Grosik do pustej puszki, czyli jak pomagają Polacy

Czytaj dalej
Fot. Fot Pawel Dubiel / Polska Press
Dorota Kowalska

Grosik do pustej puszki, czyli jak pomagają Polacy

Dorota Kowalska

Jesteśmy coraz bardziej otwarci na potrzeby innych. Aż 88 proc. z nas zadeklarowało, że w ostatnim roku choć raz zaangażowało się w pomoc na rzecz innych ludzi lub społecznie ważnego celu. To dużo więcej niż w latach wcześniejszych. Przebudzeniem była dla nas wojna w Ukrainie. To ona uświadomiła nam, jak wiele możemy zrobić i jak ważne są nawet drobne gesty.

Ola, 24 lata, włosy do ramion, duże, zielone oczy, studentka stosunków międzynarodowych. Pomagała od zawsze. Kiedy była młodsza, szczególnie w okresie chodzenia do szkoły podstawowej i gimnazjum, angażowała się w wolontariat. Razem z koleżankami, pod okiem nauczycieli, organizowała zbiórki dla zwierząt w schroniskach. Zbierali karmy, koce, zabawki, siedliska.

- Pamiętam, że zawsze odzew wśród rówieśników był spory. Podobnie sytuacja wyglądała podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, kiedy z kolegami i koleżankami z klasy staliśmy z tak zwaną puszką, czy podczas Szlachetnej Paczki i organizowania potrzebnych rzeczy dla rodziny, która została wybrana dla naszej grupy - wspomina.

Później, w liceum i na studiach, pomagała trochę inaczej, przede wszystkim ze względu na brak czasu. Oczywiście cały czas wspiera akcje, takie jak WOŚP, ale bardziej w formie pomocy finansowej, nie biega już po ulicach jako wolontariuszka. Dzisiaj przede wszystkim skupia się na mediach społecznościowych - udostępnia informacje o zrzutkach, potrzebach schronisk dla zwierząt.

- Po eskalacji wojny w Ukrainie miałam okazję organizować zajęcia dla dzieci i nastolatków, którzy musieli wyjechać z kraju ogarniętego wojną i zamieszkać w Warszawie. Najczęściej były to różne zabawy, jak gry w planszówki, zajęcia taneczne czy plastyczne. Choć zdarzało się, że pomagałam starszym dzieciom w odrabianiu lekcji lub powtarzaniu materiału, jaki przerabiają w polskich szkołach na zajęciach z polskiego czy matematyki - tłumaczy.

Ola pomaga, jak zresztą większość Polaków. W badaniu Lekarzy bez Granic zrealizowanym przez Fundację Stocznia, aż 88 proc. ankietowanych zadeklarowało, że w ostatnim roku choć raz zaangażowało się w pomoc na rzecz innych ludzi lub społecznie ważnego celu. To aż o 30 punktów procentowych więcej niż odnotowano w analogicznych badaniach przeprowadzonych rok wcześniej.

Najczęstszą formą zaangażowania było wsparcie materialne: jednorazowa wpłata „do puszki” (ogółem 52 proc. wskazań) oraz przekazanie 1 proc. podatku na wybraną organizację (46 proc.). Oddanie ubrań, żywności i innych przedmiotów zadeklarowało 42 proc. badanych.

Do najrzadszych form wsparcia należało oddawanie krwi, na co zdobyło się ogółem 15 proc. badanych. Tu zdecydowanie częściej aktywni byli mężczyźni (20 proc. wskazań w stosunku do 9 proc. wśród kobiet) oraz osoby młode (24 proc. w grupie 18-24-latków i 23 proc. w grupie 24-34-latków). Młodzi są też najaktywniejsi, jeśli chodzi o wolontariat. Uczestniczyło w nim 22 proc. 18-24-latków. To dwa razy więcej niż odsetek wolontariuszy w całej populacji (11 proc.).

- Skokowy wzrost entuzjazmu do pomagania innym to m.in. efekt wojny w Ukrainie. Mamy do czynienia z prawdziwym przebudzeniem w tym obszarze, wychodzącym poza okolicznościowe akcje. Formy i skala pomocy są różne, ale jak pokazują nasze badania, pomagać może każdy. Nawet trudna sytuacja gospodarcza nie zniechęciła Polek i Polaków, którzy w trudnych czasach w pomaganiu odnajdują satysfakcję i poczucie sprawczości - komentuje Draginja Nadażdin, dyrektorka Lekarzy bez Granic w Polsce.

