Gorzów. Strażacy już wrócili do remizy, miejskie życie wraca do normy
Minęły już dwie doby od pożaru w katedrze. W poniedziałek, 3 lipca, jeszcze zmagaliśmy się z jego skutkami. Życie w mieście powoli wraca już jednak do normy.
- I jak ja teraz dojadę na Piaski? – zastanawiała się wczoraj pędząca z torbami kobieta. Widzieliśmy ją rano w samym centrum miasta. Na skrzyżowaniu Sikorskiego i Chrobrego. Tuż obok przystanku tramwajowego, z którego jeszcze w sobotę można było odjechać w kierunku ul. Kazimierza Wielkiego.
- Niech pani się cofnie do „bułek z pieczarkami”. Jeżdżą zastępcze autobusy, ale skręcają już przy bibliotece – odpowiedział kobiecie jeden z mężczyzn, który przyglądał się, jak ratownicy wysokościowi wznawiali demontaż części kopuły katedralnej wieży.
W związku z działaniami strażaków ruch po mieście od soboty jest utrudniony. W sobotę nie można było ani przejechać, ani nawet przejść przez główne skrzyżowanie w mieście. Wczoraj wciąż nie jeździły tędy samochody i tramwaje. Można było już jednak przechodzić wzdłuż stojących na rogach skrzyżowania budynków, a żeby skręcić z jednej ulic, nie trzeba było kluczyć pomiędzy budynkami przy ul. Łużyckiej, Starej czy Pionierów. Strażacy zmniejszyli strefę bezpieczeństwa, ponieważ do prac przy katedrze nie potrzebowali tak dużo miejsca jak w weekend. Chcieli też ułatwić komunikację pieszym i możliwość funkcjonowania sklepów, które znajdują się najbliżej katedry.
Kierowcy musieli jednak stać w korkach. Ponieważ jadący z Zawarcia mogli z mostu Staromiejskiego skręcić jedynie w Spichrzową, przez parę godzin most był zakorkowany bardziej niż po zawodach żużlowych.
Mnóstwo samochodów od rana było też na trasie: Rolnik – Kosynierów Gdyńskich – rondo przy IV LO – Łokietka – Wybic - kiego i Jagiełły. Ich ruchem sterowali policjanci drogówki.
- Kierowcy jeżdżą spokojnie. Nie ma żadnych stłuczek – przekazał nam w południe nadkom. Marek Waraksa, szef wydziału drogowego gorzowskiej policji.
- W związku z objazdami nasze autobusy jadą 10-15 minut dłużej niż zwykle – mówił nam Marcin Pejski, rzecznik Miejskiego Zakładu Komunikacji. Niektóre linie musiały zmieniać trasy. Autobusy linii 125 nawet nie dojeżdżały do centrum. Nic więc dziwnego, że na ryneczku za galerią Nova Park kupujących było wczoraj mniej niż zwykle.
- Widać to gołym okiem. Może klienci zrezygnowali, bo bali się, że nie dojada – mówił nam Teresa Czupryńska, handlująca m.in. kapustą.
- Ja aż łzę uroniłem, gdy katedra się paliła. Przecież to nasze serce miasta. Gdy ktoś się z kimś umawia, to przecież mówi: spotkajmy się pod katedrą – usłyszeliśmy od Stanisława Jankowskiego, 68-latka z ul. Wąskiej.
Po południu życie w samym sercu miasta powoli wracało do normy. Już przed 16.00 wysięgniki dźwigów, które demontowały część kopuły, były opuszczone.
- Po konsultacji z nadzorem budowlanym i operatorami dźwigów, jak i ratownikami, uznaliśmy, że na chwilę obecną konstrukcja w takim stanie, w jakim się znajduje, jest na tyle stabilna, że ingerowanie w nią stanowiłoby niebezpieczeństwo – mówił kpt. Dariusz Szymura, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Gorzowie. Gdy gorzowianie wracali z pracy do domów, trwała już procedura przekazywania miastu oraz kościołowi terenu, na którym przez prawie dwie doby pracowali strażacy.
Wieczorem ruch na skrzyżowaniu miał być wznowiony. W chwili zamykania tego numeru „Gazety Lubuskiej” wjazdu w samo centrum broniły jeszcze barierki. Życie w centrum powoli wracało do normy. Niebo i słońce sprawiały, że miasto mogło wyglądać jak z obrazka.
Poza katedrą. Ona wygląda jak z filmów o wojnie.