Firmy nauczą fachu, ale same nie podołają
- Chcemy mieć udział w kształceniu młodzieży, ale kto poniesie koszty? - pytają pracodawcy z regionu. A młodzi nie garną się do zawodówek.
MEN chce zmienić podejście młodzieży do tych szkół.
W ramach planowanej reformy oświaty zamierza powołać szkołę branżową I, a potem II stopnia. - Nazwa „szkoła branżowa” ma nowoczesne brzmienie - tłumaczyła w czerwcu minister edukacji Anna Zalewska podczas ogólnopolskiej debaty w Toruniu. - Chcemy, aby zapanowała moda na szkołę zawodową. Aby była ona miejscem, w którym realizuje się swoje pasje - dodawała.
Ministerstwo obiecuje też, że pracodawcy będą w większym stopniu niż obecnie uczestniczyć w kształceniu młodzieży. Mają mieć wpływ na tworzenie nowych zawodów i podstawę programową. MEN zakłada, że pracodawcy będą wspierać kadrę szkół zawodowych i uczestniczyć w egzaminach.
- Odbudowa szkolnictwa zawodowego jest na pewno dobrym pomysłem, w tym np. powrót do 5-letniego technikum - mówi Mirosław Ślachciak, prezes Pracodawców Pomorza i Kujaw. - Nie mam też nic przeciwko utworzeniu trzyletniej szkoły branżowej, która ma ruszyć od 1 września przyszłego roku, ani wzmocnieniu roli pracodawców. Problem w tym, że wciąż nie wiemy, jak miałoby to wyglądać. Owszem, jesteśmy zainteresowani kształceniem uczniów w firmach, ale pytanie, kto poniesie koszty. Istnieją obawy, że mogą one zostać przerzucone na pracodawców, bez gwarancji, że uczniowie później je zrekompensują.
Mirosław Ślachciak zwraca uwagę, że zmiany powinny rozpocząć się na wcześniejszym etapie edukacji.
- Myślę o doradztwie zawodowym - mówi. - Jak na ironię, doradcy są w szkołach ponadgimnazjalnych zamiast w gimnazjach, gdzie uczniowie podejmują decyzję o wyborze dalszej drogi. Poza tym, w związku z niżem demograficznym, do LO przyjmowani są niemal wszyscy, a przecież nie o to powinno chodzić w kształceniu ogólnym. Jeśli ta polityka się nie zmieni, nie zostaną wprowadzone progi przy rekrutacji, to trudno będzie zapełnić szkoły zawodowe.
Na rynku brakuje wciąż fachowców w takich zawodach, jak spawacz, operator maszyn sterowanych numerycznie (we wszystkich branżach), cieśla. Gdy Andrzej Zawistowski, właściciel Masarni „Władysławowo” pod Łabiszynem, a także inne firmy z tej branży chciały utworzyć klasę wędliniarską, nie było chętnych. Podobny problem jest z zawodem dekarza. - Kilka lat temu razem z Zespołem Szkół Budowlanych w Bydgoszczy zamierzaliśmy powołać klasę dekarzy. Zgłosił się jeden uczeń - opowiada Ryszard Piwowski, prezes Kujawsko-Pomorskiego Oddziału Stowarzyszenia Dekarzy Polskich. - W tym roku w porozumieniu ze szkołą uruchomiliśmy roczny kurs dekarski. Zgłosiło się 18 osób, ale ile dotrwa do końca, nie wiadomo. Niestety, w społeczeństwie wciąż panuje przekonanie, że lepiej skończyć jakiekolwiek liceum niż zawodówkę. Przestało już liczyć się to, że ma się fach w ręku.
Ryszard Piwowski zwraca uwagę, że w szkołach brakuje nauczycieli zawodu. Jak mówi, w całym kraju są zaledwie trzy szkoły dekarskie, w tym dwie powołane przez stowarzyszenie. - Często spotykam się z pytaniem, czy zawodu dekarza można nauczyć się w technikum - dodaje Ryszard Piwowski. - Ale nie ma takiej możliwości.
Nauczycieli zawodu brakuje też w innych branżach. Powód? Niskie wynagrodzenia w szkołach. - Co mogę zaproponować fachowcowi, który doskonale wie, że na rynku zarobi znacznie więcej? - mówi dyrektor jednej ze szkół w regionie. - W efekcie w szkołach zostaje garstka pasjonatów.