To prawda, po wybuchu wojny w Ukrainie, Polacy stanęli na wysokości zadania, skala pomocy niesionej sąsiadom była i jest niespotykana. Została zresztą zauważona na świecie.

„Polska znów pokazała się jako jedna z najbardziej fundamentalnie przyzwoitych kultur w Europie. Jak wszyscy mają swoje złe strony, ale od średniowiecza w sercu polskiej kultury tkwi coś głęboko wyjątkowego” - pisał na Twitterze amerykański pisarz J. Daniel Sawyer.

Rząd, samorządy, fundacje, osoby prywatne pomagały Ukraińcom uciekającym ze swojej ziemi przed ostrzałem rosyjskich wojsk, przed spadającymi bombami, przed śmiercią. Polacy okazali niezwykłą solidarność z narodem ukraińskim. Pomoc była tak duża, że w pewnym momencie prezydent Przemyśla Wojciech Bakun prosił o jej wstrzymanie.

W punktach recepcyjnych, które powstały przy granicy, wydawane były uchodźcom ciepłe posiłki, zapewniana była pomoc medyczna, dopełniane formalności związane z przekroczeniem granicy i pobytem w Polsce. Z punktów recepcyjnych autobusami i busami Państwowej Straży Pożarnej przewożono uchodźców do miejsc tymczasowego pobytu, które we wszystkich województwach zostały przygotowane na ich przyjęcie.

Na dworcach kolejowych, przez które przejeżdżały pociągi z Ukrainy, gromadzili się ludzie i przez okna wrzucali uciekającym przed wojną pożywienie, ubrania, pieluchy, koce - wszystko, co może im być potrzebne.

Na takich facebookowych grupach, takich jak „Widzialna ręka” czy „Pomoc dla Ukrainy”, co kilka minut pojawiały się nowe posty.

„Udostępnię potrzebującym domek letniskowy. Zmieści się 6-8 osób. Nie ma tam wielkich luksusów, ale jest prąd i woda, a dla dzieci huśtawka i drabinki w ogrodzie” - pisała Małgorzata. Inny post: „Bezpłatnie zapewnimy nocleg, wyżywienie, zabawki dla dzieci i święty spokój”.

W Starej Miłosnej, to część dzielnicy Wesoła w Warszawie, ludzie skrzyknęli się już 26 lutego, w trzecim dniu wojny na Ukrainie. Mieli na Facebooku swoje grupy, znajomych. Zaczęła Ela. Napisała, że kupiła 120 bułek w piekarni, klient, który stał za nią, zapytał, czy to dla Ukraińców, czy kanapki pojadą na granicę, odpowiedziała, że tak. Wyjął z portfela 100 złotych. „To ja się dorzucam” - powiedział. Z czasem liczba dorzucających się rosła. Ela założyła zeszycik, w którym zapisywała wszystkie wydatki. Robiła i publikowała na fb zdjęcia paragonów.

- Z Facebooka dowiedziałam się, że ludzie pomagają. Zapytałam, czy czegoś nie dokupić do tych kanapek. Brakowało ogórków, poszłam, kupiłam i zaniosłam do Eli - wspominała Irena, mieszkanka dzielnicy. Jak poszła, tak została. W mieszkaniu było już kilka osób. Produkcja kanapek szła niemal taśmowo, na dodatek na piecu gotowały się dwa gary pysznej zupy. Zupę na Ukrainę zabrał Mikołaj, kierowca autobusu. Irena do godz. 3.00 nad ranem podgrzewała ją i przelewała do termosów - w Starej Miłosnej zabrakło ich zresztą w sklepach. Kanapki pojechały pod Pałac Kultury.

W sklepach były tłumy ludzi, kupowali pampersy, chusteczki. Wiadomo, że nie dla siebie. Któregoś dnia, na ich grupie na Facebooku pojawił się post, że do godz. 18.00 na pobliskiej stacji BP czeka autobus, że można przynosić do niego dary dla ukraińskiego wojska. Kiedy poszła do apteki po środki opatrunkowe, leki, okazało się, że wszystko zostało wykupione. Dostała ostatnie opatrunki i sól fizjologiczną, bo wody utlenionej też już nie było. Do autobusu z torbami przyszło pół dzielnicy.

