas przerasta, ból jest nie do zniesienia, innego dnia mamy więcej sił. Czasem pomaga wycofanie się z kontaktów, czasem wręcz przeciwnie. Rytm przeżywania żałoby przypomina procesję w luksemburskim Echternach – robimy trzy kroki do przodu, dwa do tyłu. Podejmujemy ogromny wysiłek, a zmiana wydaje się niewielka. To naturalne.
Nie róbmy więc sobie wyrzutów sumienia, jeżeli nasza żałoba nie jest „podręcznikowa”, gładka, szybka i prosta, bo po prostu żadna taka nie jest.
To się często zdarza? Wyrzuty sumienia?
Niestety tak. Osoba, która przechodzi żałobę, może znajdować się pod olbrzymią presją, nierzadko podwójną – ze swojej strony i ze strony otoczenia. Pamiętam pacjentkę, która doświadczyła nagłej, traumatycznej śmierci męża. Oprócz przytłaczającej rozpaczy i własnego niepokoju, zmagała się ze sprzecznymi oczekiwaniami rodziny oraz znajomych. Z jednej strony słyszała, że jest za wesoła, powinna rozpaczać, ubierać się tylko na czarno, zrezygnować z życia towarzyskiego, z drugiej zaś – że najwyższy czas wziąć się w garść, ruszyć dalej, a nie wciąż tkwić w przeszłości, rozpamiętywać, smucić się, no ile można? Od razu odpowiem: dokładnie tyle, ile trzeba. Nie wolno zarówno własnych, jak i cudzych emocji dopasowywać do jakiegoś z góry narzuconego szablonu, niczym do mitologicznego prokrustowego łoża. Jeżeli emocje, które pojawiają się w żałobie, unieważnimy i odepchniemy od siebie, prędzej czy później odbije się to na naszym zdrowiu.
W jaki sposób?
Zacznijmy od tego, jak żałoba wygląda z medycznego punktu widzenia. Utratę bliskiej osoby odczuwamy psychicznie i fizycznie. Dosłownie zmienia się sposób, w jaki funkcjonuje nasz mózg. Możemy na przykład mieć problemy z koncentracją, pamięcią i skupieniem. Odczuwać zmęczenie i apatię. Doświadczać halucynacji – słyszeć kroki zmarłej osoby albo widzieć ją obok siebie. Przeżywanie żałoby porównałabym do gojenia się rany – u każdego z nas ta rana będzie trochę inna, bardziej lub mniej utrudniająca życie i zwykłe czynności. W końcu zacznie się zasklepiać, potem zostanie nam po niej blizna, a my nauczymy się żyć dalej. Ale jeżeli nie pozwolimy jej leczyć się we własnym tempie, cóż… Ryzykujemy infekcje i powikłania. Tak samo jest z żałobą. Długotrwałe tłumienie żalu, smutku, bólu jest dla ciała wyczerpujące i przekłada się na przeróżne dolegliwości fizyczne, na przykład obniżenie odporności czy zaostrzenie chorób przewlekłych.
Czy to jest ten moment, w którym powinniśmy poszukać pomocy? Udać się do lekarza?
Żałoba sama w sobie jest naturalnym procesem i nie wymaga interwencji psychologicznej. Jeżeli jednak po upływie kilku miesięcy emocje nadal nas przytłaczają albo w drugą stronę – całkowicie ich unikamy, chowamy się w obowiązkach, uciekamy w używki – powinniśmy porozmawiać z psychologiem lub psychoterapeutą. W uporaniu się ze stratą ważną rolę odgrywają również nasi najbliżsi, rodzina i przyjaciele, ich wsparcie, uważność, ale też zrozumienie tego, jak przebiega żałoba. Zrozumienie jest tutaj kluczowe. Z mojego doświadczenia terapeutycznego wynika bowiem, że dla osoby przeżywającej stratę już samo poznanie mechanizmów i rytmu żałoby może być bardzo pomocne. Czasami po prostu potrzebujemy akceptacji i zapewnienia, że nasze uczucia, jakie by one nie były, są w porządku. Nie zawsze o takie zapewnienie i wiedzę łatwo. Śmierć jest w naszej kulturze z jednej strony wszechobecna, a z drugiej – przemilczana. To temat tabu.
Boimy się mówić o śmierci?
Może nie do końca wiemy, jak to robić? Mam wrażenie, że żyjemy w kulcie nieśmiertelności. W reklamach wygładzamy zmarszczki, celebrujemy młodość, witalność i siłę, wierzymy, że jesteśmy niezniszczalni. Filmowa śmierć jest często bardzo umowa, pozbawiona krwi i cierpienia, nawet opłakiwanie bliskich przebiega szybko i łatwo, akcja pędzi dalej.
