Ten „stary numer” to określenie zgranego triku, który jednak działa. Coś w typie karcianej sztuczki albo gry w trzy kubki, która zawsze kończy się przegraną ofiary, gdyż zapatrzony na oszusta nieszczęśnik traci z pola widzenia właściwe zagrożenie.
I w Krakowie takich kuglarzy mieliśmy np. na Floriańskiej czy na placu Imbramowskim. Takim kuglarzem odstawiającym wciąż ten sam numer jest także prezydencki radny Łukasz Wantuch. Ale po kolei.
Jak dziś piszemy na naszych łamach, jeśli nic się nie zmieni, to przedszkola niesamorządowe stracą lwią część dofinansowania z budżetu miasta. Może to oznaczać kres dla wielu z nich. Ucierpią rodzice, którzy będą musieli szukać dla swoich pociech miejsc w oddalonych od domu placówkach, stać w korkach, tracić czas na dojazdy, dzieci przeżyją rozłąkę z grupami rówieśników. Dotyczy to - bagatela - połowy krakowskich przedszkolaków. Jaka jest recepta władz Krakowa na zażegnanie tego kryzysu? Żadna. Oprócz tej, że po raz kolejny temat zamula się i rozmywa odpowiedzialność, wpuszczając media (i mieszkańców) w ślepą uliczkę.
Oto radny Wantuch, autor niezliczonych pomysłów rodem ze snu wariata, znów urabia krakowskich dziennikarzy swoimi „medialnymi” pomysłami. Tym razem opowiada, by brakujące na przedszkola pieniądze (około 30 mln zł) zdobyć… sprzedając kamienice w historycznym centrum Krakowa. „Srebra rodowe” - a to Wesołą, a to Kossakówkę - powiada.
Absurd? Wiadomo, absurd, błazenada. Jak większość pomysłów Wantucha. No ale znów przez miasto przetoczy się bezsensowna debata, znów wszyscy będą pukać się w czoło i prychać nad niedorzecznością jego słów. - Jakże to? Sukiennice może mamy sprzedać? A może od razu Wawel? Czy Wantuch oszalał? - kręcić będą kółka na czole krakowianie, pukać się po głowie krakowianki, czytając bzdury w lokalnych mediach, a kto wie - może znów nawet w ogólnopolskich. Tymczasem w kurzu tej hucpy zniknie właściwy problem - niegospodarność władz miasta. A gdy opadnie, rodzice obudzą się ze znudzonym dzieckiem, gdzieś w korku, spóźnieni do pracy. Ale wówczas będzie już „po ptokach”, a zasypani obowiązkami krakowianie zapomną, kto ich tak urządził.
Tymczasem tylko w tym tygodniu opisaliśmy, że miastu nie udało się odzyskać 27 milionów kary od wykonawcy przebudowy ul. Krakowskiej. Karę nałożył na budowlańców Zarząd Dróg Miasta Krakowa i będzie pewnie przez lata ją egzekwował, a szkoda, bo to lwia część brakujących dla przedszkoli pieniędzy. Pozostałe 3 mln? Cóż, to niewiele więcej niż miasto chce przekazać spółce Kraków 50.20. Spółce, na której powołanie jeszcze nie zgodzili się radni. Spółka ma zajmować się, a jakże, „realizacją ważnych i mających wpływ na rozwój miasta zadań” (zapewne dużo ważniejszych niż przedszkola).
Można mieć tylko nadzieję, że krakowscy dziennikarze nie łykną po raz kolejny przynęty rzucanej im przez prezydenckiego radnego, tylko pójdą tropem pieniędzy (ang. „follow the money”). Jak mówi moje ulubione branżowe powiedzenie: „Tam, gdzie jest wolna prasa, nigdy nie będzie głodu, bo dziennikarze zawsze sprawdzą, co się stało z chlebem”. I z pieniędzmi na przedszkola także. Nie z nami te numery.