Głową dziecka o ścianę! Historia rodzinnego dramatu
Dwukrotnie uderzyła głową dziecka o ścianę, zaciskała ręce na jej szyi, przygniatała klatkę piersiową - w ten sposób, zdaniem prokuratury 27-letnia dziś kobieta w ubiegłym roku w Kielcach próbował odebrać życie swojej półtorarocznej córeczce. Proces w tej bulwersującej sprawie ruszył w tym tygodniu przed Sądem Okręgowym w Kielcach - sprawę jako pierwsze nagłośniło “Echo Dnia”. Kobiet oskarżona o usiłowanie zabicia córki nie przyznaje się do winy, mówi, że do obrażeń na ciele dziecka doszło gdy z partnerem wyszarpywali sobie dziewczynkę z rąk…
“Chciał odejść”
26 sierpnia 2016 roku wypadał w sobotę. W zasadzie nic nie zapowiadało tragedii, chociaż - jak później opowie śledczym 26-letnia Ewa (imię zmienione przyp. red.) pomiędzy nią, a jej partnerem - Piotrem od jakiegoś już czasu - ogólnie rzecz ujmując - nie układało się. - Znęcał się psychicznie i fizycznie. Czasem podniósł rękę, ale często sama go do tego prowokowałam. Nie słuchałam się i nie szanowałam go. On na przykład nie chciał, żebym wychodziła z domu i spotykała się z naszym wspólnym znajomym. Wcześniej przyjaźniliśmy się we trójkę. Ten kolega często zostawał nam z dziećmi. Piotr zaczął być zazdrosny. Mówił, że pewnie sypiam z tym kolegą. A on sam pisał smsy z kobietą. Słodzili sobie. Natrafiłam na te rozmowy, gdy przeglądałam raz jego telefon. Chciał odejść. Chciał zabrać mi córkę. Powiedziałam, że po moim trupie odbierze mi dziecko - opowie podczas pierwszej rozprawy w Sądzie Okręgowym w Kielcach.
Urodziła troje dzieci
Ewa. Rocznik 90’. Niewysoka. Brunetka, włosy aktualnie w kolorze śliwkowym, ciemna karnacja, atrakcyjna. Wygadana. Urodziła się w Opatowie, przed zatrzymaniem mieszała w Kielcach. Edukację zakończyła na gimnazjum. Pracowała dorywczo: a to sprzątała komuś mieszkanie, a to jakieś biura. Głównie jednak na utrzymaniu kolejnych konkubentów. Urodziła troje dzieci - najstarszy syn jest w rodzinie zastępczej. Z drugim synkiem mieszkała przez jakiś czas z parterem. - Bił i znęcał się nad nami - mówiła. Uciekła od niego, poznała Piotra. Zamieszkali razem. - Był dobry był dla mojego syna. W zasadzie traktował go jak swoje dziecko. Kłopoty zaczęły się, gdy urodziła się Kasia. Zaczął więcej na syna krzyczeć, dawał mu klapsy. Kłóciłam się o to z Piotrem - przyznawał w sądzie.
Nie ukrywała, że wraz z partnerem nawet kilka razy w miesiącu palili marihuanę. - Kupowaliśmy na bazarze. On mi dawał pieniądze, czasem sama zarobiłam i kupowałam. Nie jesteśmy uzależnieni. Piotr raczej nie bywał agresywny - opowiadała.
Planowała, że ją odda Nie chciała trzeciego dziecka. Jeszcze będąc w ciąży planowała, że je zostawi, odda do adopcji. - Już jak Kasia się urodziła chciałam ją oddać. Miałem wtedy ciężki okres, mówiłam, sobie, że nie nadaję się na matkę. Wiem, że miałam depresję poporodową. Nikt jej u mnie nie stwierdził, ale wiem, że ją miałam. W końcu zdecydowałam się ją zatrzymać. Przyznaję, że krzyczałam na dzieci. Wyzywałam i syna i córkę od bachorów. Matka Piotra słyszała jak tak do nich mówię. Inni też słyszeli, ale nigdy nie skrzywdziłabym żadnego z moich dzieci. Kocham je - wyjaśniała policjantom.
To właśnie dzieci - jej zdaniem były powodem dla którego z Piotrem powinni być razem. - Kilka razy zgłaszałam policji, że on zmuszał mnie do seksu. Raz chciałam od niego uciec, ale zrezygnowałam. Mieliśmy spotkania z kuratorem. Opowiadaliśmy tam co jest nie tak w naszym związku. Piotr miał pretensje, że nie zarabiam pieniędzy, ale nie pasowało mu też, gdy pracowałam. Po tych spotkaniach z panią kurator przez jakiś czas było lepiej, ale potem znowu zaczęły się awantury.
“Naubliżałam jego matce”
Na razie znana jest tylko wersja Ewy z przebiegu zdarzenia. Z relacji oskarżonej wynika, że 26 sierpnia jej partner miał wrócić do domu z nocnej zmiany. - Kończył prace o 7 rano, ale gdy o 8.30 wciąż go nie było w domu, zadzwoniłam do niego. Nie odbierał telefonu. Skontaktowałam się z jego matką. Mówiłam, że chcę wyjść z domu, ale nie mam kluczy, bo on chyba je ma. Po kilku rozmowach z jego matką zaczęłyśmy się kłócić, naubliżałam jej. On tam był i wszystko słyszał - relacjonowała oskarżona.
