Felieton Tadeusza Płatka. Przegląd muzyków orkiestrowych cz. 2
Puzonista – nudzą go już kawały o hydraulikach, którzy za drobną opłata mogliby mu wyciągnąć tę rurę. Wiecznie zapracowany. Rano gra w orkiestrze Brahmsa, po południu uczy w szkole, wieczorem idzie do klubu grać jazz, w związku z tym nie dosypia.
Waltornista – doskonale wie, że to jest najtrudniejszy i najszlachetniejszy instrument na świecie, więc się nie przejmuje gdy mu coś nie wyjdzie. A jeśli mu wychodzi bez przerwy to podejmuje męską decyzję o wyjeździe do Hollywood, gdzie się nagrywa dużo muzyki filmowej za ciężkie pieniądze, a jak wiadomo w tej muzyce może nikt nie grać, ale waltornista musi! Podejmuje więc, powiadam, decyzję o emigracji zarobkowej w męskim gronie, złożonym najczęściej z puzonistów, tubistów i trębaczy, co kończy się jakąś horrendalną popijawą, urwaniem filmu niemego i poranną amnezją, w wyniku której zostaje w kraju.
Perkusista orkiestrowy – całe życie tłumaczy wszystkim kilka oczywistych faktów: po pierwsze nie jest jakimś tam knajpianym bębniarzem, garażem, tylko wykwalifikowanym muzykiem, który potrafi grać wirtuozowskie kawałki na timpani. Po drugie: cymbałki są w przedszkolu, a to są „dzwonki orkiestrowe”. Po trzecie to nie jest żaden „trójkąt” tylko „triangiel” i jeżeli Ci się wydaje, że granie na trójkącie jest takie proste to spróbuj sobie zagrać na „trójkącie” np. „Romeo i Julię” Czajkowskiego. Po czwarte „talerze” to jest bardzo trudny instrument. Największą jego tragedią jest to, że nikt nie traktuje jego historii poważnie, mimo, że ma 100% racji. Aha! Uważa dyrygenta za zbędne ogniwo ewolucji.
Harfista – musi sobie kupić samochód typu kombi i nie może mieć dzieci, bo tylną kanapę w tym kombi ma zawsze złożoną i nie ma gdzie wstawić fotelika. Połowę życia traci na strojenie i wymianę strun w swoim instrumencie. Trwa w wiecznej frustracji, bo wszyscy, na intratne, prywatne imprezy dla bogaczy, chcą zatrudniać harfistki w disneyowskich sukniach, co uważa za kultywowanie taniego, seksistowskiego stererotypu.
Pilista – wymyślił sobie niszę i gra na pile. Na początku kupił instrument w markecie budowlanym ale to nie było to. Nabył więc profesjonalną piłę, bez zębów, do grania, a gra się na niej smyczkiem, więc musiał jeszcze ten smyczek domówić, ale czego się nie robi dla kariery. Na początku wszyscy się z niego śmiali – goście z castoramy szydzili, że ta jego piła nie ma zębów i niczego się nią nie da przeciąć. Koledzy z zespołu – że niczego na niej nie zagra bo nikt poważny na piłę nie komponuje. No i teraz sobie jeździ po całym świecie, gra Pendereckiego, robi muzykę do horrorów i jest człowiekiem spełnionym.
C.D.N.