Franciszek Ratajczak: "Człek, który przybył aż z Westfalii"
Są różne wersje dotyczące okoliczności śmierci Franciszka Ratajczaka, 31-letniego cieśli z kopalni w Westfalii, członka „Sokoła” i żołnierza pruskiego, a później - sierżanta II kompanii Służby Straży i Bezpieczeństwa, dowodzonej przez ppor. Edmunda Krausego. Pewne jest, że Franciszek Ratajczak, pierwszy poległy powstaniec wielkopolski, jest dziś jednym z najważniejszych, najlepiej kojarzonych symboli Powstania.
Wiadomo, że Franciszek Ratajczak urodził się 24 listopada 1887 roku w Śniatach niedaleko Kościana, w rodzinie Józefa Ratajczaka i Eufrozyny, z domu Piotrowskiej. Mając siedem lat, wyjechał z rodzicami poszukującymi pracy do Niemiec, do uprzemysłowionej Westfalii, gdzie emigrowało wielu Polaków. Zamieszkali w Dahlhausen, a Józef Ratajczak podjął pracę w kopalni jako cieśla.
Gdy Franciszek miał 14 lat, poszedł w jego ślady i został kopalnianym cieślą. Rodzice dbali o to, by Franciszek nie zapomniał, że jest Polakiem i podtrzymywali w nim przekonanie, że przyjdzie czas, gdy wrócą do Polski, już wolnej, odrodzonej. Sprzyjała im obecność licznej Polonii i wszelkiej maści polskich towarzystw i organizacji.
Franciszek zapisał się najpierw do Zjednoczenia Zawodowego Polskiego, do polskiego chóru, a następnie do Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, które prócz troski o tężyznę fizyczną, krzewiło też myśli patriotyczne, i w którym odbywały się zajęcia z historii, geografii, literatury, ale też z taktyki i zasad posługiwania się bronią.
Westfalskie gniazda „Sokoła” były liczne i garnęli się do nich młodzi Polacy. Franciszek pracował w okręgu IX w Wanne, gdzie wszedł do zarządu okręgu. Założył rodzinę (ożenił się w 1910 roku z Marianną Maćkowiakówną), miał córkę (uznał, że nieślubna dziewczynka jego żony będzie jego córką) i synka, ale nie dane mu jednak było cieszyć się nimi, ani rozwijać talentów organizacyjnych w „Sokole”: bilet do armii, koszary, przeszkolenie i w mundurze pruskim, jako żołnierz 47 batalionu grenadierów 2 pułku jechał na front zachodni. Już w październiku 1914 roku został lekko ranny, co spowodowało, że trafił do szpitala w Poznaniu. Po trzech tygodniach wrócił do jednostki, udało mu się przeżyć piekło wojny i w 1918 roku, podobnie jak bardzo wielu rodaków, zdezerterował z pułku, przyjeżdżając do Poznania.
Zamieszkał na Placu Wilhelmowskim 11, dzisiejszym placu Wolności, u Franciszka Budzyńskiego, postaci bardzo ciekawej, który później wychowa, jak własne dziecko, syna Ratajczaka, małego Eryka.
W będącym beczką prochu, czekającą na iskrę, Poznaniu, Franciszek Ratajczak zaciągnął się do II kompanii Służby Straży i Bezpieczeństwa, podporucznika Edmunda Krausego, której kwatera mieściła się w forcie Raucha na Berdyczowie. Gdy Ignacy Paderewski przyjechał do Poznania, gdy Niemcy zaczęli zdzierać polskie i koalicyjne flagi, i gdy rozległy się pierwsze strzały, kompanię Krausego skierowano przed prezydium policji, mieszcząca się w nieistniejącym już budynku na rogu ul. 27 Grudnia i 3 Maja.
Adiutant Ratajczaka, Czesław Wichrowski, wspominał, że jego komendant „chodził w mundurze, bo taką miał szarżę -chorążego z wojska niemieckiego, lecz mundur i szarża, którą posiadał, ginęły formalnie w oczach na skutek skromności, którą wokół siebie roztaczał, i którą każdy musiał odczuć znajdując się w jego otoczeniu. Wzrostu był on raczej niskiego, małomówny, mogłoby się okazać, nawet skryty, lecz przy bliższym zetknięciu się okazało się coś wręcz przeciwnego, był prostolinijny, dobroduszny, miły, a przy towarzyskiej pogawędce usta jego raz po raz przybierały formę serdeczną miłego uśmiechu. Jednym słowem, był na wskroś ludzkim...”
W tym dniu, gdy kompanię wezwano pod Bazar, Wichrowski zauważył, że jego dowódca, przewidując, że może dojść do walki, kazał zabrać jak najwięcej granatów. Na kalendarzach widniała data 27 grudnia 1918 roku…
Jedna z wersji dalszych wydarzeń mówi, że kompania wchodziła na ulicę ze śpiewem, co miało zdenerwować jednego z niemieckich strażników - ten strzelił trafiając idącego na czele Ratajczaka.