Z jej opowieści, którą przedstawiła w sądzie wynikało, że jej partner do domu wrócił około godziny 14. - Otworzyłam mu drzwi z półtoraroczną córką na rękach, on wszedł i uderzył mnie w twarz. Zaczął mnie wyzywać, podszedł do szafki w przedpokoju i spod stosu gazet wyjął klucze od mieszkania. Rzucił nimi we mnie. Poszedł do małego pokoju i zaczął pakować rzeczy córki. Mówił, że mi ją zabierze. Odpowiedziałam, że się nie zgadzam i po moim trupie odbierze mi dziecko. Wziął córkę na ręce, ja mu wyjęłam, a on znowu próbował mi ją zabrać. Zasłoniłam córkę plecami i ugryzłam go w ramię, żeby się bronić. On w pewnej chwili złapał córkę za szyję i próbował ją wyciągnąć z moich rąk. Trzymałam ją obiema rękami za klatkę piersiową, przyciskałam do swojego brzucha - opisywała 27-latka i dodawała, że to prawdopodobnie w trakcie szarpaniny córka mogła nabawić się sińców. Cały czas przy awanturze obecny był też jej syn.
“I tak nikt ci nie uwierzy”
W sądzie Ewa mówiła spokojnym głosem, pewnie relacjonowała swoją wersję tej historii.
Dalej - jak mówiła - jej parter poszedł do kuchni, a tam złapał metalowy garnek i zaczął rozbijać szyby w oknach drzwi w mieszkaniu. Przy uchu trzymać miał telefon, ale 27-latka nie była pewna, czy do kogoś dzwonił. Przed prokuratorem kobieta wyjaśniała, że w pewnej chwili mężczyzna miał sięgnąć po nóż, zamachnąć się na nią, ale chybił i nóż uderzając o kuchenną szafkę, złamał się. W sądzie kobieta odmówiła wyjaśnień w tym zakresie. - Przed tym, gdy zaczął tłuc szyby powiedział, że mnie załatwi. Mówił, że opowie policji, że chciałam skrzywdzić dzieci i że to ja zdemolowałam mieszkanie. Odpowiedziałam, że i tak nikt mu nie uwierzy.
- Zabrałam córkę i syna, którzy byli wystraszeni i płakali i uciekłam z domu, schowałam się w okolicach palcu zabaw i zadzwoniłam po znajomego. Powiedziałam mu, że mój parter wpadł w szał, że chce mi zabrać dzieci i się boję. Kazał mi zostać na miejscu, powiedział, że przyjedzie. Po chwili zobaczyłam Piotra, szedł przez plac zabaw. Dobiegłam z dziećmi do mężczyzny, który stał obok białego opla, powiedziałam, że uciekłam z domu i proszę, żeby pozwolił mi się schować w jego aucie. On otworzył drzwi od strony kierowcy i pasażera, weszłam z dziećmi do samochodu i poczekałam, aż Piotr odejdzie. Wracałam do domu okrężną drogą i usłyszałam syreny, zobaczyłam karetkę i radiowóz policyjny, a w nim funkcjonariuszy z moim partnerem - relacjonowała kobieta.
Guzy na głowie
Ratownicy medyczni z karetki wzięli od niej córkę. - Stwierdzono świeże guzy na jej głowie, odwieziono nas do szpitala w Kielcach i tam zrobili jej dalsze badania. Lekarz stwierdził, że syn nie ma żadnych obrażeń, a u córki na głowie są stare guzy. Zabrali ją na prześwietlenie, aby sprawdzić, czy nie ma wewnętrznych obrażeń, a mnie zatrzymano za usiłowanie zabicia córki. Nigdy nie zrobiłabym krzywdy moim dzieciom, kocham je. Mój partner jest dobrym ojcem, czasem dał im klapsa. Mnie zdarzało się krzyczeć na dzieci, ale ich nie biłam. Piotr oskarżając mnie o znęcanie się nad córką chce mi po prostu ją zabrać - wynikało z odczytanych przez sąd wyjaśnień kobiety. Jej pierwsze wyjaśnienia różniły się od tych, które usłyszał sąd. Ta wersja wydarzeń pojawiła się dopiero cztery miesiące po zatrzymaniu. Skąd zmiana wyjaśnień? - Inaczej wyjaśniam teraz, bo się uspokoiłam. Wtedy też nie obciążałam winą mojego partnera, bo nie chciałam, żeby odpowiadał za to co się stało. Córka mogła zostać posiniaczona wtedy, gdy się szarpaliśmy. Guzy na głowie były stare, pewnie nabiła je sobie podczas zabawy na łóżku.
Zarzut: usiłowanie zabójstwa
Inaczej zdarzenie oceniła prokuratura. Na podstawie zebranego materiału - w tym zeznań partnera kobiet, które ten złoży w sądzie na kolejnej rozprawie pod koniec marca - oraz oceny biegłych i lekarzy postawiono kobiecie zarzut usiłowania zabójstwa swojej półtorarocznej córeczki. Z aktu oskarżenia wnika, że podczas zajścia w sierpniu ubiegłego roku, w ocenie prokuratury - 27-latka miała dwukrotnie uderzyć głową córki o ścianę zadając jej obrażenia w okolicach ciemienia, dodatkowo też ściskać ją za szyję i przygniatać klatkę piersiową. Jak zaznaczono w akcie oskarżenia, kobiecie nie udało się pozbawić życia córki z uwagi na interwencję jej partnera. Od początku Ewa konsekwentnie nie przyznaje się do zarzucanych jej czynów.
PS. Imiona zostały zmienione.