Jak elżbietanka z Poznania została "latającą zakonnicą"
Gdyby nie św. Jakub, pewnie niewielu by się o niej dowiedziało. Ale jej szalona jazda na rowerze przysporzyła większej sławy jej i apostołowi.
Siostra Leopolda w najśmielszych snach nie wyśniłaby sobie takiej sławy. I to światowej - dosłownie. Od Meksyku po Rosję. Huczało o niej najpierw w hiszpańskich mediach, a zaraz potem w całym internecie, gdzie została „latającą zakonnicą”.
No bo która siostra wsiada na rower i pędzi z góry ponad 60 kilometrów na godzinę? I to w habicie i bez kasku! Tak gnała do grobu swego ukochanego świętego - św. Jakuba - do Santiago de Compostela.
Ale nie była sama. - Jechałyśmy we dwie - z siostra Cyrylą - wspomina s. Leopolda. - Ale ona musiała ze względów zdrowotnych zwolnić. A ja, jak już wjechałam mozolnie na górę i poczułam wiatr na twarzy, zobaczyłam tę przestrzeń - gnałam ze wszystkich sił. Co za uczucie!
I gnała tak skutecznie, że przejeżdżający autem obok nich właściciel jednego ze schronisk na trasie do Santiago nagrał filmik. I wrzucił do sieci. Bardziej zdumiony brawurą pędzącej bez kasku kobiety, niż jej stanem duchownym. Ot, taka osobliwość. Nie trzeba było długo czekać, jak filmik stał się hitem. A skulona w pół kobieta w habicie i welonie na włosach, mknąca na białym rowerze, na którym z tyłu trzepocze biało-czerwona flaga, bił rekordy wyświetleń, polubień i udostępnień.
- Kompletnie nie rozumiem, skąd ta sława - siostra Leopolda łapie się za głowę. - Tyle lat służę ubogim i żadne media nic nie napisały. Aż tu nagle jakaś tam zakonnica wsiadła na rower i o czym tu pisać.
A dziwić ma się czym, bo - jak opowiada, a uśmiech nie znika z jej oczu i twarzy ani na chwilę - był to już czwarty etap jej rowerowej pielgrzymki do grobu św. Jakuba do Santiago. Bardzo ważnej, bo to jedyny ocalały grób apostoła.
- Obie z siostrą Cyrylą mamy codzienne obowiązki, pracę w jadłodajni i nie mogłyśmy tak po prostu wyjechać na kilka tygodni do Hiszpanii - wspomina s. Leopolda.
- Dlatego jechałyśmy cztery lata - co roku po około tysiąc kilometrów, bo chciałyśmy koniecznie jechać od progu domu. Kolejny etap zaczynałyśmy tam, gdzie poprzednio zakończyłyśmy pielgrzymkę, docierałyśmy tam koleją albo samolotem.
No to mogła siostra lecieć samolotem od razu na miejsce. Po co ten rower? - pytam.
- Samolotem?! - siostra wyraża bezbrzeżne zdumienie. - A kiedy bym spotkała tych ludzi, których poznałam podczas jazdy rowerem? To było bardzo cenne. A kiedy bym z nimi porozmawiała, kiedy bym się zatrzymała i wymieniła z nimi doświadczeniami, zobaczyła te krajobrazy, nawdychała się tego powietrza, owiała jego pędem, omuskał mnie wiatr?! Nie! To tylko może dać rower!
A jeździ nim odkąd pamięta. Całe życie. Wcale znów nie takie krótkie. Bo s. Leopolda ma 69 lat.
A jakim rowerem jeździ ? - Najzwyklejszym na świecie - odpowiada. - Nawet tysiąca nie kosztował.
Ile razy się psuł? - Psuł? Pan Bóg jest cudowny! Nie miałyśmy ani jednej awarii przez cztery lata! - zachwyca się s. Leonarda.
O siostrze Leopoldzie i jej pracy z ubogimi przeczytacie więcej w piątkowym Magazynie "Głosu Wielkopolskiego"