Koledzy zabrali natychmiast ciężko rannego najpierw do biura Mieczysława Grzybowskiego, gdzie ostatniej posługi religijnej udzielił mu ksiądz Chilomer, a następnie do szpitala, gdzie niestety wkrótce zmarł. Inna wersja - do której skłania się słynny obraz Leona Prauzińskiego - podaje, że kompania ruszyła do ataku na prezydium policji i w ogniu karabinu maszynowego obrońców padł Franciszek Ratajczak. Z kolei jeden z dowódców powstańczych, Stanisław Nogaj, napisał, że Ratajczak dochodząc pod prezydium odłączył się od swojego oddziału, „stanął na środku jezdni i dość długo mierząc, wystrzelił. Widziałem, jak po serii wystrzałów zachwiał się i wywrócił”.
W 1939 roku Karol Kandziora, opierając się na wspomnieniu Romana Wilkanowicza, powstańca, poety i dziennikarza, napisał: „…Właśnie ukazało się czoło ostatniej siły (oddział Krausego) i marynarze jęli zabawiać się w rozbrajanie stojącej przed policją niemieckiej ochrony, obsada gmachu otworzyła regularny, a gwałtowny ogień w odpowiedzi, kompania momentalnie skręciła w ulicę Rycerską, rozsypując się w niej popod murami kamienic i jęła odpowiadać. Padł Franciszek Ratajczak, przeszyty kilkunastoma kulami, człek, który przybył aż z Westfalii, aby bronić tej ojczyzny…”
Ciekawa informacja ujrzała światło dzienne w 1968 roku: oto na konkurs „Głosu Wielkopolskiego” wpłynęła praca poznaniaka, który w 1918 roku miał 14 lat, i który napisał: „...w tym dniu znajdowałem się przypadkowo w bramie, w której konał Franciszek Ratajczak w chwilę po oddaniu do niego strzału”. Według jego relacji, gdy szedł około godziny 16.30 ulicą Rycerską (dziś Ratajczaka), od strony ul. Św. Marcin, spostrzegł ustawiony na skrzyżowaniu tej ulicy z ulicą 27 Grudnia i Placem Wolności (dzisiejszymi), ustawiony karabin maszynowy, skierowany lufą w stronę „Bazaru”. Przy nim stali nie żołnierze, lecz policjanci, a kolejni - uzbrojeni - stali przed gmachem prezydium policji. Przechodnie szli chodnikami normalnie, a samo stanowisko karabinu było zapewne widoczne od strony „Bazaru”.
Gdy nasz 14-latek skręcił w stronę hotelu i uszedł może dziesięć kroków usłyszał nagle serię strzałów, wymierzoną w stronę „Bazaru”. Rzucił się w stronę wgłębienia pod drzwiami sklepu obuwniczego, a na nim położyło się kilkoro ludzi, próbujących zejść z linii strzałów. Wokół spadały kawałki szkła z rozbitych pociskami szyb wystawowych. Gdy jednak strzały umilkły, chłopak przeskoczył do sąsiedniej bramy, by nią dostać się na ul. Rycerską. Ale... „tutaj zastałem taki obraz - powstaniec w mundurze wojska niemieckiego, lecz z zapiętą kokardą biało-czerwoną, leżał w bramie tuż przy wejściu. Nogi rozrzucone, lewa ręka odrzucona, a prawa spoczywała na sercu. Był nieprzytomny.
W bramie stał sierżant armii niemieckiej, kobieta i dwóch mężczyzn w cywilu. Niemiec tłumaczył, że przeciwnik (Franciszek Ratajczak) zaatakował go słowami „Du oder ich” (Ty albo ja) i złożył się do strzału z karabinu, on natomiast szybciej wyciągnął z kabury pistolet i strzelił wcześniej”...
Świadek nie wiedział jednak, czy do spotkania doszło na ulicy przed bramą, czy też w czasie ostrzału prowadzonego przez policję, Ratajczak wszedł do bramy i tu spotkał sierżanta. Przypuszczał, że do fatalnego postrzelenia doszło w bramie, gdzie obaj żołnierze spotkali się sam na sam.
„Jak się później dowiedziałem, nieprzytomnego Franciszka Ratajczaka odwieziono do szpitala, gdzie zmarł nie uzyskawszy przytomności”.
Owego dnia Czesław Wichrowski wyszedł z biura w budynku niedaleko ul. Bukowskiej wraz z Ratajczakiem, było to około godz. 15.00 - tramwajem dojechali do narożnika dzisiejszych ul. 27 Grudnia i Ratajczaka, widząc po drodze wychodzące z ul. Grunwaldzkiej kompanie niemieckich żołnierzy.
„Gdy tramwaj nasz mijał maszerujących, odezwałem się do śp. Fr. Ratajczaka: To może dziś być ładny cyrkus, a on mi odpowiedział na to tylko swoim smętnym uśmiechem”.
Obaj pożegnali się około godz. 15.30. Dopiero następnego dnia Wichrowski dowiedział się od zapłakanej żony Franciszka Ratajczaka: „Panie Cześku! Mąż został wczoraj wieczorem zabity”...
Pogrzeb Franciszka Ratajczaka odbył się 2 stycznia 1919 roku, budząc wielkie zainteresowanie poznaniaków. Uroczystość celebrowało czterech księży.
Pierwszy poległy powstaniec spoczął na cmentarzu górczyńskim, a w 1924 roku do jego grobu złożono Antoniego Andrzejewskiego, powstańca również poległego 27 grudnia, a spoczywającego dotąd na cmentarzu łazarskim.