Jadzia szuka rodzinnych śladów
Zacznę od banalnego stwierdzenia, że internet nie zna granic. Jadwiga Baker, właśnie dzięki internetowi, dotarła do mojego tekstu o braciach Dworskich i niezwykłej pamiątce z Syberii, jaką stanowi kalendarzyk tam napisany i narysowany, a obecnie przechowywany w rodzinie Zdzisława Tabora, prezesa Podlaskiego Zarządu Wojewódzkiego Związku Kombatantów Rzeczypospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych.
List z Melbourne zawierał i takie zdania: „Poszukiwałam Pana Tolka Dworskiego, był on sekretarzem w Obuchowce na Syberii, gdzie się urodziłam. Wiem, że Pan Tolek posiadał dużą księgę, w której wpisywał wszystkie dzieje Polaków w tej wsi. Pragnę dowiedzieć się o losach moich rodziców, babci i starszego brata”. Pani Jadzia napisała o sobie, że od dziesiątek lat mieszka w Australii, ale ma nadzieję, że wkrótce dostanie się do Polski. I tak się stało - jej czerwcowy pobyt w Białymstoku trwał nawet długo, z jednodniowym wypadem do Grodna. Niestety, wspomnianej księgi nie udało się odnaleźć, może zatem ktoś z naszych Czytelników doda coś do losów przodków Jadwigi Backer? Uściślę, że Obuchowka leży na terytorium Kazachstanu.
Mama była bardzo dzielną kobietą
Babcia pani Jadzi - Maria Rusak, z domu Sawicka (rodzice Katarzyna i Hieronim), urodziła się w 1878 roku we wsi Rusaki, gmina Krynki, powiat Sokółka. Mama, też imieniem Maria, z niewiadomych powodów („bieżeństwo” w 1915 r.?) urodziła się w 1919 roku w rosyjskim Charkowie, wyszła za mąż za Władysława Raczyńskiego (ur. w 1913 r.), a do tragedii z okresu „pierwszego Sowieta” przebywała w Grodnie. Zapamiętała uroki tego miasta, pływanie łódką (z gramofonem) po cudnym Niemnie. Raczyńscy mieszkali na Nowej Kolonii, stąd Władysław poszedł bronić ojczyzny we wrześniu 1939 roku. Zostawił żonę przy nadziei, 19 marca 1940 roku urodził się syn Zbigniew. Niespełna miesiąc później - 13 kwietnia - do drzwi załomotali funkcjonariusze NKWD. Dlaczego trójka Raczyńskich (dwie Marie i niemowlak) pali ofiarą represji i dołączyli do wywiezionych na wschód? Może powodem było wcześniejsze aresztowania Stanisława Rusaka, brata mamy pani Jadzi, skazanego na pobyt w łagrach? Wiadomo też, że na Syberię trafił również brat mamy Bronisław, a w Grodnie pozostała tylko siostra Janina, zamężna za Kozłowem (ostatni znany adres: Prigorodnaja 46).
Ze wspomnianego kalendarzyka Wojciecha Dworskiego wiadomo, że eszelon z deportowanymi sformowano na podgrodzieńskiej stacji Łosośna i 14 kwietnia zaczęła się jazda przez Słonim, Baranowicze, Łuniniec. 19 kwietnia nieszczęśników przesadzono do wagonów rosyjskich (szeroki tor), wraz z Raczyńskimi upchano 57 osób. Dalsza trasa wiodła przez Kursk, Woroneż, Penzę. 25 kwietnia pociąg przejechał za Wołgę, dwa dni później minął rzekę Kamę (na szczytach gór Uralu leżał śnieg), a 30 kwietnia ledwie żywych „pasażerów” wysadzono na stacji Pietropawłowsk i tu dostali „obiad”. Nocą zawieziono ich do Drogomirowki (Drohomirowki), wydając na pastwę plag tamtejszych, skazując na ciężką pracę i permanentny głód. Babcia szukała ratunku w modlitwie, utrzymanie rodziny spadło na osamotnioną młodszą Marię. Mąż nie dołączył do niej, po jakimś czasie doszła wiadomość, że ma już inną kobietę.
Szlak Dawida Findlinga
Był Żydem urodzonym w 1915 roku w Tarnopolu, ojciec miał młyn pod Lwowem. Dawid początek II wojny światowej przeżył we wcielonej do III Rzeszy Łodzi (Litzmannstadt), skąd wybrał się do Lwowa okupowanego przez Sowietów. Aresztowany przez NKWD przecierpiał długie miesiące w łagrze na Syberii. Po tzw. amnestii (układ Sokorski - Majski) ruszył na własną rękę do Kazachstanu, bo usłyszał, że tam jest dużo chleba. Nauczył się reperować walonki - ciepłe obuwie wyrabiane z grubego filcu (wojłoku). Jako ceniony fachowiec miał się lepiej, nie głodował. Przypadek sprawił, że dowiedział się o Polce zamieszkującej w Drogomirowce. Nie zastał jej w domu, zagadał po polsku do małego Zbyszka, a ten instynktownie przyjął go za ojca, na którego powrót czekał. Poszli razem się przejść, przypadli sobie do gustu. Mama Maria nie była zachwycona takim wyborem, babcia jeszcze bardziej. Dawid wykazał się jednak determinacją, ale i taktem, wszedł w rolę głowy rodziny, którą trzeba było ratować przed zagładą. W kwietniu 1943 roku formalnościom urzędowym stało się zadość - związek został zarejestrowany, a w grudniu na świat przyszła córka Jadwiga (wpis metryczny z 14 I 1944 r.).