Potem na Facebooku odezwał się do nich Jerzy z Garwolina. Wziął na siebie produkcję kanapek, w którą zaangażował kobiety z koła gospodyń wiejskich i znajomych. I tak kilka razy w tygodniu na granicę, na warszawskie dworce trafiały z Garwolina kanapki oklejone niebiesko-żółtymi serduszkami. Ela z pieniędzy przekazanych przez sąsiadów i znajomych z całego świata kupowała soki, jogurty, słodycze. Jeździli do Dorohuska co dwa dni, najczęściej Krzysztof, właściciel osiedlowego warzywniaka i Iwan, Ukrainiec, który od swojego polskiego szefa dostaje wtedy wolne. Na granicy byli strażacy, harcerze, bardzo pomocni policjanci, celnicy i straż graniczna. Tłum wolontariuszy, przyjeżdżali ludzie z Niemiec i Anglii. Rozdawali uchodźcom najpotrzebniejsze rzeczy, karmili, oferowali dach nad głową i transport. Przedstawiciele operatorów sieci komórkowych rozdali ludziom startery do telefonów od razu je rejestrując.

Pomagała nie tylko Stara Miłosna, nie tylko Warszawa, cała Polska. Ta pomoc wciąż trwa, choć jest inna, bardziej systemowa. Ukraińcy wtopili się już w naszą polską rzeczywistość, są często naszymi sąsiadami, kolegami z pracy.

Wojna w Ukrainie, jak słusznie zauważyła Draginja Nadażdin, była dla nas prawdziwym przebudzeniem. Impulsem, ale tak też najczęściej pomagamy - kierowani emocjami.

- Prawie jedną trzecią pomagających (28 proc.), szczególnie mniej zamożnych, charakteryzuje „styl impulsywny”, polegający głównie na udziale w okazjonalnych zbiórkach ulicznych. Na drugim biegunie znajduje się „styl aktywistyczny”. Obejmuje on jedynie 4 proc. badanych i charakteryzuje się łączeniem różnych form zaangażowania w pomoc, od wsparcia finansowego po udział w wolontariacie - wyjaśnia Jan Herbst, dyrektor ds. jakości badań Fundacji Stocznia, jeden z koordynatorów badania.

Z kolei „styl bezgotówkowy” charakteryzujący jedną czwartą badanych (25 proc.), polega głównie na odpisach 1 procent podatku i darowiznach rzeczowych. Ten najczęściej prezentują mieszkańcy dużych miast (aż 35 proc. warszawiaków). Mieszkańcy mniejszych miejscowości i osoby starsze częściej odnajdują się w „stylu kanapowym” (obejmującym 17 proc. populacji) i wysyłaniu SMS-ów charytatywnych.

Wojtek, 44 lata, krótka fryzura, informatyk. Mówi, że pomaga i uczy pomagania swoje dzieci, bo wspieranie innych jest czymś naturalnym, oczywistym, niepodlegającym dyskusji.

- Moje pomaganie nie jest spontaniczne. Tak po prostu zostałem wychowany, moja rodzina zawsze pomagała innym. Obok nas mieszkają starsi państwo: pan Tadeusz i jego żona Zosia. Systematycznie ich odwiedzamy, robimy zakupy, jakieś drobne naprawy w domu - opowiada.

Dzieci, ma dwóch synów w wieku szkolnym, co roku są wolontariuszami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, przygotowują też w klasie prezenty dla najuboższych rodzin w ramach Świątecznej Paczki. Starszy syn, Karol, harcerz, często bierze udział w różnych akcjach pomocowych.

- Uważam, że pomaganie uczy dzieci empatii, pokazuje, jaki jest świat tak naprawdę. Ja, co roku odliczam jeden procent podatku na rzecz jednego z hospicjów, biorę udziale w różnego rodzaju zbiórkach w mediach społecznościowych - wylicza. Zaangażowali się też w pomoc uchodźcom z Ukrainy, przez dwa miesiące gościli nawet u siebie kobietę z córką i wnuczką. Potem znaleźli im mieszkanie, pracę, pomogli w wysłaniu Niny do polskiej szkoły. Dzisiaj są ze sobą w stałym kontakcie, odwiedzają się.

Polki i Polacy gremialnie gotowi są wspierać różne cele społeczne własnymi pieniędzmi, co zadeklarowało aż 94 proc. respondentów. Różnimy się jednak co do oceny, komu powinniśmy pomagać w pierwszej kolejności.

