Kiedy w Białymstoku następowały przenosiny dwóch ważnych bibliotek nie przypuszczałem, że kryje się za tym koncept daleko bardziej wnikliwy niż tylko roszada o podłożu ekonomicznym. Uniwersytet przeprowadził się wówczas ze Skłodowskiej do kampusu, Książnica Podlaska z Rynku Kościuszki na Skłodowskiej, zaś na miejscu po Książnicy umościł się Urząd Marszałkowski. Konkretnie Departament Rolnictwa i Obszarów Rybackich. Chciałbym poznać nazwisko genialnego stratega, który już wtedy przewidział, że Białystok będzie powoli przekształcał się w ośrodek z silną żeglugą, a więc i aspiracjami rybołówczymi, i warto wyeksponować departament od ryb reprezentacyjną lokalizacją.
Żona, z którą przebywaliśmy obok dawnej loży masońskiej, czyli obecnie właśnie filii tematycznej urzędu marszałkowskiego, zamarzyła, że chciałaby pojechać do Wenecji. Rzeczowo i z paniczną myślą o pieniądzach, które i tak znikają z konta w dzień wypłaty, załatwiłem jawną sugestię wyciągając przed siebie dłoń: „O! Widzisz. Tylko wypowiedziałaś życzenie i już zaczyna kropić”.
Nie każdy jednak lubi Wenecję. Za tegorocznymi, efektownymi podtopieniami do dzisiaj niosą się gromy. To radni z klubu PiS ciskają pioruny w stronę prezydenta miasta, że po pierwszej burzy nie załatwił z powrotem przedostatniego klimatu. Mają jednakowoż rację, że polityka urbanistyczna magistratu potężnie przyczyniła się do zrobienia ze stolicy województwa aquaparku. Upodobanie władz do niewsiąkliwych nawierzchni jest wręcz przysłowiowe i znajduje odzwierciedlenie w często przywoływanym skrótowym podsumowaniu licznych kadencji Tadeusza Truskolaskiego: „asfalt i beton”.
Czuję się zobowiązany, żeby jednak przestrzec przed nadmiernymi naciskami i zbyt pochopnymi rozwiązaniami. Najłatwiejszym jest natychmiastowe wylewanie wody z miasta i zalanie hektarów poza granicami. Ale najbardziej perspektywicznym wydaje się przetrzymanie jej u siebie i systematyczne upuszczanie. Oznacza to przygotowanie przestrzeni, gdzie woda mogłaby się swobodnie gromadzić. Poniekąd tak się dzieje (dziękujemy właścicielom niektórych piwnic, garaży i lokali w podpiwniczeniach, że wypompowują wodę powoli), ale na zbyt małą skalę.
Kiedyś do Budżetu Obywatelskiego złożyłem projekt budowy podziemnych zbiorników na deszczówkę, którą później podlewano by miejską florę. Urzędnicy odrzucili go, bo „nie należy do zadań własnych gminy”. Niech no teraz to powtórzą...
Będę zachęcał, żeby - oprócz takich lub innych zbiorników - wykorzystać także nieco inną taktykę: budować dachy przystosowane do nasadzenia zieleni i magazynowania pewnej ilości opadów. Wystarczy, że gleba na wierzchu budynku przyjęłyby 10 cm deszczu, a przez rynny nie wyleciałaby podczas ostatnich burz ani jedna kropla. Przy innej okazji proponowałem, żeby zmniejszyć podatki od nieruchomości za te obiekty, które mają porośnięte dachy. Byłaby to też dobra sposobność, żeby Białystok powrócił na drogę zarabiania na opinię zielonego miasta, a nie budowania nowej marki, opartej na wodnych atrakcjach.