Hipokryzja i imigranci
Francja wydaje się być tym krajem, w którym najwyraźniej odbijają się przemiany polityczne i społeczne zachodzące we współczesnej Europie. To właśnie jej władze jako pierwsze otworzyły granice dla imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu, widząc w nich tanią siłę roboczą.
Niestety - zepchnięcie ich na społeczny margines szybko zaowocowało kolejnymi wybuchami społecznego gniewu i podziałem narodu na dwie okopujące się na swych pozycjach grupy. Nie zmieniły tego kolejne rządy, ani lewicowe, ani prawicowe, nic więc dziwnego, że dziś, kiedy pojedzie się nad Sekwanę, coraz częściej słyszy się, że to „koniec starej Francji, jaką znamy”. Jak będzie ta nowa, jeszcze nie wiadomo. Jej przeczucie możemy jednak odnaleźć w filmie „Czym chata bogata”, który właśnie gości na ekranach krakowskich kin.
Tak naprawdę to niby błaha komedia. Oto ceniony polityk lewicowy, który właśnie wydał książkę o integracji kulturowej, zostaje zaproszony na telewizyjną debatę ze swym prawicowym kolegą, który sprzeciwia się imigracji Romów na teren Francji. Podczas burzliwej rozmowy ze strony lewicowca pada deklaracja: „Jeśli słucha nas teraz jakaś romska rodzina w potrzebie, zapraszam ją do swej rezydencji pod Paryżem!”.
I rzeczywiście: już wieczorem do otoczonego murem wystawnego domu polityka dzwoni Babik ze swoją żoną, córkami i kuzynami. Cóż robić - przerażony polityk, zachęcony przez swą literacką agentkę („To pomoże sprzedać się książkę!”), wpuszcza cygański tabor na swój teren. No i zaczyna się: dzięki telewizyjnemu reportażowi, polityk staje się gwiazdą mediów, ale za to Romowie wywracają jego życie do góry nogami.
Trzeba przyznać, że reżyser filmu, Philippe de Chauveron, jest uważnym obserwatorem przemian w swej ojczyźnie. Patrzy na nie, oczywiście, z przymrużeniem oka, mnożąc na ekranie mniej lub bardziej udane gagi, ale potrafi oddać w nich nastroje społeczne przybierające na sile we Francji w ostatnim czasie, a wyrażające się choćby zaskakującym sukcesem Frontu Narodowego w ostatnich wyborach prezydenckich nad Sekwaną.
To przede wszystkim zmęczenie hipokryzją lewicowych polityków, którzy chętnie głoszą rewolucyjne hasła (pada tu nawet słynne „No pasaran!”), sami jednak są burżujami z krwi i kości, robiącymi wszystko dla poklasku, władzy i kasy.
Równie uważnie reżyser przygląda się imigrantom. W jego filmie otoczeni opieką polityka Romowie szybko porzucają egzotyczne nawyki i zamieniają się w takich samych, cynicznych i skoncentrowanych na zbijaniu majątku dorobkiewiczów. Cóż - przecież wszyscy jesteśmy tacy sami.