Najpowszechniej akceptowanym celem pomocy jest „walka z głodem i niedożywieniem”, którą „zdecydowanie” lub „raczej” gotowe jest wesprzeć własnymi pieniędzmi aż 81 proc. Polek i Polaków. Niewiele niższą akceptacją cieszą się „zdrowie i leczenie” (78 proc. pozytywnych wskazań), „pomoc krajom dotkniętym katastrofami naturalnymi” (77 proc.) i ogólnie „pomoc humanitarna” (75 proc.).

Dolną część rankingu otwierają „prawa kobiet”, które gotowa jest wspierać połowa z nas (60 proc. pozytywnych wskazań). Jest to jednocześnie cel budzący pewien opór mężczyzn - prawie jedna trzecia z nich (29 proc.) wyklucza jego wsparcie. Jeszcze mniejszym poparciem ogółu cieszy się „walka ze zmianami klimatu” (54 proc. pozytywnych wskazań) oraz pomoc migrantom (52 proc.).

Jedyną sprawą, której poparcie własnymi pieniędzmi więcej osób wyklucza niż dopuszcza (46 proc. wskazań negatywnych w porównaniu do 32 proc. pozytywnych) są „prawa mniejszości seksualnych”. I tutaj najbardziej niechętni są mężczyźni (53 proc. negatywnych wskazań).

- Najliczniejszą grupę Polek i Polaków można określić jako „letnich darczyńców”. Zalicza się do nich co piąta osoba. Są życzliwie nastawieni wobec większości spraw społecznych, jednak rzadko zdecydowanie skłonni do wsparcia. Nieco mniejszą grupą są „wybiórczy humanitaryści” (10 proc.), gotowi wspierać wiele spraw - od opieki nad zwierzętami, przez walkę z niedożywieniem po prawa kobiet - prócz pomocy migrantom i uchodźcom - mówi Jan Herbst z Fundacji Stocznia.

Ewelina, 64 lata, emerytka. Wychowana w biedzie, w trudnych czasach, doskonale zdaje sobie sprawę, jaką wartość ma pomaganie. Sama doświadczyła go od innych, i chodzi może nawet nie tyle o pomoc finansową, co zwykłe ludzkie wsparcie. To ono pomogło jej zdobyć wykształcenie, potem dobrą pracę. Żyła w dostatku, razem z mężem mogli pozwolić sobie nie tylko na samochód, ale i zagraniczne wojaże. Doskonale pamięta jednak czasy, kiedy maczała chleb w wodzie i posypywała go cukrem.

- Przekazuję pieniądze na potrzebujące, chore dzieci, na rodziny, które cierpią biedę. Wspieram Polską Akcję Humanitarną, UNICEF - wylicza. Zawsze, kiedy znajomi czy sąsiedzi wymagają wsparcia, jest obok.

- Myślę, że pomaganie świadczy o nas jako ludziach. Wiem, że zabrzmi to dość patetycznie, ale ono jest niejako dowodem naszego człowieczeństwa. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że nie pomogę wszystkim, że miliony ludzi na świecie cierpi głód, nędzę, ale robię tyle, ile mogę - wzrusza ramionami.

Prawie wszyscy w Polsce zgadzają się, że pomoc humanitarna jest dziś „potrzebna”, a nawet „bardzo potrzebna” (odpowiednio 31 i 63 proc. wskazań). Pomagać chcemy przede wszystkim... u siebie. Jedna trzecia Polek i Polaków (33 proc.) uważa, że pomoc powinna trafiać głównie do Polski, a kolejne 40 proc. twierdzi, że w równym stopniu powinna obejmować Polaków i potrzebujących za granicami kraju. Tylko 12 proc. wskazało na pierwszeństwo najuboższych krajów w otrzymywaniu pomocy.

Respondenci nie byli w pełni zgodni co do grup, które gotowi byliby wspierać własnymi pieniędzmi. Najmniej kontrowersji budzą dzieci, które gotowa jest wspierać ponad połowa Polek i Polaków (52 proc.). Za nimi lokują się osoby dotknięte skutkami katastrof naturalnych (38 proc. wskazań), konfliktów zbrojnych (35 proc.) i kryzysów niedożywienia (32 proc.). Prawie jedna trzecia z nas (31 proc.) przychylnie odnosi się do pomysłu wpierania własnymi pieniędzmi osób żyjących w najuboższych krajach.