Findlingowie po pewnym czasie kupili domek w sąsiedniej Obuchowce, Maria piekła w kołchozie chleb (chwalono ją za to), umiała też doić krowy. Rodzina miała się dobrze, ale Dawida wcielono z przymusu do Armii Czerwonej, został bez pytania o własną wolę saperem, szczęśliwie doczekał końca wojny z Niemcami. Cierpiał z powodu rozłąki, miał za spokojny charakter, by nabrać cech zwycięzcy. W tym czasie dwaj bracia Marii (Bronisław i Stanisław Rusakowie) zasilili wojska gen. Władysława Andersa. Wojna miała się wprawdzie ku końcowi, jednak należało pokonać jeszcze wiele przeszkód, by wrócić do domów, odtworzyć rodziny.
Wspomnienia z Kazachstanu
Jadzia wciąż czuje niedosyt wiedzy o życiu Polaków w Obuchowce. Pamięta smak soczystego arbuza z Kielerówki, jakże innego od pospolitej dyni. Była bliska śmierci, gdy zapadła na krwawą dezynterię, ale mama wyratowała ją karmiąc mąką kartoflaną. Starszy brat Zbyszek przeżył czas głodu, gdy brakowało ojca, więc później mógł zasnąć tylko wówczas, gdy pod poduszką miał kromkę chleba. Wciąż jednak marzył o cukrze.
W Obuchowce według zachowanej listy z końca 1945 roku mieszkali: Antonina Jakubowska, Berko Ruszecki, Estera Rekieć, Maria Raczyńska (Findling), Jankiel Trześniewski, Luba Trześniewska, Menyl Trześniewski, Chana Miller. Zatem wśród członków tutejszego koła Związku Patriotów Polskich wyraźnie przeważały osoby narodowości żydowskiej. Wszyscy wymienieni opłacili składki, co potwierdzili własnoręcznymi podpisami w języku polskim. Nie wiadomo, czy wcześniej docierała tu pomoc z delegatury Ambasady RP („londyńskiego”). Z listy nie można niestety wywnioskować, jak dużo było tam dzieci i ilu mężczyzn poszło do wojska. Oczywiście poszli i wspomniani bracia Dworscy.
Pani Maria, mama Jadzi, dzięki swej dzielności i zaradności wybiła się na liderkę. W 1946 roku czekano niecierpliwie na odjazd do Polski. Maria postanowiła pójść do Kielerowki, by przyspieszyć załatwianie formalności. Tak się złożyło, że dziesięć kilometrów w jedną stroną, zatem dwadzieścia w obie, musiała pokonać pieszo i w dodatku z małą Jadzią na rękach. Mama nie chciała zostawić dziecka, karmiła je piersią, niebezpieczeństwa czyhały na każdym kroku, o każdej porze. Nie bardzo wiadomo, dlaczego Maria postanowiła wrócić do Obuchowki jeszcze tego samego dnia. W połowie drogi musiała zdjąć buty, od tej pory kamienie raniły stopy. Do domu było już niedaleko, ale siły uleciały. Co robić? Mama postanowiła ukryć dziecko w kępie drzew i samotnie dowlec się do wsi po pomoc. Usłyszała jednak wycie wilków. Poruszała się więc dalej na czworakach trzymając maleństwo pod pachą, przyciskając je do piersi. Doczołgała się, zastukała do drzwi, zobaczyła w nich wystraszoną babcię, padła bez czucia. Przez tydzień leżała sparaliżowana na łóżku, a wyprawę odchorowała i Jadzia.
Na szczęście wyjazd do kraju stawał się coraz bardziej realny. Wrócić mogli wszyscy, choć w bardzo odmienionym składzie. Także w ujęciu narodowościowym, co zdarzało się rzadko. Maria miała drugiego męża, a Zbyszek ojczyma, którego bardzo mocno pokochał. Już w Polsce, w Pieszycach (wówczas Pietrolesie, nazwa niemiecka Peterswaldau) 1 października 1946 roku urodził się Findlingom syn Józef. Do Dzierżonowa i tamtejszego powiatu władze kierowały obywateli narodowości żydowskiej z metrykami kresowymi, później dołączyli tam i ich pobratymcy z innych rejonów, również z Białostocczyzny.