„Fanatycy prawdy” w Teatrze Ochoty – dlaczego Polacy wierzą w spiski?

Czytaj dalej
Fot. Artur Wesołowski/ materiały prasowe
Piotr Zaremba

„Fanatycy prawdy” w Teatrze Ochoty – dlaczego Polacy wierzą w spiski?

Piotr Zaremba

Pochwały za solidne wykonanie nie zmieniają jednak mojego sceptycyzmu wobec „Fanatyków Prawdy”. Dotknięto czegoś ważnego, ale nie wychodząc poza mocno jednostronną publicystykę.

Jestem entuzjastą Teatru Ochoty pod dyrekcją Igora Gorzkowskiego. Jego trzy ostatnie premiery: „Tramwaj zwany pożądaniem” Tennessee Williamsa (reżyseria Małgorzaty Bogajewskiej), „Młodzik” według Fiodora Dostojewskiego (spektakl samego Gorzkowskiego) oraz „Noc ciemna”, adaptacja opowiadań Franza Kafki przygotowana przez Michała Zdunika, podobały mi się, nawet bardzo. Pisałem o szczególnym klimacie tego miejsca, gdzie powstają rzeczy będące mieszanką ambitnego offu i sensownego teatru literackiego.

Na dokładkę Gorzkowski montuje w szczególny sposób zespół. Co sezon pozyskuje drogą castingu piątkę młodych aktorów, którzy grają we wszystkich trzech premierach. W razie potrzeby wspierają ich zapraszani gościnnie starsi koledzy (w „Młodziku” taka znakomitość jak Janusz R. Nowicki). Ta poprzednia ekipa była znakomita. Nowa piątka, pokazana nam teraz we wrześniu, ma wszelkie szanse aby dorównać tamtym.

Groch z kapustą

Co nie znaczy, że „Fanatycy prawdy”, tekst napisany przez Piotra Ratajczaka i Martę Sokołowską, i wystawiony przez tego pierwszego, powalił mnie na kolana jak tamte trzy zdarzenia. O Ratajczaku napisałem ostatnio, że co druga jego inscenizacja budzi moją niemal pełną akceptację a co druga mnie odrzuca. Trzeba mu przyznać, że sprawnie organizuje aktorów do teatralnej umowności, że zręcznie tka nimi swoje kolejne montaże (chociaż czasem i literackie dramaty jak „Onych” Witkacego w Teatrze Polskim). Dobrze posługuje się młodymi talentami. Ale bywa zbyt doraźny, popada w publicystykę w miejsce sztuki.

W „Fanatykach prawdy” postanowił się zająć modnym tematem spiskowych teorii i ich krzewicieli w polskich realiach, choć w odniesieniu do zjawisk światowych. Większość spektaklu zajmuje wymyślony konwent takich środowisk. Potem kilka kolejnych etiud przynosi historyjki dotyczące wcielania tychże spiskowych wizji w czyn. Aż do krwawego finału, w warunkach Polski całkiem fantastycznego, choć współautor i reżyser zapewne powie, że to przestroga.

Jest to mozaika w większości prawdziwych, nawet jeśli czasem nieco modyfikowanych tekstów, wystąpień, wpisów, na ogół pojawiających się w internecie. Rozpoznajemy rojenia posła Grzegorza Brauna na temat wykorzystania Centralnego Portu Komunikacyjnego przez Żydów (wygłaszane przez prowadzącego konwent Jana Podhoreckiego) oraz szaleńcze rozważania piosenkarki Edyty Górniak (występującej tu jako SonJa). Pozostałe postaci: modny influencer, dziwaczny wynalazca, teolog i mistyk oraz partyjna liderka (Konfederacji?) uosabiają różne patologie netowego szumu.

Jest to zorganizowane pod względem dramaturgii całkiem zmyślnie. Ale czy jest w pełni prawdziwe? Autorzy scenariusza bezceremonialnie mieszają przekazy różnych środowisk wkładając je w usta tych samych osób. Zestawiając kompletne banialuki (opowieści o reptilianach udających ludzi czy bajki o procederze pedofilskim pod szyldem pizzerii w USA) z opiniami może i przegiętymi, ale przecież odwołującymi się do informacji i zjawisk przynajmniej częściowo prawdziwych.