Na drugim biegunie mamy osoby dotknięte przez epidemie (tylko 8 proc. pozytywnych wskazań) oraz zamykających tabelę migrantów i migrantki. Tę grupę wspierać gotowe jest jedynie 6 proc. Polek i Polaków. Co jednak ciekawe, ponad dwukrotnie więcej badanych gotowych jest wspierać uchodźców (15 proc. wskazań).

Jedno z forów internetowych. I zażarta dyskusja o tym, czy warto pomagać, bo przecież ci, którym pomagamy, nie zawsze okazują wdzięczność, bo to wyłącznie egoizm, pomagając, chcemy zrobić przyjemność przede wszystkim sobie, bo pomoc innym, to kłopoty, bo czemu przekazywać pieniądze komuś, kto jest niezaradny życiowo i nic z tym nie robi.

Internauta1: „Uważam, że pomaganie jest niejako ludzkim obowiązkiem, po to istniejemy na tym świecie, żeby żyć dla innych, a nie tylko dla siebie. Ja osobiście doświadczyłam wiele dobra od innych, np. dużo wsparcia otrzymaliśmy od Fundacji Razem Łatwiej. Mój synek dzięki niej dostał elektryczny wózek inwalidzki, na który nas nigdy nie było stać”.

Internauta2: „Oczywiście że warto pomagać! Doskonale robi to Fundacja Razem Lepiej - dzięki ich działalności wiele niepełnosprawnych dzieci ma choć namiastkę normalnego życia:) Czyniąc dobro drugiej osobie wraca do Ciebie z podwojoną siłą:)”.

Internauta3: „No jasne, że warto, tyle ludzi potrzebuje pomocy!!! Nie mówię o udających żebrakach, ale o dzieciach z domu dziecka, albo chorych osobach. Ja pomagam robiąc zakupy, odkryłam stronę fanimani.pl, jak robię zakupy to pomagam. Wybieram organizację, którą chcę wesprzeć i gotowe, można w posty sposób pomóc! Pomagajcie ludzie”.

Internauta4: „Dobro zawsze prędzej czy później wróci do nas, dlatego naprawdę warto pomagać. Ja od lat działam jako wolontariuszka na rzecz Fundacji Onkologicznej Alivia. Pomagając innym potrzebującym, czuję się szczęśliwa i potrzebna. To naprawdę nie jest takie trudne, każdy z nas może od zaraz spróbować”.

Badacze pytali ankietowanych również o motywacje do pomagania. 59 proc. odpowiedziało, że ludzie powinni sobie pomagać i dzielić się ze sobą - uważają tak przede wszystkim kobiety oraz osoby starsze. Prawie taka sama grupa osób (57 proc.) wierzy, że „dobro wraca” i że może kiedyś ktoś pomoże im. Osoby o relatywnie niższym poziomie wykształcenia często wskazywały na swoje wychowanie, a osoby z wyższym wykształceniem chciały coś zrobić, zmartwione obecną sytuacją. Ci ostatni oraz mężczyźni często wskazywali na satysfakcję, jaką sprawia pomaganie. Co czwarty badany chciałby poprzez swoje wsparcie docenić pracę i poświęcenie osób, które pomagają lub sam kiedyś był w trudnej sytuacji.

- Wyniki badań Barometr Humanitarny Lekarzy bez Granic napawają optymizmem. Wręcz ciężko znaleźć osobę, która w ciągu ostatnich 12 miesięcy nie angażowała się w jakąś formę pomocy innym. To z pewnością efekt wojny w Ukrainie i pomocy osobom, które w związku z wojną w Polsce szukają bezpieczeństwa. Co więcej, mimo wysokiej inflacji i trudności finansowych, jedynie 6 proc. Polek i Polaków nie widzi żadnego celu, który gotowi byliby wesprzeć własnymi pieniędzmi - mówi Draginji Nadażdin, dyrektorka Lekarzy bez Granic w Polsce.

To dobrze. I nie ma co łamać sobie głowy: pomagać, nie pomagać, warto, nie warto, wróci do mnie dobro, które daję, nie wróci. O. Fabian Kaltbach OFM powiedział: „Można nie pomagać, można znaleźć wiele racjonalnych argumentów dla konkretnych przypadków, aby nie pomagać. Ale to nic nie zmieni. Nadal będą głodni, chorzy, cierpiący, potrzebujący. Lepiej zgrzeszyć nadmiarem dobroci i naiwności, niż nadmiarem kalkulacji i nieufności”. I trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.