To oczywiście olbrzymia generalizacja, są też zupełnie inne obrazy śmierci, ale raczej obok głównego nurtu i popularnych narracji, a nie w ich centrum. Na co dzień nie mamy styczności ze śmiercią. Po prostu jej nie widzimy. Kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej – śmierć była bardzo zwyczajna, codzienna, zawsze obok. Dostawaliśmy do niej taki kulturowy instruktaż obsługi: różne rytuały pozwalały nam się ze śmiercią oswajać, na przykład poprzez czuwanie przy zmarłej osobie, ubieranie jej, gromadzenie się całej rodziny, znajomych, sąsiadów, wspólne przeżywanie żałoby i wspieranie się w trudnej sytuacji. Dzisiaj tego brakuje. Często więc kiedy śmierć wkracza w nasze życie, jesteśmy zaskoczeni, nie wiemy, jak sobie z nią poradzić, nie wiemy też, co i jak mówić. Zwyczajowe „wyrazy współczucia” często wydają się nam niewystarczające, szczególnie w sytuacji śmierci niespodziewanej.
Z taką śmiercią trudniej się pogodzić? Przejść żałobę?
Znów muszę powtórzyć, że każda żałoba jest inna i nie ma tutaj twardych reguł… Ale tak, pewne rodzaje śmierci mogą być potencjalnie trudniejsze do przeżycia. Na przykład wtedy, gdy umiera dziecko, mamy takie poczucie olbrzymiej niesprawiedliwości, zaburzenia naturalnego porządku rzeczy, odwrócenia ról. Samobójstwo, wypadek, nagła śmierć osoby młodej i zdrowej – to wydarzenia, które mogą być traumatyczne.
Jak pomóc osobie, która przechodzi żałobę?
Bądźmy obok i pytajmy – czego potrzebujesz? Jak cię czujesz? Co mogę dla ciebie zrobić? Warto zadbać o podstawowe, prozaiczne rzeczy, o których żałobnicy nie będą w stanie myśleć, czyli na przykład zorganizować posiłki, pomóc w załatwianiu formalności, przypilnować dzieci, wyprowadzić psa na spacer. Bądźmy obecni i akceptujmy zarówno potrzebę rozmowy, jak i milczenia. Dajmy osobie przeżywającej żałobę przestrzeń do wyrażania emocji. Nie tylko smutku, ale też złości, gniewu, rozczarowania, poczucia
krzywdy, opuszczenia. I nie popadajmy przy tym w przesadę. Nie osaczajmy. Pamiętajmy, że nie każdy potrzebuje w żałobie tłumu ludzi dookoła siebie – i to też jest w porządku. Mamy prawo radzić sobie ze stratą po swojemu.
A skąd będziemy wiedzieć, że rzeczywiście sobie radzimy? Że nie potrzebujemy pomocy?
Jeżeli odzyskujemy energię, coraz częściej czujemy się sobą, zaczynamy snuć plany na przyszłość, chcemy coś robić, działać, to znaczy, że ten czas najbardziej dotkliwej, intensywnej żałoby jest już za nami. Nadal możemy odczuwać ból i tęsknotę – szczególnie w urodziny zmarłej osoby, rocznice, święta, inne ważne wydarzenia – mimo to jesteśmy gotowi iść do przodu.
W książce Sheryl Sandberg i Adama Granta pt. ,,Opcja B. Jak radzić sobie z traumą po stracie, stawić czoła trudnościom i odzyskać radość życia” znajdziemy wiele historii osób, które zmagały się z bolesnymi i traumatycznymi stratami. Zarówno ich opowieści, jak i doświadczenia moich pacjentów są dowodami na to, że człowiek w naturalny sposób dąży do dobrostanu. Nieosądzająca i akceptująca postawa wobec emocji, które pojawiają się w żałobie, traktowanie siebie z dużym zrozumieniem i troską, otaczanie się życzliwymi ludźmi – to wszystko daje szansę, by nie tylko przeżyć żałobę, ale też rozwinąć się i wzmocnić.
Żałoba paradoksalnie może pomóc nam zbudować poczucie własnej siły i wartości, nauczyć bycia „tu i teraz”, celebrowania życia, doświadczania wdzięczności. Pamiętajmy, żeby podczas przeżywania trudności dobrze traktować siebie i innych – a przyniesie to nam niespodziewane korzyści.
Małgorzata Krzak
Psycholożka, trenerka umiejętności psychospołecznych i interpersonalnych. Od ponad 15 lat zajmuje się pomocą psychologiczną i psychoterapeutyczną dla osób, które doświadczają różnych kryzysów życiowych. Prowadzi warsztaty dla kobiet i zajęcia akademickie.
www.przybornikemocjonalny.pl