Historia wsi jest prawie jak historia całego świata
Katarzyna Czaplicka i Joanna Zięba napisały książkę o historii Budziechowa w gminie Jasień. Jako źródło posłużyły im dokumenty zebrane przez lata, przez ich dziadka.
Czy spotkanie autorskie z mieszkańcami wsi można uznać za udane?
Zdecydowanie. Nie spodziewałyśmy się takiej ilości ludzi. Wyszło świetnie.
Skąd pomysł na książkę?
Nasz dziadek zostawił po sobie pamiętnik. Notował w nim to, co się działo. Do tego są zdjęcia i dokumenty. Postanowiłyśmy spróbować zebrać to w całość i opracować. Chciałyśmy też coś zrobić dla tego miejsca, przypomnieć mieszkańcom o historii naszej miejscowości.
Decyzja o publikacji to impuls, czy przemyślane działanie?
Wystarczył jeden telefon z takim pomysłem i w zasadzie od razu obydwie zainteresowałyśmy się tematem. Miała to być broszura dla Budziechowa, planowałyśmy zrobić ją w trzy tygodnie.
Pamiętamy dokładnie, gdzie byłyśmy, w którym miejscu, gdy rozmawiałyśmy przez telefon. Obie nas pasjonuje historia, a historia rodzinna nas wciągnęła.
A skończyło się całą książką…
Tak. W końcu pozbierałyśmy tak dużo informacji, cały temat zaczął się rozwijać i zaczęła powstawać książka. Zamiast trzech tygodni, okazało się, że to pięć lat.
Przez ten czas powoli temat się zapełniał?
Tak. Teoretycznie skończyłyśmy 1,5 roku temu, jednak było sporo innych spraw. Korekta, recenzja, poprawki, znów korekta, następnie przesłanie książki do wydawnictwa, znów poprawki, więc zeszło bardzo dużo czasu. Nie spodziewałyśmy, że aż tyle. Oprócz tego to nie była nasza praca, tylko dodatkowe zajęcie, w wolnej chwili.
Jaka jest wysokość nakładu?
Nasz projekt był finansowany z pieniędzy prywatnych. Liczyłyśmy więc, ile musimy wyprodukować, żeby się zwróciło, ile jesteśmy w stanie sprzedać, rozdać bibliotekom, historykom, ludziom którzy nam pomogli itd. Skończyło się na 200 sztukach, a już teraz zostało 110.
To była spora przygoda?
Myślę, że to była głównie przygoda. Chciałyśmy na przykład sprawdzić, skąd pochodzą witraże w naszym kościele. Dwa udało się znaleźć, a z trzecim był problem, trzeba było szukać w źródłach niemieckich. Na szczęście Kasia mówi po niemiecku. To nam bardzo pomogło. Teraz fajne jest to, że chodząc po Budziechowie, analizujemy każdy dom. Tu była piekarnia, tu co innego, choć wiemy, że mieszka tu Kowalski, czy Kwiatkowski. Widzimy teraz podwójne dno. Wiemy, gdzie się grało w piłkę, gdzie były zabawy. Świetne uczucie.
Ludzie chętnie pomagali?
Na początku byli nieufni, może nie wierzyli do końca, że to może się udać. Zaczęłyśmy jednak chodzić po domach, ludzie się otwierali, przekazywali opowieści, zdjęcia itd. A przecież stąd pochodzimy, dużą większość z nich znamy. Na spotkaniu autorskim był stres, jednak miło mi było, gdy patrzyłam na znajome, uśmiechnięte twarze.
Można powiedzieć, że są panie teraz ekspertkami z historii Budziechowa?
Nieskromnie można powiedzieć, że wiemy więcej, niż zwykły budziechowianin. Natomiast słowo „ekspertki” tutaj nie pasuje. To nas pasjonuje, ale nadal jest sporo luk.