Polemiki z ustaleniami dotyczącymi globalnego ocieplenia, nawet jeśli naukowo wątpliwe, potrafią celnie trafiać w sprzeczności opinii, a przede wszystkim w obłudę ekspertów. Którzy wojują z plastikowymi torbami, ale już nie z samolotami, jakimi latają elity często przewodzące takim krucjatom. Wieści o tym, że Światowa Organizacja Zdrowia zaleca edukację seksualną małych dzieci, też nie jest wydumana. I takie przykłady można mnożyć.

Tam gdzie dotyka polityki, ten tekst bije skądinąd wyłącznie w ekstremistów z prawej strony. Nie znajdziemy tu równie nieraz dziwacznych mniemań i obsesji radykałów lewicowych. Obraz nie jest więc kompletny, jest za to zabarwiony politycznymi emocjami.

Trafiają się też wstawki niesmaczne. Prawda, katastrofa w Smoleńsku uruchomiła także rzeczników hipotez fantastycznych lub przynajmniej niedowiedzionych. Ale jej przyczyny wciąż pozostają nieznane. A co jeśli prawda okazałaby się bliska przynajmniej niektórym domniemaniom kwalifikowanym dziś jako spiskowe? Rozmawiamy o tym w momencie, kiedy Rosja kwalifikuje jako spiskowe informacje o jej okrucieństwach z terenów Ukrainy.

Skąd wiara w spiski?

Ale najważniejsza słabość tego widowiska jest inna. W teatralnym programie obiecuje nam się odpowiedź na pytanie, skąd spiskowe rozumowanie się rodzi. Skąd jego popularność. Ludzka skłonność do przesady, a czasem po prostu zwykły brak rozumu, to tylko jedna z przyczyn.

Scenki następujące po konwencie podsuwają jakieś strzępki socjologicznych objaśnień, które da się podciągnąć pod zbiorcze pojęcie „alienacji”. Oto człowiek, który stracił na prowincji pracę, więc ma poczucie, że stał się igraszką w rękach potężnych sił, organizuje krucjatę przeciw masztom 5G. Oto matka sprzeciwia się leczeniu swojego dziecka chorego na covid, bo ma emocjonalne powody aby nie ufać lekceważącym pacjentów lekarzom.

Ale tego jest tu za mało. Większość spektaklu to darcie łacha. To beka z naiwniaków, którzy nawet nie zobaczą, że są przedmiotem takiej satyry, bo nie chodzą do teatru.

Czy jeśli chłoną oni rewelacje dotyczące władzy światowych koncernów, są tak całkiem niemądrzy. A kiedy autorzy tych drwin zajmą się tą prawdziwą przecież wszechwładzą jako tematem? Zgadzam się z niektórymi wątkami jako szczególnie palącymi (wojny przeciw szczepionkom, istotnie groźne). Ale mam poczucie braku symetrii w obrazie świata, jaki się nam tu kreuje. Nie chcę powiedzieć, że jest on równie jednostronny jak demaskowane rojenia. Ale od mądrzejszych powinno się wymagać więcej.

Zgrabne, ale...

Nie zmienia to faktu, że teatralnie jest to skrojone zgrabnie. Technicznie wszystko działa tu dobrze, łącznie z funkcjonalną scenografią Marcina Chlandy i z wstawkami muzycznymi. Aktorzy grają zgrabnie, nie dając nam zapomnieć, że to także satyra, przy której powinniśmy się śmiać.

Na najwyższe wyróżnienie zasługuje Konrad Żygadło, zwłaszcza jako wynalazca Pan V, proponujący nam techniki wykorzystywania własnego moczu. Komediowa lekkość przeradzająca się momentami w groteskę nie przekracza u niego jednak granic przesady. Znakomici są Filip Orliński i Jan Litwinowich, ten pierwszy dał się już poznać w spektaklach dyplomowych Akademii Teatralnej jako charyzmatyczny komik. Martyna Czarnecka urzeka zwłaszcza partiami wokalnymi jako SonJa, a Agata Łabno zmienia się z drapieżnej partyjnej aktywistki w bezradną choć niemądrą matkę. Może najmniej wyrazisty (choć ma dobre momenty) jest najstarszy, z aktorów, przewodniczący Konwentowi Paweł Pabisiak.

Pochwały za solidne wykonanie nie zmieniają mojego sceptycyzmu wobec braku głębi przesłania. Dotknięto czegoś ważnego, ale nie wychodząc poza mocno jednostronną publicystykę. Ona w teatrze zawsze ma tylko ograniczoną skuteczność, nawet jeśli niektórzy widzowie jej przyklasną. Bo pewnie przyklasną. Nasze życie społeczne to głównie wzajemne okładanie się po pyskach.

Piotr Zaremba

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.